wtorek, 16 lipca 2019

O. Prof. Jacek Salij OP - kazanie w 76. rocznicę "Krwawej Niedzieli" na Wołyniu

Jeden z najbardziej znanych polskich teologów, kaznodziejów i popularyzatorów zagadnień religijnych, Ojciec Profesor Jacek Salij Ordinis Praedicatorum , wygłosił w niedzielę 14 bm. kazanie na Mszy św. w rzymskokatolickiej katedrze w stolicy Wołynia - Łucku. Kazanie to poświęcone było problematyce pojednania polsko-ukraińskiego w kontekście kolejnej, 76. już rocznicy "Krwawej Niedzieli" (11.VII.1943) na Wołyniu.

Pełny tekst kazania publikuje KAI - gorąco zachęcam do uważnej lektury, "przeżucia" tego tekstu 
i zastosowania się do rekomendacyj Dostojnego Autora, zawartych w trzech punktach na samym końcu.

Mam nadzieję, że kazanie to zostanie szybko przetłumaczone na ukraiński i rozpropagowane w ukraińskim społeczeństwie.

Wypadałoby sobie życzyć, aby reakcja społeczeństwa ukraińskiego nie ograniczyła się do radości z faktu, że Kaznodzieja, sam będąc ocalałym z Rzezi Wołyńskiej (w której okrutnie zamordowano szereg członków jego bliższej i dalszej rodziny), kładzie nacisk na to, by także Polacy uznali, że ich rodacy również dopuszczali się zbrodni na Ukraińcach, i by modlili się za dusze Ukraińców zamordowanych przez Polaków. Bo jeśli na konstatacji typu "nareszcie się przyznali, że oni też" się skończy, to... szkoda gadać.

W szczególności oczekiwałbym, że podobne kazanie przy analogicznej okazji usłyszymy z ust duchownego UKGK. A jeszcze lepiej, żeby nie jeden raz, nie z ust jednego kaznodziei, i może nie tylko z UKGK, ale i z PKU na przykład.

Kazanie Ojca Jacka jest cennym ziarnem rzuconym w bardzo ostatnio wyschłą glebę stosunków polsko-ukraińskich. Czy Ukraińcy i Polacy postarają się, by to ziarno podlewać i chronić, by wyrósł zeń obfity plon rzeczywistego, a nie rytualno-dyplomatyczno-oficjalnego pojednania? OBY! Panie, wysłuchaj i zmiłuj się!

sobota, 13 lipca 2019

Ewangelia wg. św. Jana w przekładzie ks. Marcjana Szaszkiewicza (1811-1843)

Zasłużony w publikowaniu wielu cennych źródeł historycznych (a i wartościowych tekstów współczesnych - publicystycznych, literackich itd.) portal Zbruc.eu zamieścił również przekład Ewangelii wg. św. Jana pióra ks. Marcjana Szaszkiewicza (1811-1843), słynnego budziciela narodowego Rusinów-Ukraińców galicyjskich, jednego z tzw. "Ruskiej Trójcy".


Sądzę, że warto zapoznać się z tym tłumaczeniem, nie tylko z uwagi na osobę Tłumacza, ale i dla poznania piękna żywego języka ukraińskiego Rusi Halickiej z I połowy XIX w.


Zbruc.eu publikuje zarówno oryginalną wersję tego przekładu (tzn. zapisaną z użyciem stosowanej przez Szaszkiewicza ortografii i alfabetu), jak też i wersję uwspółcześnioną, zapisaną według dzisiejszych standardów językowych. 

