sobota, 31 marca 2012

O finansach Kościoła - I


 Temat finansów kościelnych stał się ostatnio dość modny w mediach wszelkiego rodzaju, m.in. za sprawą rządowych pomysłów likwidacji Funduszu Kościelnego. W związku z tym i mnie nachodzi chętka, by wtrącić swoje przysłowiowe trzy grosze.

Zanim jednakże pozwolę sobie na snucie własnych rozważań, proponuję lekturę fragmentu broszury Czomu naszi wid nas utikajut'?  ("Dlaczego nasi od nas uciekają?"), wydanej we Lwowie w roku 1932 przez bł. Emiliana Kowcza (1884-1944), kapłana greckokatolickiego, zamęczonego w obozie na Majdanku.


Poniżej natomiast publikuję mój przekład (copyright by diakon Piotr Siwicki). W nawiasach kwadratowych - objaśnienia. Pod tekstem - kilka słów komentarza.

***********************************

Cz. II. Duchowieństwo (..)

Rozdz. III. Źródła dochodów.

Duszpasterz-proboszcz czerpie [środki] na utrzymanie z trzech źródeł: 1) płaca miesięczna, 2) dochody z iura stolae [oryg. epitrachylni dochody – dochody z opłat za posługi religijne], 3) dochody z pola. W stosunku do pierwszego uważa się za urzędnika, w stosunku do drugiego – za pracownika, w stosunku do trzeciego za gospodarza-rolnika.

I z tą chwilą, gdy zajmie on to fatalne i fałszywe stanowisko, musi oczywiście doczekać się skutków następujących:

1)     Z płacy miesięcznej jest ciągle niezadowolony i używa wszelkich środków, czasem nawet poniżających, by ją powiększyć – a konsystorz [dziś: kuria eparchialna], oczywiście, broni się. I już ma on konsystorz za wroga, zaś konsystorz jego samego za osobę co najmniej niesympatyczną.
2)     Przy funkcjach kapłańskich, z okazji których może otrzymać jakąś zapłatę, zachowuje się jak pracownik najemny: targuje się, podciąga w górę ile się da, a obniża, jak tylko może najmniej. Powołuje się na ciężkie czasy, długość studiów, pogodę, nawet na cenę obuwia itd. itp. Słowem, uważa się za najemnika i stara się swą pracę sprzedać za najwyższą cenę. Zaś druga strona, jak to zresztą bywa przy każdym targu – stara się wartość pracy takiego kapłana-najemnika maksymalnie zdeprecjonować. Dlatego też nazywa chrzest „chlapaniem wody”, pogrzeb – „kadzeniem” i „hałajkaniem”, ślub jeszcze inaczej itd. Zależnie od okoliczności – wiele z tego mówi się prosto w oczy, a więcej jeszcze zaocznie, w akompaniamencie wyzwisk od zdzierców, rabusiów, darmozjadów itd. obficie przyprawionych skoncentrowanymi przekleństwami. Cóż – jak targ, to targ.
3)     W gospodarstwie [proboszcz] zachowuje się jak gospodarz lub ewentualnie jak dziedzic. Stara się podług możliwości uzyskać maksimum dochodu, zaś rozchody zminimalizować. Robotnika chciałby mieć jak najtańszego, pożytki jak największe. Stąd też w tej kombinacji nie brak w [parafialnym] obejściu krzyków, przekleństw, czasami nawet bójki. Nierzadko zdarzają się i skargi wzajemne. Druga strona odnosi się w tym wypadku do takiego kapłana, jak do dziedzica-wyzyskiwacza. Przeto co tylko może kradnie, rabuje, klnie, okłamuje i oszukuje. Idylla...

              Czy można zarzucić brak uzasadnienia, gdy kto powie, że tego rodzaju sposób zdobywania środków utrzymania odrzuca wiernych od kapłana, cerkwi, obrządku, a nawet i od wiary? Zapewne nie!
              A wszystko to dlatego, że kapłan wychodzi z fałszywego założenia.
              Kapłan nie jest ani urzędnikiem, ani dorobkiewiczem, ani też gospodarzem.
              Kapłan jest: 1) sługą Bożym i 2) ojcem duchownym parafii.
              Tylko takie założenie jest słuszne i tylko na tej platformie stać może człowiek myślący, gorliwy duszpasterz, apostoł Chrystusowy. A gdy stanie na tej platformie i będzie w swych czynach konsekwentny, z pewnością zdobędzie sobie miłość i zaufanie parafian, choćby byli oni najgorszymi nawet ludźmi.
             
              I. Jest zatem kapłan sługą Bożym. Jakie stąd [wypływają] konsekwencje? Do tego dojdziemy przez porównanie.
              Gdy dobry najmita służy u mądrego, uczciwego i sumiennego, a przy tym jeszcze i bogatego gospodarza – będzie starał się być w swych obowiązkach dokładnym, sumiennym i gorliwym. Nie oszuka gospodarza, bo jest pewny, że to mu się nie uda – i że ten gospodarz za jego gorliwą i sumienną pracę nie tylko zapłaci dobrze, nawet z naddatkiem, ale, co więcej, nie zapomni go i nie pozostawi nigdy w słabości, czy w jakimś innym nieszczęściu.
              Podobnie i kapłan, będąc sługą Wszystkowidzącego, Wszechmogącego, Najsprawiedliwszego i Najlepszego Gospodarza – Boga, winien przede wszystkim, ze wszelką możliwą u człowieka gorliwością, sumiennością i dokładnością spełniać obowiązki swego stanu. I nie pytać o płacę, ani nie targować się o nią, a już w żadnym razie nie procesować się. „Albowiem wie Ojciec Niebieski, co wam potrzeba”.
              Bądźmy pewni, że tak jak my, ludzie ułomni, nie możemy skrzywdzić dobrego najmity, to cóż dopiero Najsprawiedliwszy Gospodarz!
              Nie ma żadnej logicznej racji, byśmy od parafian żądali jakiejś zapłaty za czynności święte. Po pierwsze, nie służymy u nich, a tylko u Boga. Zatem to Jego prośmy, a On nam da – parafian zaś zostawmy w spokoju.
               Co się tyczy parafian: jedynie dla nieskończonej Swej dobroci pozwala im Pan, podług miary ich wartości przed Jego Obliczem, przyczyniać się do utrzymania Jego sługi. I to utrzymania, nie w formie zapłaty „za” pojedyncze czynności, lecz w formie pomocy „przy” lub „z okazji” różnych funkcji kapłańskich podług miary [posiadanych] przez każdą jednostkę środków materialnych.
              Dlatego też np., jak to niesłusznie się mówi, „za” taki sam pogrzeb od jednego bierze się 100 zł., od innego 10 zł., a od jeszcze innego nic. Dlatego ewentualne wprowadzenie cennika byłoby co najmniej pozbawione logicznej motywacji, a nawet byłoby obrazą stanu duchownego. Dlatego wszelkie targowanie się przy wykonywaniu funkcji kapłańskich jest wręcz niedopuszczalne, wszelka ugoda bezpodstawna, a proces o niedotrzymanie jej – to po prostu logiczny absurd.