Na zachętę pozwolę sobie wkleić Prolog (J 1, 1-18) w wersji uwspółcześnionej (niestety, tylko literami ukraińskimi, ponieważ straciłem już dostęp do programu umożliwiającego automatyczną transkrypcję - gdyby nie to, opublikowałbym całą Ewangelię Janową w polskiej transkrypcji):


З начатку було Слово і слово було у Бога і Бог був слово; се було з начатку у Бога; всьо через него вчинилось, а без него ніщо не вчинилось, що ся вчинило; в ним був живот і живот був світло людей; і світло світить в темноті, а пітьма єго не огорнула. Був чоловік посланий од Бога, на ім'я єму Іоан; той прийшов на свідоцтво, щоб свідчив о світлі, щоби всі віру імили єму; не був сам світлость, но прийшов, щоб свідчив о світлости. Була істинна світлость, що просвіщає веського чоловіка, приходящого на світ. Був на світі, а світ од него вчинений, а світ єго не спознав; прийшов до своїх, а свої єго не прияли; а хто го приняв, тим дав бути дітьми божими тим, що вірують в ім'я єго, що не з крови, ані з охоти тіла, ані з охоти мужá, ано з Бога народилися. І слово вчинилось тілом і поселилося у нас; і виділи-сьмо славу єго, славу яко єдинородного од отця, повного ласки і істини. Іоан свідчить за ним і кличе словами: той був, о которим рік-єм, що по мені прийдет, був передо мною, бо був перше над мене, а з повности єго всі приняли-сьмо ласку за ласку; бо правда через Мойсея даная, а ласка і істина Ісусом Христом сталася. — Бога ніхто ніколи не видів; єдинородний син, що єсть в лоні отця, той ісповів.

piątek, 3 maja 2019

Proboszcz z Teksasu: czy UKGK jest Kościołem naprawdę globalnym?



CHRYSTOS  WOSKRESE!


„(…) Kościół nie powinien uznawać za główny cel zachowania języka czy służby interesom narodowym części wspólnoty. Naszą misją jest niesienie Chrystusa i Jego Dobrej Nowiny do każdego i każdej, niezależnie od narodowości czy przynależności rasowej.
Obecnie często mówi się, że przynajmniej w sensie geograficznym UKGK już stał się Kościołem globalnym, obecnym na wszystkich kontynentach świata, lecz moje spostrzeżenia skłaniają mnie do użycia innego określenia, a mianowicie, że jesteśmy „globalnym Kościołem dla Ukraińców”. Abyśmy się naprawdę stali Kościołem globalnym, nie wystarczy erygować parafie w dziesiątkach krajów – trzeba jeszcze myśleć i działać w sposób globalny, czyli prezentować całemu światu wartości naszej bogatej tradycji cerkiewnej w sposób zrozumiały dla wszystkich bez wyjątku. Oczywiście, spotykałem się z zarzutami typu: „Jeśli w naszej cerkwi tak rzadko słyszymy język ukraiński, to może lepiej chodzić do najbliższego kościoła rzymskokatolickiego, wszak i tu, i tam wszystko jest po angielsku”. Jednakże takie zarzuty są dla mnie dziwne. Główną perłą, którą mamy w naszej cerkwi – jest nasz obrządek, nasza spuścizna liturgiczna, teologiczna, architektoniczna, ikonograficzna, to nasze tradycje, nasz śpiew… Czy mamy zatem prawo zachowywać to wszystko tylko dla siebie samych? Czy byłoby prawidłowym zachowaniem, np. wynaleźć lek przeciw rakowi i stosować go wyłącznie u niewielkiej grupy ludzi? Myślę, że nie. Mamy z czego być dumni i czym się dzielić, więc otwierajmy nasze skarby dla szerokiego ogółu. Nie mogę tego robić sam. To zadanie całej wspólnoty – być misyjną i wzrastać, a  nie wymierać!
(…)
Co z amerykańskiego doświadczenia misyjnego, zdaniem Księdza, mogłoby znaleźć zastosowanie dla ulepszenia posługi dla naszych wiernych w Europie?
(…) uważam, że duszpasterze i wierni nie powinni myśleć kategoriami pobytu tymczasowego w danym kraju. Myśleli tak również i nasi poprzednicy tutaj w Ameryce: pobędę kilka lat, zarobię pieniędzy i wrócę. Zapewniam, że wrócą bynajmniej nie wszyscy.  Będą się tworzyły rodziny mieszane, rodzić się będą dzieci i wnuki na obcej ziemi. Dlatego należy postawić sobie pytanie: co będzie z moim Kościołem za 30 czy 50 lat? Jaki plan duszpasterski mam na kolejne dziesięciolecia? Czy nie żyję wyłącznie dla siebie samego, nie dbając o przyszłość? Co po sobie pozostawię? Dlatego też z amerykańskich doświadczeń Ukraińców nasi nowi imigranci w Europie winni przejąć świadomość tego, że należy budować własne świątynie i struktury, a nie jedynie wypożyczać od katolików rzymskich. Z innej strony ważną rzeczą jest, by nie powtarzać błędów Ukraińców z Ameryki, którzy częstokroć wokół swych parafij zbudowali niewidzialne mury, tworząc swoiste getta narodowościowe. Kościół globalny – to Kościół otwarty. Jeśli we wspólnocie będziemy jednym w Chrystusie, to któż wtedy będzie „naszym” czy „nie-naszym”? Po tym nas poznają, że jesteśmy naśladowcami Chrystusa, gdy będziemy żywili miłość do wszystkich. W tym jest przyszłość Kościoła misyjnego.”



sobota, 23 marca 2019

Z czarnych kart dziejów Kościoła na południowym Podlasiu


Na temat roli, jaką odegrał Kościół rzymskokatolicki w Polsce powojennej wobec katolików wschodnich, zwłaszcza tradycji bizantyjskiej, zdania są mocno podzielone. Wśród przedstawicieli duchowieństwa łacińskiego częstokroć wyrażany jest pogląd, jakoby grekokatolicy w Polsce powojennej przetrwali okres 1947-1989 wyłącznie dzięki pomocy ze strony Kościoła łacińskiego. Myśl przeciwstawną wyraził był rozmowie ze Zbigniewem Podgórcem śp. Profesor Jerzy Nowosielski (luty 1988 r.):

NOWOSIELSKI: (...) Pragnę jednak podkreślić, że w Polsce sprawa jest bardzo trudna, ponieważ u nas w stosunku do unii grzeszny jest nie tyle Kościół prawosławny, ile Kościół rzymskokatolicki. Przecież likwidacja unii w 1947 roku w Polsce to był jedyny moment, w którym Kościół rzymskokatolicki kolaborował z władzami komunistycznymi. 

PODGÓRZEC: A na czym ta kolaboracja polegała?

NOWOSIELSKI: Na niszczeniu, na świadomym niszczeniu unitów i ich Kościoła.

PODGÓRZEC: W jaki sposób?

NOWOSIELSKI: Kościół rzymskokatolicki zapędzał ich po prostu do obrządku łacińskiego, z całą satysfakcją i całym zapałem. (...) To był jedyny wypadek kolaboracji Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce z władzami komunistycznymi. Ciężki to grzech i trzeba przyznać się do niego, a nie tuszować. 

PODGÓRZEC: Zwrócił Pan uwagę na bardzo istotną sprawę. 

NOWOSIELSKI: Powtarzam, to nie prawosławni zniszczyli unię w Polsce, tylko rząd komunistyczny i Kościół rzymskokatolicki. 

PODGÓRZEC: Ręka w rękę.

NOWOSIELSKI: Tak, z pełną premedytacją i dużą przyjemnością.

PODGÓRZEC: Dlaczego jednak Kościołowi rzymskokatolickiemu tak zależało na zniszczeniu unii?

NOWOSIELSKI: Bo zawsze jej nienawidził.

PODGÓRZEC: Kościół rzymskokatolicki nienawidził unii? 

NOWOSIELSKI: Tak, Kościół rzymskokatolicki zawsze nienawidził Kościoła unickiego. Szczególnie w Polsce."