             II. Kapłan jest „ojcem” duchownym swych parafian, a obowiązki jego [w tej dziedzinie] znów najlepiej zrozumiemy na przykładzie.
              Każdy ojciec rodziny, gdy chce by go rodzina kochała, szanowała, słuchała i poważała – musi być poważny, uczciwy, przykładny i zapobiegliwy dla swej rodziny. Musi dbać o jej potrzeby fizyczne i duchowe. Musi nieraz wystąpić ostro, czasem nawet  i uderzyć, czasem zaś pewnych rzeczy nie widzieć i nie słyszeć. Jednak nade wszystko musi rodzinę kochać i rzeczywiście jej się poświęcić itd.
              Tak samo musi postępować i ojciec duchowny jakiejś rodziny duchowej, czyli duszpasterz. Nie może on zatem się dziwić, że nie budzi sympatii, o ile w jego sercu mieścić się będzie choćby iskierka nienawiści albo pogardy dla jego duchowych dzieci (odczują to instynktownie, jak by tego nie ukrywał). Gdy zobaczą, że robi on im wstyd swym niemoralnym życiem czy nietaktownym zachowaniem, jeśli usłyszą z jego ust kpiny z ich najświętszych przekonań, chociażby nawet i błędnych, gdy będzie on ich traktował jak kretynów, idiotów, bydło, gdy uczyni ich narzędziem swego finansowego wyzysku, gdy nie będzie dla nich przykładem moralności, dobroci, dzieł miłosierdzia i innych cnót...
              I tak gdy nasi parafianie przywykną patrzeć na nas nie jak na rzemieślników, urzędników albo dziedziców-wyzyskiwaczy, a jak na swych najlepszych i szczerze kochających ojców, co radzi by im i krwi z serca utoczyć, jak na sług Bożych, a nie swych najmitów – wtedy nie będziemy mieli podstaw, by skarżyć się na ich obojętność wobec nas, na ich złość, skąpstwo, zachłanność, złodziejstwo i co tam jeszcze. Wtedy na pewno chętnie i z ochotą nie tylko przyczynią się szczodrze do naszego utrzymania, ale jeszcze będą poczytywać sobie za honor, że mogą nam w czymkolwiek i jakkolwiek pomóc. Osoba  nasza będzie dla nich święta, zaś majątek – nietykalny. Jednak na razie mają nas oni za to, czym sami się wobec nich jawimy. 

********************************


OD TŁUMACZA:

Pensja miesięczna, o której wspomina bł. Emilian, wypłacana była z funduszy państwowych na zasadzie art. XXIV ust. 3 oraz załącznika "A" do konkordatu z 1925 r. Państwo dotowało Kościół katolicki (rzymsko-, grecko- i ormiańskokatolicki) jako następca prawny państw zaborczych, które niejednokrotnie pozbawiały kościelne jednostki organizacyjne części lub całości dóbr ziemskich, w zamian płacąc duchownym pensje. Załącznik "A" przewidywał konkretne rozmiary wynagrodzeń dla poszczególnych stanowisk kościelnych, np. proboszcz dostawać miał miesięcznie 270 punktów "według bieżącej mnożnej dla urzędników państwowych".  Ale de facto dotację wypłacało państwo nie każdemu uprawnionemu oddzielnie, a ryczałtowo biskupom diecezjalnym na podstawie przedstawionych "budżetów" (raczej preliminarzy) dla poszczególnych diecezyj - zaś rozdziałem pieniędzy w diecezjach zawiadywali już sami biskupi, którzy przed nikim nie musieli zdawać sprawy z tego, jak rozdzielają środki z dotacji konkordatowej. Mogli zatem np. proboszczom biedniejszych parafii dawać więcej, a ich bogatszym kolegom mniej itd. Stąd też pensja miesięczna, teoretycznie uregulowana w konkordacie, w rzeczywistości mogła być mniejsza lub większa, w zależności od decyzji biskupa czy konsystorza (kurii). I o tym pisał bł. Emilian. 

Jeśli chodzi o korzystanie z majątku parafialnego, to może zdziwić tak sceptyczna postawa Błogosławionego wobec tego źródła dochodów proboszczowskich. Często się uważa, i nie bez racji, że posiadanie przez Kościół bazy materialnej do działalności gospodarczej (dawniej podstawą była tu ziemia, dziś liczy się bardziej działalność usługowa czy przemysłowa prowadzona przez podmioty powiązane z Kościołem) to rozsądne wyjście, pozwalające na utrzymanie duchownych i zapewniające środki na działalność religijną bez "drenażu" kieszeni parafian. Bł. Emilian widział tu problem włączania się duchownych w działalność gospodarczą, z natury ukierunkowaną na zysk, niekoniecznie uwzględniającą interes pracownika w stopniu postulowanym przez naukę społeczną samego Kościoła. Sam Błogosławiony ziemię parafialną traktował jako narzędzie... pomocy ubogim parafianom. Gdy któryś z nich potrzebował wsparcia, Proboszcz z Przemyślan wydzierżawiał mu parafialną łąkę czy grunt za symboliczny czynsz lub nawet za darmo, żeby w ten honorowy, nie poniżający sposób pomóc mającemu kłopoty wiernemu wyjść na prostą.

I wreszcie ważne zastrzeżenie: tekst pochodzi z 1932 roku, dotyczy realiów wsi wschodniogalicyjskiej (i małych miasteczek) i tamtejszych parafii greckokatolickich - z licznymi, ale na ogół biednymi wiernymi. Przełożenie zatem na Polskę AD 2012 i jej realia (także te dotyczące Kościoła greckokatolickiego) wskazań bł. Emiliana nie może być mechaniczne ani proste. Tym bardziej, że - zwróćmy uwagę - Kościół nie jest zorganizowany na modłę kongregacjonalistyczną, nie luźnym jest zrzeszeniem parafij. A rady bł. Emiliana dotyczą  w zasadzie finansowania duchowieństwa parafialnego, a ściślej: proboszczów (wikariusze byli - z uwagi na gęstą sieć liczebnie niezbyt dużych parafij - stosunkowo nieliczni, zwłaszcza poza miastami).

piątek, 30 marca 2012

Prezydent Lublina zapewnił: nie będzie "marketu na kościach"

W porządku obrad wczorajszej, XIX sesji Rady Miasta Lublin bieżącej kadencji znalazł się również punkt o treści następującej:

12. Informacja Prezydenta Miasta Lublin nt. stanu prawnego i zagrożenia zabudowy terenu
po byłym cmentarzu u zbiegu ulic Walecznych i Unickiej.


W związku z tym, dzisiejsze gazety lubelskie przynoszą informacje na temat ww. punktu sesji RML.