Kto jest ciekaw szerszego kontekstu tych słów, a także argumentacji, którą Profesor wspierał Swe - przyznajmy - skrajne tezy, niech zajrzy do książki Zbigniewa Podgórca  Mój Chrystus. Rozmowy z Jerzym Nowosielskim (Białystok 1993, s. 115-117, ale także 106-107).

Prof. Nowosielski był świadkiem historii - w szczególności na przykład świadkiem dewastacji wystroju cerkwi greckokatolickiej w Krakowie przez nowych użytkowników z łacińskiego zgromadzenia saletynów - i nie zaś jej badaczem, zobowiązanym do starania się o jaki-taki obiektywizm. Stąd też nie dziwi jednolicie czarny obraz Kościoła łacińskiego, przy jednoczesnym "wybieleniu" Kościoła, do którego należał był sam Nowosielski - prawosławnego. 



CIEŚLIK: Jakie były polskie reakcje na DKW [Dekret Soboru Watykańskiego II o katolickich Kościołach wschodnich Orientalium Ecclesiarum]? Czy jego uchwalenie miało jakiś wpływ na sytuację unitów?


GAJEK: Sobór odbywał się w okresie panowania w Polsce komunizmu. Władze państwowe zgodziły się na wydanie dokumentów soborowych jedynie w nielicznym nakładzie, wobec tego nawet nie wszyscy księża mieli je w ręku. Niewątpliwie w kręgach odpowiedzialnych za życie Kościoła w Polsce DKW uświadomił potrzebę nowego zrozumienia praw grekokatolików, żyjących w narzuconej przez władze komunistyczne sytuacji półpodziemia. A ze strony rzymskokatolickich duszpasterzy na ogół nie dostrzegano potrzeby protestu przeciwko tym ograniczeniom narzuconym grekokatolikom. Stąd niekiedy oskarżenia, że łacinnicy akurat w tym punkcie byli dość posłuszni władzom państwowym.

CIEŚLIK: W tej sprawie pojawiają się wręcz sprzeczne opinie. Reprezentantem jednej uczynię tu prof. Jerzego Nowosielskiego, który twierdzi, że niszczenie Kościoła greckokatolickiego to jedyny moment kolaboracji Kościoła rzymskokatolickiego z władzami komunistycznymi. Druga opinia jest taka, że to jedynie dzięki pomocy Kościoła rzymskokatolickiego Kościół greckokatolicki w Polsce przetrwał. Jak możliwe są tak skrajne opinie i na ile mają one pokrycie w faktach?

GAJEK: Ukazała się niedawno niezmiernie cenna książka ks. mitrata Stefana Dziubyny: "I stwerdy diło ruk naszych" (Warszawa 1995). Może ona stanowić dobrą inspirację do tego, żeby poszukać w archiwach i całą tę sprawę spokojnie i głęboko przestudiować. Nie ulega wątpliwości, że opieka, jaką Kościół rzymskokatolicki (zwłaszcza w osobie prymasa Stefana Wyszyńskiego) okazał rozproszonym w Polsce grekokatolikom, stanowiła bardzo ważny element pomagający przeżyć temu Kościołowi okres komunizmu. Otwarte pozostaje pytanie, na ile ta pomoc była wystarczająca, na ile odpowiadała oczekiwaniom grekokatolików? Zwłaszcza że te oczekiwania w okresie popaździernikowym wzrastały, a mentalność niektórych łacińskich kurii biskupich - co wynika choćby z dokumentacji ks. Dziubyny - pozostawała ciągle na poziomie roku 1950. Wydaje się, że w tym sensie DKW uświadomił także i kuriom biskupim potrzebę zmiany swego nastawienia.

Sprawę zaspokajania potrzeb duchowych grekokatolików zostawiano często proboszczom. Czasem było to rozwiązanie opatrznościowe, w wielu wypadkach jednak bardzo utrudniało wzajemne współżycie. Opinia prof. Nowosielskiego jest bardzo radykalna -- myślę, że świadomie przerysowana -- i trudno się z nią w takim brzmieniu zgodzić. Wyraża ona jednak zdanie chyba także wielu grekokatolików, którzy w niektórych przypadkach tak odbierali postawę inercji ze strony hierarchii łacińskiej.