"Zablokujemy budowę supermarketu przy ul. Walecznych"

Chcę wszystkich uspokoić. Nic nadzwyczajnego już się w tej sprawie nie zdarzy – zapewnił w czwartek na sesji Rady Miasta prezydent Krzysztof Żuk. A jego podwładni przedstawili terminarz, który ma zablokować budowę supermarketu na terenie dawnego cmentarza u zbiegu ul. Walecznych i Unickiej. (cd. na stronie "Dziennika Wschodniego".

Spór o działkę przy ul. Walecznych o krok od finału

- Na kwietniowej sesji przedstawimy uchwałę w sprawie planu zagospodarowania przestrzennego działki przy ul. Walecznych. Sam dokument będzie gotowy już 5 kwietnia - zapowiedział Krzysztof Żuk, prezydent Lublina. Ma to zakończyć spór dotyczący przyszłości terenu po dawnym cmentarzu unickim. W czwartek ratusz przedstawił informacje o działaniach urzędu związanych z ochroną tego terenu i uniemożliwieniem jego zabudowy. (cd. w witrynie "Kuriera Lubelskiego").


Polecam również materiał filmowy Internetowej TV Lublin:

Czy to koniec sporu o teren dawnego cmentarza unickiego?

Kiedyś był tam cmentarz, później, dopóki nie wycięto drzew, osiedlowy park. Mowa o terenie na zbiegu ulicy Unickiej i Walecznych. W poniedziałek minął termin zgłaszania uwag co do zagospodarowania tego terenu. (ac) 

Ten krótki filmik (2 min. 17 s.)  zamieszczono dzień przed sesją RML, 28 bm. Z oczywistych względów nie zawiera on informacji na temat czwartkowego posiedzenia Rady, natomiast ujęte są w nim obszerne migawki z dyskusji nad projektem MPZP (12 bm.) Można tam m.in. zobaczyć ks. protojereja Andrzeja Łosia prezentującego stanowisko właściciela działki, czyli Parafii Prawosławnej Przemienienia Pańskiego.



 

wtorek, 27 marca 2012

Minął termin składania uwag do projektu MPZP dla dawnego cmentarza unickiego

Akurat wczoraj byłem w tej okolicy. Odwiedziłem grób śp. Ojca Romana, na którym zostawiłem lampki ustawione tak, by tworzyły wizerunek trójramiennego krzyża ze skośną dolną poprzeczką (w końcu Zmarły był kapłanem obrządku bizantyjsko-rosyjskiego, synodalnego), a że mogiła ta znajduje się na założonym w latach trzydziestych XX w. cmentarzu rzym.kat. przy Unickiej, postanowiłem odwiedzić także teren naszej dawnej nekropolii u zbiegu Unickiej i Walecznych. Nie byłem tam od lata ub. r. Cóż, pierwsza wizyta po wycince była dość przygnębiająca. Pustka, sterczące pieńki, rozsypane trociny...

Ale ad rem. Wczoraj upłynął również termin składania uwag do projektu MPZP dla działki nr 40. Przypomniały o tym lubelskie media:

Skwer przy ul. Walecznych w Lublinie. Plan bez zmian. Na razie - to tytuł redakcyjnego artykułu z gazety "Moje Miasto Lublin"

Walecznych: Minął czas na uwagi do planu zagospodarowania - pisze red. EP (Ewa Pajuro?) w "Kurierze Lubelskim".

Obie publikacje są ilustrowane, polecam pod tym względem zwłaszcza "Kuriera" - zestawiono tam ładne, duże fotografie terenu z czasów przed i po wycince. Wstrząsające!

A przy okazji -  parę słów komentarza do jednego z akapitów tekstu p. Pajuro (?).

- Nasze główne zastrzeżenie dotyczy tego, że plan w przedstawionym kształcie nie uwzględnia tego, że parafia prawosławna jest właścicielem działki - mówi ks. Andrzej Łoś, proboszcz parafii pw. Przemienienia Pańskiego w Lublinie. Podkreśla też, że dokument nakłada na parafię wiele wydatków, związanych m.in. z ustawieniem ogrodzenia. Duchowny zapewnia, że uwagi parafii zostały wysłane do ratusza w poniedziałek, pocztą.

1. Dokument oczywiście nie uwzględnia, kto jest właścicielem. Koncepcją planu jest zachowanie tego, co jeszcze z dawnej nekropolii zachować można - i stworzenie możliwości upamiętnienia. Rozstrzyga zatem charakter terenu, nie właściciel. Akurat właściciel "nie uzwględnia" charakteru terenu, dążąc do ulokowania na nim obiektu komercyjnego.

2. Tych wydatków wbrew pozorom nie jest dużo. Projekt MPZP głównie "zakazuje" i "dopuszcza". "Nakazuje" tylko "ogrodzenie terenu w sposób uniemożliwiający wchodzenie zwierząt" (par. 6 ust. 5 pkt 2).
"Ustala się sukcesywną likwidację barier architektonicznych utrudniających osobom niepełnosprawnym, w tym osobom niewidomym, dostęp do przestrzeni publicznej" (tamże, pkt 4) - nie wiem, na ile to zobowiązuje właściciela do ponoszenia kosztów. Podejrzewam, że chodzi o zalecenie dotyczące raczej przyszłości (obowiązujące np. przy budowaniu wejść od ulicy - żeby miały podjazd dla wózków na przykład), zresztą fraza wygląda na rytualnie doczepioną. Mogę się mylić, ale więcej nie znalazłem. Zatem Parafii Prawosławnej Przemienienia Pańskiego (PPPP), jak się wydaje, chodzi nie tyle o wydatki, ile o straty związane z zaniechaniem inwestycji. Cóż -  nikt nie kazał PPPP w 1993 r. brać tę akurat działkę jako mienie zastępcze, nikt nie zmuszał do objęcia ogrodzeniem Prawosławnego Domu Pomocy Społecznej (PDPS) tylko ok. połowy działki (choć cała, zgodnie z deklaracjami ówczesnego proboszcza PPPP, miała być zapleczem dla PDPS). A skoro już doszło do planów inwestycji w market, to i Parafia Greckokatolicka, i Parafia Rzymskokatolicka "na Czwartku", i Stowarzyszenie Ochrony Miejsc Zapomnianych sami prosili Prezydenta Miasta, by dał PPPP rekompensatę pieniężną lub w naturze (poprzez wymianę gruntów). Wymianę gruntów proponowała jeszcze na dyskusji 12.III.2012 radna M. Suchanowska - przedstawicielka większości w Radzie Miasta. Ks. Łoś odpowiedział mniej więcej tak: "trzeba było wcześniej proponować, a nie teraz, jak już jest pozamiatane". Ciekawe, kiedy było to "wcześniej"... Wspomniany list 2 parafii i SOMZ to jesień 2011 roku.