Podobnie wygląda sprawa greckokatolickich świątyń przejętych przez rzymskich katolików. Są zdania, że w ten sposób w ogóle ocalały one od zniszczenia, ale są też opinie, że zajęto nie swoją własność. Tego typu diametralnie różne opinie ukazują całą złożoność wzajemnych stosunków."


Niewątpliwie to dzięki ramom organizacyjnym zapewnionym przez Kościół rzymskokatolicki (mowa przede wszystkim o latach 1957-1989) wspólnota greckokatolicka, dotknięta skutkami akcji "Wisła" i przez państwo "ludowe" nie uznawana de iure (przyjmowano założenie, jakoby przestała ona istnieć wskutek wyjazdu wiernych do Związku Sowieckiego w latach 1944-1946!), mogła, choćby i w "półpodziemiu", ale działać, zapewniając wiernym udział w życiu liturgicznym, słuchanie kazań w ojczystym języku, potem i katechizację dzieci i młodzieży oraz inne formy duszpasterstwa. Bez rzymskokatolickiego "parasola" nie mogłyby legalnie działać greckokatolickie zakony. Niemożliwe też byłoby legalne i jawne kształcenie duchownych. Grekokatolików czekałoby podziemie par excellence, które co prawda mogliby teoretycznie przetrwać - ale w jakim stanie wyszliby z niego? Casus zdelegalizowanych w 1950 roku Świadków Jehowy, którzy przetrwali bez statusu prawnego i bez wsparcia Kościoła rzymskokatolickiego do legalizacji w roku 1989 - może dawać podstawy to twierdzeń optymistycznych, ale czy byłyby one oparte na solidnych podstawach, biorąc pod uwagę różnice między sytuacją wewnętrzną obu wspólnot, ich zasadami organizacyjnymi, a także polityką władz w stosunku do każdej z nich?

Poza tym trzeba pamiętać, że łacinnicy to nie tylko Polacy. Kościół greckokatolicki w Polsce otrzymywał przez lata cenne wsparcie organizacyjno-materialne m.in. od Kongregacji Kościołów Wschodnich, organizacyj takich jak Kirche im Not czy Renovabis, od Krajowej Konferencji Biskupów Katolickich USA wreszcie. Także i po 1989 r. O tym też należy pamiętać.

Historia jednak ma to do siebie, że pamiętać musi nie tylko o jasnych, lecz i o ciemnych kartach dziejów. Dotychczas mowa była jedynie o tych grekokatolikach, którzy sami (lub ich wysiedleni w 1947 r. przodkowie) pochodzili z dawnej Galicji. Tymczasem w Polsce powojennej byli też (a i do dzisiaj zachowała się jedna mała parafia w Kostomłotach) inni katolicy tradycji bizantyjskiej - tak zwani neounici. 

Niestety, rola łacińskiej zwierzchności diecezjalnej (której podlegali od początków "neounii" w latach 20-ych XX w.) i łacińskiego środowiska kościelnego (z którym tworzyli jeden organizm kościelny, spojony przez osoby wspólnych biskupów diecezjalnych - ale i dziekanów na przykład) w powojennych dziejach neounitów daleka była od ideału. Wynika to dość jednoznacznie z ustaleń polskich (!) badaczy: Andrzeja Tłomackiego Kościół rzymskokatolicki obrządku bizantyjsko-słowiańskiego (Kościół neounicki) na południowo-wschodnim Podlasiu w latach 1924-1947, „Radzyński Rocznik Humanistyczny” 5(2007) s. 113, 119-120 oraz Witolda Bobryka Obrządek bizantyjsko-słowiański Kościoła katolickiego, w: Dzieje Lubelszczyzny 1944-1956. Aspekty społeczne, gospodarcze, oświatowe i kulturalne, red. T. Osiński i M. Mazur, Lublin 2017, s. 231-238. Właśnie z artykułu W. Bobryka pochodzi list, który poniżej cytuję in extenso - a który jest cennym źródłem na temat rzeczywistego stosunku łacińskiego duchowieństwa diecezji podlaskiej (a przynajmniej dużej jego części) do katolików tradycji bizantyjsko-słowiańskiej. 

List ów napisał 31 sierpnia 1945 r. kapłan-birytualista o. Jan Panek OMI (oblat), zaangażowany w duszpasterstwie neounickim, do biskupa Czesława Sokołowskiego, w latach 1940-1946 administratora apostolskiego diecezji siedleckiej czyli podlaskiej.  Treść mówi sama za siebie. Natomiast szczególnie przykre wrażenie robi okoliczność, że - w przeciwieństwie do sytuacji grekokatolików z eparchii przemyskiej i administracji apostolskiej Łemkowszczyzny - nie można tu mówić o narodowym czy politycznym podłożu konfliktu. Zarówno adresat jak i autor listu są etnicznymi Polakami. Wierni-neounici są niewątpliwie en masse pochodzenia rusko-ukraińskiego, ale z nacjonalizmem ukraińskim spod znaku Bandery nic wspólnego nie mają. Paradoksem historii jest fakt, że neounici na południowym Podlasiu częstokroć byli dyskryminowani czy prześladowani przez współpracujące z Niemcami czynniki ukraińskie, jak wójtowie gmin (niejednokrotnie zresztą pochodzący z b. Galicji nominalni grekokatolicy) - w nacjonalistycznym ujęciu poza terenami dawnej monarchii habsburskiej "ukraińską wiarą" miało być prawosławie, a podlegli łacińskim (czytaj: polskim) biskupom neounici, obserwujący rosyjsko-synodalną odmianę rytu bizantyjskiego, byli co najmniej podejrzani, podobnie jak rozmaite "sekty" protestanckie zaliczające się do szeroko pojętego nurtu chrześcijan ewangelicznych: sztundyści/baptyści, zielonoświątkowcy itp. Nie było też na południowym Podlasiu krwawych walk ukraińsko-polskich, ani też masowych mordów na polskiej ludności cywilnej. 

Z przedwojennej neounii ocalała tylko parafia w Kostomłotach, której proboszcz, śp. ks. Aleksander Pryłucki, po prostu konsekwentnie odmawiał biskupowi siedleckiemu (od 1946 r.) Ignacemu Świrskiemu przejścia na obrządek łaciński i zlatynizowania kostomłockiej cerkwi; żył sobie z tego, co wyhodował w ogrodzie (i co z owych plonów sprzedał), a zachowując wobec władz komunistycznych postawę w pełni lojalną, zapewnił sobie z ich strony spokój.

Publikując na moim blogu ten list, nie chcę odgrzewać dawnych antagonizmów (w tej dziedzinie i tak działa wielu wybitnych specjalistów, niestety!), ale skłonić do refleksji nad zjawiskiem, które po dziś dzień nie jest niestety przeszłością w świętym Kościele katolickim - szykanowaniem, dyskryminacją, prześladowaniem jednych katolików przez innych. Nie tylko "wschodniaków" przez łacinników i nie tylko na tle obrządkowym...