 3. Ciekawe, czemu te krytyczne uwagi, które przecież były już sformułowane wcześniej, choćby podczas ww. dyskusji, złożono tak późno - w ostatnim dniu, i to jeszcze pocztą (dla porównania: Parafia Greckokatolicka swe pismo z całkowitą aprobatą projektu MPZP złożyła jeszcze 5 marca bezpośrednio w Ratuszu). Nasuwa się podejrzenie, że chodzi o maksymalne odwleczenie wejścia planu w życie. Pamiętajmy, że w Wydziale Architektury i Budownictwa Urzędu Miasta toczy się wznowione postępowanie w sprawie wydania warunków zabudowy, 20 lutego zaś, jak doniosły media, PPPP złożyła u państwowego powiatowego inspektora sanitarnego wniosek ws. ekshumacji szczątków z terenu cmentarnego (jeszcze w 24 czerwca ub. r. ks. "Kurier" cytował ks. Łosia twierdzącego, że teren, na którym chowano ludzi, został przez prawosławnych ogrodzony - z czego logicznie wynika, że wg. proboszcza PPPP na nieogrodzonej części działki szczątków nie ma; teraz jednak, jak widzimy, wersja się zmieniła). Mamy zatem do czynienia ze swego rodzaju wyścigiem procedur administracyjnych i można by nawet obstawiać "kto kogo", tylko jakoś... nie wypada.




poniedziałek, 26 marca 2012

I rocznica śmierci Ojca Archimandryty Romana

Dziś właśnie, 26 marca, mija dokładnie rok od chwili, w której zasnął w Panu o. Roman Piętka MIC, archimandryta tytularny, magister filologii klasycznej, do 31.VIII.2007 proboszcz w Kostomłotach, w chwili zaś zgonu - pacjent Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej.

Za stroną internetową polskojęzycznej parafii prawosławnej we Wrocławiu przywołuję tekst modlitwy:


Boże duchów i ciała wszelkiego, Który śmierć zdeptałeś, szatana
obezwładniłeś i darowałeś życie Twemu światu; sam Panie, daj
odpoczynek duszy zmarłego Twego  sługi archimandryty Romana: 
w miejscu światłości, w miejscu
szczęśliwości, w miejscu pokoju, skąd ucieka boleść, smutek i
westchnienie. Przebacz mu, jako Dobry i Miłujący człowieka Bóg,
wszelki grzech popełniony przez niego słowem, uczynkiem i myślą,
gdyż nie ma człowieka, który by żył i nie zgrzeszył. Ty bowiem
Jedyny jesteś bez grzechu, sprawiedliwość Twoja jest
sprawiedliwością na wieki, i słowo Twoje jest prawdą.


Albowiem Ty jesteś zmartwychwstaniem i życiem, i pokojem
zmarłego sługi Twego, archimandryty Romana, 
Chryste Boże nasz, i Tobie chwałę oddajemy z Ojcem Twoim nie
mającym początku, i z Najświętszym i Dobrym i Życiodajnym
Twoim Duchem, teraz i zawsze i na wieki wieków.

niedziela, 25 marca 2012

Między Paschalią a celibatem

Blog niniejszy w założeniu miał być poświęcony prezentacji publicystyki autorstwa samego blogera - ale nie tylko. Dlatego też pozwolę sobie zaproponować PT. Czytelnikom lekturę 2 tekstów z innych witryn:

"Zazdrość, cierpliwość, i..." - z witryny seminarium lubelskiego

oraz

"GORĄCY TEMAT: Kto >łamie kręgosłupy moralne< neoprezbiterów greckokatolickich?" - z portalu grekokatolicy.pl.

Słów parę tytułem wyjaśnień i komentarza:

Kiedy ks. Pańczak pisze, cytuję: 

Ignorancja jednych – twierdzenie, że fraza „z żydami” użyta przez Sobór w Nicei oznaczała zakaz jednoczesnego z nimi świętowania (...)


to daje w ten sposób do zrozumienia, że podziela interpretację postanowień nicejskich (skądinąd nie zachowanych, lecz właściwie rekonstruowanych na podstawie innych źródeł) ws. daty Wielkiejnocy wysuniętą przez śp. Arcybiskupa Nowego Jorku i New Jersey (Prawosławny Kościół Ameryki - OCA), Piotra L'Huilliera (1926-2007).
By nie rozwodzić się tu nad szczegółami, odsyłam do zamieszczonego w sieci tekstu zmarłego arcybiskupa.
Dodam przy tym, że na analogicznej interpretacji (nie wiem, czy zaczerpniętej wprost od abpa Piotra, czy sformułowanej niezależnie odeń) oparła się firmowana przez Światową Radę Kościołów tzw. propozycja z Aleppo (marzec 1997), o której przychylnie wypowiedziało się w 2001 r. Prawosławne Towarzystwo Teologiczne w Ameryce.
W propozycji z Aleppo, pisząc skrótowo, chodzi o to, by zachować zasadę nicejską (Wielkanoc w pierwszą niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca), zaś dane astronomiczne ustalać zgodnie z najnowszymi osiągnięciami wiedzy naukowej w tym zakresie, przy czym dla ich określenia używać południka Jerozolimy.
Jak widać z załączonej tabelki (patrz DÓŁ strony!), ta nowa Paschalia niemalże pokrywałaby się z dzisiejszą gregoriańską, choć nie zawsze - w latach 2001-2025, które obejmuje tabelka, znajdziemy jeden przypadek rozbieżności: rok 2019 (Wielkanoc "gregoriańska" 21 kwietnia, "nowa" 24 marca).


Co zaś się tyczy perypetii związanych ze sposobem, w jaki obecnie żonaci grekokatolicy z Polski otrzymują święcenia prezbiteratu, to muszę zaznaczyć swój dystans wobec obu przywołanych powyżej Autorów.

Ks. protojerej Bogdan Pańczak widzi w tym nietolerancję łacinników wobec Kościołów wschodnich i ich dziedzictwa. Ireneusz Kondrów winy szuka po stronie hierarchii UKGK w Polsce, używając przy tym bardzo mocnych określeń z "łamaniem kręgosłupów moralnych" na czele; tenże autor, poza odpowiedzialnością naszych biskupów, dostrzega jednak - jak i ks. Pańczak - problem niedostatecznej akceptacji żonatych kapłanów wschodniokatolickich przez katolików rzymskich w Europie Zachodniej. Oczywiście, co Autorowie zacni piszą poza tym - można zobaczyć pod linkami. Zachęcam do lektury!