**********************************************************************

"Już miesiąc minął, jak stosownie do pisma Kurii nr 3782 zdałem ostatecznie inwentarz „fundi instructi” unickiej parafii w Szóstce ks. Antoniemu Soszyńskiemu. Sumienie jednak nie daje mi spokoju i wciąż mnie coś przynagla, żeby napisać Ekscelencji coś o Szóstce i tamtejszych unitach. Długo odkładałem i wahałem się to uczynić, mówiąc sobie, że to już nie moja sprawa, lecz wreszcie zdecydowałem się na napisanie tego listu, wiedząc, że wypowiedziawszy się z trapiących mnie myśli przed Ekscelencją jako przed Ojcem Diecezji, znajdę spokój.
Szkoda, że nie ma obecnie w Szóstce lub okolicy żadnego księdza unickiego. Wydaje się, jakoby tam zatryumfował gwałt, brutalna siła zewnętrzna, która spaliła cerkiewkę. Szkoda, że ten pożar nie został w Szóstce publicznie napiętnowany. Unia została tam stłumiona siłą zewnętrzną, gwałtem i to w chwili, gdy były nawrócenia, gdy znów zaczęła się rozwijać. W ostatnich miesiącach mego tam pobytu miałem 9 formalnych nawróceń. Wielu innych było gotowych każdej chwili zapisać się do Unii. Na nabożeństwa unickie uczęszczali prawie wszyscy prawosławni. Z czasem utworzyłaby się tam parafijka unicka licząca do 500 dusz. Zyskiwałem powoli zaufanie u prawosławnych. Gdyby nie straszono, że unitów wywiozą do Rosji, gdyby unitów po równi z prawosławnymi nie bito i rabowano po nocach (omijając łacinników), byliby zaraz gromadnie przystępowali do unii i powoli staliby się nie gorszymi katolikami od łacinników.
Obecnie unici szósteccy zgłaszają się do księdza Soszyńskiego, aby ich zapisał za łacinników, bo boją się rabunków. Dopiero gdy ks. Soszyński da im zaświadczenie, że są łacinnikami, dają im spokój. Gdy wyjeżdżałem z Szóstki, zapytywali mnie unici i prawosławni, czy Ksiądz Biskup przyśle na me miejsce innego księdza unickiego. Odpowiadałem wymijająco, że choć może nie zaraz, ale przyśle. Opowiadali przy tym, że zmarły Ks. Biskup Przeździecki podczas wizytacji publicznie mówił, że choćby był w Szóstce choć tylko jeden unita, to mimo to będzie się starał dla niego o księdza unickiego. Obecnie wydaje się, jakby w Szóstce i okolicy Kościół katolicki uznawał tylko łaciński obrządek. Prawda, że obecnie tam prawosławni, a nawet unici zgłaszają się na łacinników, ale to tylko dlatego, aby uniknąć prześladowań. Początkowo całe rodziny zaczęły się zgłaszać za mego jeszcze tam pobytu do unii. To nie podobało się wielu łacinnikom. Zaczęto ich straszyć, że ich wywiozą, kwestionowano w gminie ważność metryk przeze mnie wydawanych. Wtedy ruch nawróceniowy, który zapowiadał się na większą skalę, chwilowo ustał, lecz na nabożeństwa unickie nadal przychodziło dużo ludzi, którzy zapowiadali przy tem, że powoli wszyscy przyjdą do unii. Gdy już z Dokudowa przyjechałem do Szóstki, aby tam w myśl polecenia Księdza Biskupa odprawić wschodnią liturgię, gotowało się na nabożeństwo wielu ludzi. Niestety w nocy przyszli do mnie jacyś ludzie, niby wielcy Polacy, źle się ze mną obeszli, po prostu znieważyli mnie. O godz. 5-tej rano tego samego dnia spłonęła cerkiewka i już słowiańskiej liturgii w Szóstce nie mogłem odprawiać.