A co ja myślę na ten temat? Nie chcę rozstrzygać, kto tu bardziej winien - hierarchowie grecko- czy rzymskokatoliccy (bo chyba poza hierarchami trudno winić kogokolwiek?) - chciałbym po prostu usłyszeć jasne tłumaczenie: po co te szopki dzisiaj, po co te wygibasy z zachowaniem czegoś, co już nawet pozorami nazwać trudno?
Nie zgadzam się, że mamy tu do czynienia z "łamaniem kręgosłupów" (dlaczego - o tym niżej). Nie, to "tylko" niewielkie w sumie utrudnienia dla kandydatów do święceń i ich bliskich, a nade wszystko - szopka. Może najbardziej na tym tracą ci, o których nie pamiętamy w tej chwili - wierni UKGK w Polsce, którzy rzadko wszak mają okazję uczestniczyć w obrzędzie święceń, zwłaszcza prezbiteratu. A tyle się mówi o budzeniu powołań kapłańskich... Świętej pamięci nasz Pierwszy Hierarcha, Wielce Błogosławiony Mirosław-Jan kard. Lubacziwśkyj, jeśli mnie pamięć nie myli, wśród powodów, dla których wydano Hieratikon (księga liturgiczna biskupa, odpowiednik Pontyfikału w obrządku łacińskim) w języku ukraińskim, wymieniał we wstępie także i rolę udziału ludu w obrzędach święceń, właśnie w powołaniowym kontekście (stąd troska, by obrzędy te celebrować w jęz. ukraińskim, znacznie bardziej zrozumiałym niż cerkiewnosłowiański). Tu zatem widziałbym główną stratę, większą w każdym razie niż niedogodności dla neoprezbitera związane z wyświęceniem go akurat we Lwowie u św. Jerzego. Cóż, święcenia w historycznej katedrze, u grobów naszych znamienitych Hierarchów (jak Metr. Andrzej Szeptycki czy Patr. Józef kard. Slipyj), to też coś... Nie deprecjonowałbym tego. Ale, powtarzam, po co?

W powojennych perypetiach celibatowych łatwo wyróżnić trzy stadia. Pierwsze, w latach 80-ych i częściowo 90-ych XX w., kiedy alumnów postawiono przed wyborem (list kard. Rubina z 2.II.1981) - zobowiązanie do przyjęcia święceń w celibacie albo wystąpienie z seminarium. Niektórzy wystąpili, niektórzy przyjęli święcenia po zawarciu w tajemnicy małżeństwa, co skutkowało mniejszymi lub większymi problemami kanonicznymi, ale nade wszystko - moralnymi. Tak, wtedy to rzeczywiście można było mówić o łamaniu kręgosłupów moralnych...
Drugi etap rozpoczął się pod koniec zeszłego tysiąclecia i kontynuowany był przez parę lat obecnego. Absolwenci seminarium lubelskiego, nie przyjmując w Polsce żadnych święceń (więc nie przypisani kanonicznie do tut. eparchii), wyjeżdżali na Ukrainę, tam znajdowali chętnego biskupa, przyjmowali od niego
święcenia niższe, diakonat i prezbiterat, zwykle jeszcze parę miesięcy służyli w zagranicznej eparchii, po czym przyjeżdżali do Polski, otrzymywali stanowiska duszpasterskie i po upływie pięciu bodaj lat otrzymywali kanoniczne "przypisanie" (w Kościele rzym.kat. nazywa się to inkardynacją) do eparchii w Polsce. Było to duże utrudnienie, trzeba było samemu wiele załatwiać, nie było też chyba gwarancji ani że się znajdzie biskupa w Ukrainie (chętnego, by pomóc w ten sposób), ani że biskup w Polsce przyjmie do siebie takiego zagranicznego kapłana z polskim obywatelstwem. Ale była to już sytuacja o niebo lepsza od poprzedniej. Paradoksalnie, pomogła tu chyba afera z listem kard. Sodano (1998), żądającym wycofania z Polski żonatych kapłanów formalnie przynależnych do eparchii ukraińskich. Zrobił się huczek na cały świat, list się nieco "rozmył" (choć nikt oficjalnie nie potwierdził ani jego obowiązywania, ani odwołania). Kapłani z obywatelstwem ukraińskim rzeczywiście powoli zaczęli "odpływać", ale ich miejsca zajmowali obywatele polscy - też niejednokrotnie żonaci i przypisani do eparchii ukraińskich. Ostatecznie, jakiż sens miało zakazywanie miejscowym kandydatom do kapłaństwa żeniaczki, skoro się sprowadzało żonatych kapłanów z Ukrainy?

Kilka lat temu weszliśmy w nowe stadium - czystego już pozoranctwa: kandydat z Polski przyjmuje (jako żonaty) wszystkie święcenia do diakońskich włącznie z rąk własnego biskupa, po czym "po prezbiterat" udaje się w granice Ukrainy. W odróżnieniu od modelu poprzedniego, gdy absolwent seminarium z Polski "załatwiał" sobie sam święcenia w Ukrainie, teraz biskup z Polski niewątpliwie musi uczestniczyć w procedurze, bo o ile świeckiego wyświęcić może każdy biskup, o tyle diakona na kapłana - tylko biskup własny lub inny, ale z polecenia własnego (za dymisoriami, jak to łacinnicy nazywają). Biskup z Polski musi zatem albo wyrazić zgodę na zmianę przynależności eparchialnej diakona (a potem znowu go przyjąć, jako prezbitera, do swej eparchii), albo wystawić dymisorie na przyjęcie prezbiteratu w Ukrainie. Oczywiście, pozostaje pozór: sam biskup z Polski żadnych żonatych kapłanów nie wyświęca, skądże znowu... 

Wszystkie uwagi krytyczne można by uznać za malkontenctwo: po co krytykować, skoro "idzie ku lepszemu"? Istotnie, obecna sytuacja w porównaniu z latami osiemdziesiątymi jest po prostu komfortowa, zwłaszcza dla kandydatów do kapłaństwa. Stosowanie jednak takich wybiegów, które nie są już omijaniem prawa (? - o jakie tu "prawo" chodzić może?), ale czystą szopką, w istocie nas poniża i ośmiesza jako wspólnotę kościelną. Po co te szopki? Co i/lub kto wzbrania biskupom UKGK w Polsce udzielać żonatym diakonom święceń prezbiteratu?

Sytuacja, o której mowa, wydaje mi się być bardzo daleka od ewangelicznej prostoty, od "tak-tak, nie-nie". Albo kapłaństwo żonatych jest złem - no to trzeba go konsekwentnie zakazać - albo jest dobrem: to po co w takim razie te dziwaczne wygibasy ze święceniami w Ukrainie? Po co? Jaka racja stoi za takim właśnie modus procedendi?

PS. To postscriptum jest dość ważne: otóż zadane powyżej pytania, acz nie spodziewam się odpowiedzi na nie, nie są pytaniami retorycznymi! Dopuszczam, że ów modus procedendi może mieć istotne przyczyny, które go nawet mogłyby - teoretycznie - usprawiedliwiać. Przyczyny te jednak nie są mi znane, więc - nie licząc na odpowiedź - jednak pytam...

wtorek, 13 marca 2012

"GwL": "Nierozwiązywalny konflikt przy Unickiej-Walecznych?"

Lubelska wkładka "Wyborczej" zamieściła dziś artykuł nt. wczorajszej dyskusji w UML nad projektem MPZP dla działki nr 40. Artykuł, podpisany "biel" (red. Marcin Bielesz?), zawiera jedną ważną informację i jeden zabawny kiks.

Zacznę od lapsusu. Pisze p. "biel" w te słowy:

Mieszkańcy, miejscy radni i przedstawiciele właściciela terenu, czyli prawosławnej parafii pw. Przemienienia Pańskiego rozmawiali o opracowywanym przez miasto planie zagospodarowania działki u zbiegu Unickiej i Walecznych. Ale niczego nie ustalili.

Otóż dyskusja nad projektem MPZP to nie jest forum, które cokolwiek "ustala". Na poziomie projektu ustalenia czyni Urząd Miasta z Prezydentem, a projekt w akt prawa miejscowego przekuwa Rada Miasta.
Dyskusja zaś służy jedynie zarysowaniu różnych stanowisk wobec projektu, a także doinformowaniu osób i instytucji najbardziej zainteresowanych szczegółami planu, podstawami merytorycznymi poszczególnych rozwiązań etc. (ja np., jak pisałem wczoraj, dowiadywałem się o przyczyny zakazu podziału działki nr 40 i o rozmieszczenie furtek).

(...) ks. Andrzej Łoś, proboszcz parafii, która już wydzierżawiła teren na 30 lat spółce Wodrol, która zamierza tam zbudować market.

I to jest konkret, który jak dotąd chyba się w mediach lubelskich nie pojawił. Pisano o długoletniej dzierżawie, ale termin 30-letni pojawia się chyba po raz pierwszy. Podziękowania dla red. "biel". :-)


Dyskusja nad projektem MPZP w Panoramie Lubelskiej

Telewizja Lublin we wczorajszej "Panoramie Lubelskiej" z 18.30 poinformowała o naszej debacie. Niestety, w krótkiej relacji (od 12 min. 00 s. do 14 min. 30 s.) już na wstępie prowadzący program red. A. Baryła zasugerował, jakoby dyskusja była skutkiem wycinki z 4.II.2012 - co jest oczywistą nieprawdą: dyskusja wynikała z prac nad projektem MPZP dla działki nr 40, rozpoczętych latem ub.r. na podstawie uchwały Rady Miasta z 30.VI.2011. Wycinka formalnie nie miała tu nic do rzeczy, chociaż oczywiście jej temat w trakcie dyskusji pojawiał się często.

Podobnie nieścisłe jest twierdzenie "mieszkańcy mają pomysł na zagospodarowanie". Wnioski do MPZP składane w ub. r. nie tylko przez Stowarzyszenie Ochrony Miejsc Zapomnianych, ale i przez obie Parafie - Greckokatolicką i Rzymskokatolicką "na Czwartku" - w toku prac Wydziału Planowania UML zostały przetransponowane do projektu planu, który - szczegółowo opracowany przez planistów miejskich - został przedłożony do wglądu i dyskusji jako projekt planu firmowany przez Urząd Miasta, a nie jakiś tam "pomysł mieszkańców".

poniedziałek, 12 marca 2012

Po dyskusji o projekcie MPZP dla dawnego cmentarza

Dyskusja, która zgodnie z planem odbyła się dzisiaj w Urzędzie Miasta, trwała ponad półtorej godziny, obfitowała w momenty dość gorącego sporu. Trudno ją streścić w krótkiej notce. Zamiast tego proponuję lekturę materiałów prasowych, do których pozwolę sobie dorzucić swoje trzy grosze.

Red. "EP" (Ewa Pajuro?) napisała w "Kurierze Lubelskim" tekst pt. "Debata na temat przyszłości skweru przy ul. Walecznych", okraszony 4 zdjęciami.

Z kolei "pionierka tematu" wycinki drzew na łamach "Mojego Miasta Lublin" (a nawet: prasy lubelskiej), p. Izabela Izdebska, zamieściła w witrynie "MML" artykuł pt. "Dyskutowali o przyszłości terenu dawnego cmentarza przy ul. Walecznych".

Oczywiście, materiały prasowe nie zawierają wszystkiego. Z wystąpienia p. Grażyny Dziedzic-Wiejak, planistki miejskiej, nt. projektu planu dowiedziałem się np. tego, co interesowało mnie już od chwili zapoznania się z proponowanymi rozwiązaniami MPZP. Jak już pisałem 24 lutego br. (zob. dok. 2 i 3) we wniosku Parafii Greckokatolickiej pw. Narodzenia NMP w Lublinie oraz późniejszym piśmie do Prezydenta Miasta (sygnowanym również przez Parafię Rzymskokatolicką "na Czwartku" i Stowarzyszenie Ochrony Miejsc Zapomnianych) postulowaliśmy podział geodezyjny działki nr 40 wzdłuż linii wyznaczonej dziś przez ogrodzenie PDPS (granicę tę doskonale widać na zdjęciu satelitarnym w Google Maps). 
Tymczasem projekt MPZP de facto zakazuje podziału, ustanawiając rozmiar minimalny działki powstałej z ew. procesu dzielenia na 1,2 ha (zatem działka nr 40 musiałaby mieć minimum 2,4 ha - ma zaś ledwie... 1,2497 ha!). Okazało się, że pierwotny projekt planu także i w tym aspekcie był zgodny z naszymi postulatami, ale veto w formie postanowienia wyraził konserwator zabytków. Wydział Planowania musiał wskutek tego skorygować projekt pierwotny. W dyskusji zadałem pytanie o merytoryczną podstawę takiego stanowiska konserwatora. Z zacytowanego przez p. GD-W passusu zrozumiałem, iż konserwatorowi chodziło o zachowanie całkowicie jednolitego charakteru całego terenu, jako że cały jest on terenem cmentarnym. W mojej ocenie stanowisko to trąci chyba nadmiernym puryzmem, w końcu nasze propozycje do MPZP przewidywały ochronę przed inwestycjami budowlanymi dla całości działki nr 40. Być może lepiej byłoby - trochę doprecyzowawszy zasady ochrony terenu przy PDPS - jednak dokonać tego podziału? Cóż, my mieliśmy swoje względy (ochrona interesów pensjonariuszy PDPS, którym nie chcieliśmy fundować cmentarnego płotu pod oknami - oraz, w świetle ostatnich wydarzeń, naiwne rachuby na zrozumienie ze strony Parafii Prawosławnej Przemienienia Pańskiego), a konserwator swoje.

W dyskusji zwróciłem też uwagę na problem furtek, których w MPZP przewidziano cztery, wszystkie raczej od wschodu: aż dwie od strony ul. Walecznych, jedną od strony bloku Walecznych 4 (czyli bardziej na północ, ale też blisko ww. ulicy), jedną od Unickiej (ale też blisko skrzyżowania z Walecznych). Moją uwagę od razu, gdy tylko wziąłem do ręki mapkę z projektem, zwrócił w szczególności brak wejść od strony ul. Dolińskiego. Od razu skomentowałem to w rozmowie z ks. mitratem S. Batruchem: takie rozwiązanie prawosławni skorzy będą uznać za rodzaj szykany. I rzeczywiście, sprawa dostępu na obszar działki nr 40 została podniesiona w wystąpieniu proboszcza PPPP ks. protojereja Andrzeja Łosia. Na moje pytanie o furtki p. GD-W zauważyła, że rozmieszczenie furtek jest jedynie proponowane w tych akurat miejscach, zaś przy układaniu MPZP chodziło o to, by 1) dostęp był przede wszystkim "od zewnątrz", z ulic Unickiej i Walecznych - i to w tych miejscach, gdzie cmentarny charakter terenu będzie bardziej ewidentny (np. przez dobrze widoczny "akcent urbanistyczny" - pomniczek, obelisk, czy jak to nazwać), 2) żeby nie było dostępu za dużo, tzn. żeby się - jak rozumiem - nie szwendały tam tłumy przypadkowych osób, skracających sobie drogę itd. Tak przynajmniej zrozumiałem te uwagi. Rozumiem ich logikę, natomiast brak wejścia od strony Dolińskiego tak czy inaczej wydaje mi się niewłaściwy. Dobrze, że taki układ furtek jest jedynie rekomendacją, a nie wymogiem bezwzględnym.

Powyższe uwagi mają oczywiście charakter osobisty. Stanowisko Parafii Greckokatolickiej pw. Narodzenia NMP w Lublinie wobec przedłożonego projektu MPZP wyraża się pełną aprobatą dla ww. projektu w wersji wyłożonej do wglądu w UML - zgodnie z pismem skierowanym przez ks. proboszcza do Prezydenta Miasta w dniu 5 bm.

Wypada także skomentować niektóre  wypowiedzi ks. protojereja A. Łosia (cytuję z art. I. Izdebskiej):

Co na to wszystko właściciel terenu, czyli parafia prawosławna?

Jej proboszcz przekonywał, że tej dyskusji w ogóle by nie było, gdyby właścicielem terenu był ktoś inny.


Jest to oczywista próba zwekslowania sprawy na tory "konfliktu międzywyznaniowego" i ustawienia PPPP w roli nieszczęsnej ofiary. Dla mnie jest oczywiste, że cały protest nie jest przeciwko prawosławiu czy prawosławnym, a przeciwko "marketowi na kościach". Gdyby PPPP działkę sprzedała i inwestorem byłby nowy, świecki właściciel, protest byłby w mojej opinii równie silny jak teraz. Z kolei gdyby np. prawosławni zechcieli stawiać tam cerkiew, to przynajmniej grekokatolicy nie protestowaliby (nie wiem, jak mieszkańcy ul. Walecznych; pewnie zależałoby to od rozmiarów wycinki drzewostanu przy budowie cerkwi, kwestii ew. użytkowania dzwonów itp. - ale to oczywiście tylko moja spekulacja).

Natomiast działka, o którą toczy się bój, to tylko niewielka część całego istniejącego tu kiedyś cmentarza. 

Niewielka jak niewielka. O ile dobrze usłyszałem, cały cmentarz (już prawosławny) po dokupieniu ziemi na początku XX w. miał na dzisiejsze miary (wyliczenia ks. A.Ł.) jakieś 2,5 ha. Działka nr 40 to mniej więcej połowa tego obszaru. Połowa! Poza tym trudno dziś powiedzieć, ile na tej nowszej części, gdzie potem powstała "osada dziecięca" i były baraki, przez te kilkanaście (najwyżej) lat pochowano ludzi. Tak czy inaczej, była to część nowsza cmentarza, natomiast to, co zostało, jest częścią starszą. Eo ipso raczej bardziej, niż mniej godną zachowania. Nawet w obecnym stanie, gdy nie na powierzchni ziemi nie widać nagrobków.

 Zwrócił też uwagę, że nikt nigdy nie protestował słysząc, że budynek lubelskiego Ratusza stoi na terenie dawnego cmentarza, ani gdy znaleziono pochówki na terenie, na którym KUL stawia swój nowy gmach. 






Ratusz, jak wiadomo, zbudowano w XIX wieku, zatem uwaga ta była cokolwiek... Nawiasem: w XVIII wieku powszechne było rozbieranie starych, średniowiecznych murów obronnych (w ten właśnie sposób Lublinowi prawie nic z nich nie zostało: Brama Krakowska, baszta półokrągła... a reszta całkowicie przekształcona, jak Brama Grodzka), bo uznawano je za przeszkodę w rozwoju miast. Nie znaczy to, że i dziś należałoby to czynić.

Co do KUL-u: tu ks. Łoś (w artykule o tym nie ma) poczynił przejrzystą aluzję pod moim - jak to odczytuję - adresem, mówiąc iż uczestnicy protestu jakoś nie protestowali przeciw budowie nowego gmachu przy Al. Racławickich 14, być może dlatego, że niektórzy są pracownikami KUL. Pozwoliłem sobie odnieść się do tej uwagi - stwierdzając po pierwsze, że na KUL-u jestem adiunktem, a nie rektorem, i nie mam najmniejszego wpływu na decyzje inwestycyjne, a po drugie: protest Parafii Greckokatolickiej (nie mój osobisty: w tej sprawie działam wyłącznie jako upoważniony przez proboszcza przedstawiciel Parafii, choć oczywiście w pełni się z protestem zgadzam i utożsamiam) przeciw marketowi oparty jest na tytule moralnym i prawnym (por. ustawa o cmentarzach i chowaniu zmarłych, art. 6 ust. 2 i 3) wywiedzionym z faktu, że cmentarz, zwany historycznie i tradycyjnie "unickim" (greckokatolickim), nie był co prawda wyłącznie takim (założyli go łacinnicy, w 1875 r. przejęli prawosławni), ale był użytkowany przez kilka dziesięcioleci przez XIX-wieczną parafię greckokatolicką (najpierw wspólnie z łacinnikami, po 1866 r. już na zasadzie wyłączności) i byli tam chowani nasi współwyznawcy. Gdyby to był cmentarz "czysto prawosławny" - Parafia nasza do żadnych protestów nie wtrącałaby się, uznając rzecz za wewnętrzną sprawę Kościoła prawosławnego. Przy okazji: KUL jest własnością Kościoła rzymskokatolickiego, więc analogicznie sprawa pochówków odkrytych przy budowie nowego gmachu, pochówków też niewątpliwie rzymskokatolickich, jest wewnętrzną sprawą tego właśnie Kościoła (z zachowaniem, oczywiście, przepisów prawa polskiego) i nic do niej prawosławnym czy grekokatolikom.

Skrytykował też postawę przeciwników budowy sklepu na dawnym cmentarzu. – Dotychczas nikt nie przejawiał zainteresowania losem tego terenu – mówił ks. Andrzej Łoś, proboszcz parafii prawosławnej. – Dość kuriozalnie brzmią deklaracje osób, które znalazły tu potem swoich bliskich.
 
Zacznijmy od "kuriozalnych deklaracji". Padł na sali (z ust świeckiego prawosławnego) zarzut, że p. Dorota Olech i jej obecna na sali matka wymyśliły sobie krewnych na cmentarzu. Otóż sprawa "marketu na kościach" wybuchła w styczniu 2011 r., natomiast już 21 maja 2010 r. "Kurier Lubelski" (w "Magazynie") zamieścił obszerną rozmowę z p. D. Olech, gdzie mowa jest m.in. o przodkach pochowanych na tym cmentarzu. Sugestia, że owi przodkowie to wymysł, sprokurowany ad hoc, by zwalczać market czy Kościół prawosławny, nie wytrzymuje konfrontacji z faktami.

A co do "dotychczas nikt" etc. Cóż, dokumentacja zabiegów naszej Parafii sprzed 10 lat (!) była już na tym blogu opublikowana od 25 lutego br. Zresztą rzecz jest dość powszechnie znana. 

A skoro już o "kuriozach" mowa... 24 czerwca UBIEGŁEGO roku mogliśmy przeczytać w artykule p. Ewy Pajuro:


Proboszcz prawosławnej parafii, do której należy teren, tłumaczy jednak, że pochówki zostały już upamiętnione.

- Ogrodziliśmy miejsce, w którym byli chowani ludzie - wyjaśnia ks. Andrzej Łoś.


Elementarna logika wskazuje, że skoro miejsce pochówków zostało ogrodzone, to teren poza ogrodzeniem nie jest (nie był) miejscem, "w którym byli chowani ludzie".

Teraz zaś u tejże p. Pajuro czytamy:

Parafia jednak nie rezygnuje ze swych zamierzeń. Pod koniec lutego poprosiła Sanepid o pozwolenie na ekshumację ludzkich szczątków z terenu cmentarza.

 Tzn. szczątki jednak się odnalazły? Czy może planowana ekshumacja dotyczyć ma tylko części ogrodzonej, która według zamierzeń PPPP ma pozostać zapleczem dla PDPS? A może to pani Pajuro coś pokręciła?

Tak czy inaczej, market miał być budowany na obszarze poza ogrodzeniem PDPS, czyli tam, gdzie według artykuły z 24.VI.2011 szczątków miało nie być. To po co ekshumacja?

niedziela, 11 marca 2012

Sprawa cmentarza Unicka/Walecznych: dokumentacja III

Tym razem nie publikuję dokumentacji u siebie, lecz odsyłam do witryny Stowarzyszenia Ochrony Miejsc Zapomnianych na Facebook.com. Pod tym linkiem zamieszczono, w okresie od "czwartek (8.III.2012) 14.08" do "piątek (9.III.2012) 13.22" szereg skanów ważnych pism dotyczących sprawy cmentarza, w szczególności interpelacje miejskich radnych i odpowiedzi Ratusza. Polecam!

"DW": "Co ze skwerem przy ul. Walecznych? Dyskusja w poniedziałek"

W poniedziałek publiczna dyskusja na temat planu zagospodarowania przestrzennego dla terenu, który jest ostatnio najbardziej spornym placem w mieście. Każde słowo, które padnie na spotkaniu, trafi do prezydenta miasta. (...)

– Dyskusja publiczna kończy etap wykładania planu do wglądu – mówi Elżbieta Matuszak, dyrektor miejskiego Wydziału Planowania. – Na dyskusję mogą przyjść wszyscy zainteresowani wysłuchaniem lub wzięciem aktywnego udziału w obradach. (...)
Spotkanie zacznie się w południe w sali konferencyjnej na 12 piętrze budynku przy ul. Wieniawskiej 14. – Dyskusja będzie protokołowana i nagrywana. Po niej można jeszcze przez dwa tygodnie składać pisemne uwagi do planu zagospodarowania – tłumaczy Matuszak. – Prezydent ma obowiązek rozpatrzenia pisemnego protokołu z dyskusji.

Do tej pory do magistratu trafiały zarówno wnioski w obronie skweru, jak i głosy popierające prowadzenie inwestycji w tym miejscu. Wśród nich były dwa dotyczące likwidacji cmentarza i budowy obiektu handlowo-usługowego. Złożyła je Parafia Prawosławna oraz inwestorzy.

Kiedy plan zagospodarowania przestrzennego może trafić do rady miasta? – Planujemy, że przedstawimy go w kwietniu do uchwalenia – przewiduje Matuszak. (...)



Całość artykułu p. Izabeli Izdebskiej - w witrynie WWW "Dziennika Wschodniego".


Zachęcam do lektury i komentowania tekstu.

"Walecznych: mieszkańcy proszą, by miasto przejęło skwer"

- To dobry projekt, jesteśmy usatysfakcjonowani - tak o miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego skweru przy Walecznych mówi Barbara Grzegorczyk, mieszkanka pobliskiego bloku. Urzędnicy przychylili się do próśb mieszkańców i przygotowali plan, który wyklucza budowę na tym terenie jakiegokolwiek budynku. Przewiduje natomiast, że dawny cmentarz ma być upamiętniony. Publiczna debata nad koncepcją odbędzie się w najbliższy poniedziałek, 12 marca w Wydziale Planowania Urzędu Miasta (ul. Wieniawska 14) o godz. 12.
Od tego dnia będzie można też składać pisemne uwagi dotyczące planu. Można się ich spodziewać przede wszystkim ze strony parafii prawosławnej, właściciela terenu. Blisko rok temu pojawił się inwestor, który na działce chciał budować market. Parafia była przychylna inwestycji. Nie ukrywa, że będzie oczekiwała rekompensaty, jeśli przez plan teren straci na wartości, bo żadna budowa nie będzie tam możliwa.

Zaangażowane w sprawę Stowarzyszenie Ochrony Miejsc Zapomnianych proponuje rozwiązanie.

- Najlepiej będzie, jeśli miasto wykupi ten teren lub w zamian da parafii jakiś inny - uważa Grzegorczyk.

Ratusz przyznaje, że analizuje taką możliwość. - Proszę jednak pamiętać, że w takich kwestiach decydujący głos ma Rada Miasta - zastrzega Katarzyna Mieczkowska-Czerniak, rzeczniczka prezydenta Lublina. Żadnych innych szczegółów nie chce zdradzić. Zanim radni zajmą się tą sprawą i samym planem, będą mieli do przedyskutowania jeszcze jedną kwestię (...).

Ciąg dalszy artykułu red. Ewy Pajuro w witrynie "Kuriera Lubelskiego". Zachęcam do lektury i komentowania online.

Co się zaś tyczy jutrzejszej debaty nad projektem MPZP dla działki nr 40, to, zgodnie z informacją podaną w BIP-ie UML, odbędzie się ona  o godzinie 12°° w siedzibie Urzędu Miasta Lublin, ul. Wieniawska 14, XII piętro, pokój 1206, sala konferencyjna. 

Z kronikarskiego obowiązku wypada odnotować dwie publikacje "Nowego Tygodnia w Lublinie":

"Ratusz to nie tartak..." oraz "Ruch oburzonych". Pozwolę sobie zacytować lead tego drugiego artykułu: 

 W Lublinie powstało Forum Stowarzyszeń Ochrony Środowiska Naturalnego. Przystąpili do niego również radni i urzędnicy, którzy chcą walczyć z biurokratami szkodzącymi przyrodzie.