Ks. Antoni Soszyński nic nie zrobił dla uspokojenia ludzi, przeciwnie z jego przybyciem nastało znacznie większa nienawiść dla Unii. Choć łacinnicy swój kościół odebrali, nie mogli znieść, że prócz ich nabożeństwa odprawia się nadal nabożeństwo unickie. Ks. Soszyński wyraźnie mi powiedział, że gdy on będzie w Szóstce, to unii tam nie będzie. Chciał, żebym się zrzekł ziemi unickiej. Na to nie przystałem, gdyż wyglądałoby to wobec ludzi, zwłaszcza unitów i prawosławnych, że kasuje się parafię unicką. Wykazałem mu przez wyciąg z protokołu podziału ziemi kościelnej szósteckiej, że podziału tego dokonała Władza Diecezjalna i nikt tego kwestionować nie może. Był z tego bardzo niezadowolony i pytał ludzi świeckich, czy ja prawnie trzymam tę ziemię. Stąd rosła nienawiść do unii. Łacinnicy w oczy mi mówili, że trzymam połowę ziemi łacińskiej, a ich proboszcz się denerwuje, że nie ma utrzymania. Obecnie ks. Soszyński ostatecznie objął i ziemię unicką, stąd wniosek dla ludzi, że parafia unicka tam ostatecznie skasowana.
W Worsach, wioska obok Szóstki, prawosławni mają kaplicę, w której obecnie nikt nie odprawia. Za mego tam pobytu chcieli nawet, żebym tam odprawiał, ale część prawosławnych się wahała z przystąpieniem do unii, dlatego poprzestawałem na kaplicy św. Jerzego w Szóstce, do której ludzie i z Wors przychodzili. Wypożyczyłem od prawosławnych z Wors korony, używane przy ślubie. Te spłonęły razem z cerkiewką św. Jerzego.
Prawosławni z Kwasówki i z Łózek obok Drelowa, wśród nich kilku unitów, prosili mnie, żeby im czasem odprawić w Drelowie. Raz już im obiecałem, lecz ks. [Leon] Gliszczyński stanowczo się temu sprzeciwił, twierdząc, że to by był tryumf dla prawosławnych, że jego parafianie byliby na to oburzeni i ściągnąłbym na siebie ich nienawiść. Wobec takiego sprzeciwu odprawiać tam nie mogłem. Mimo to zebrało się na cmentarzu dużo ludzi, którzy byli powiadomieni, że tam będzie nabożeństwo unickie. Tłumaczyłem ks. Gliszczyńskiemu, że przemówię do zebranych prawosławnych, zachęcając do unii i w ten sposób zapoczątkuję tam pracę unijną. Ks. Gliszczyński nie ustąpił i w Drelowie nie doszło do niczego.
Piszę o tym wszystkim po prostu, żeby się wypowiedzieć przed Ekscelencją i pozbyć się trapiących mnie myśli. Poza tym Ekscelencja może o niejednych szczegółach nie wie i lepiej będzie mógł sobie wyrobić sąd o pracy unijnej na Podlasiu. Tak jest i w okolicy Dokudowa; w Kodniu w znacznie mniejszym napięciu jest niechęć do unii. Dobrze jest, jeśli ksiądz unicki obsługuje z poświęceniem łacinników, jeśli łaciniczy i dąży do skasowania unii. Jeśli stara się natomiast podtrzymać liturgię wschodnią, stara się o rozwój sprawy, naraża się na nienawiść łacinników, na utrudnienia wszelkiego rodzaju, na pomawianie o politykę ukraińską. Prawda, że obecnie u nas panuje odwet za wypadki na Wołyniu, lecz niesłuszny. Przede wszystkim ci, którzy u nas ukrainizowali, prawie wszyscy wyjechali, a poza tym prześladuje się u nas zupełnie niewinnych ludzi, zacnych, zasłużonych dla Kościoła, a tym samym dla Polski, którzy nawet za okupacji niemieckiej podawali się za Polaków. W Dokudowie rabowali i bili starych ludzi za to, że według ich słów „zachciewa im się unii”. Jeśli się rabuje, to z małymi wyjątkami tylko u unitów. Tak jest w okolicy Dokudowa. Czasem mi się wydaje, że ci różni nocni ludzie nie uważają sobie za grzech rabować, jak oni mówią, u „ruskich”. Takich rabunków jest bardzo dużo. Niemal co noc kogoś okradną i pobiją. Uważam, że to ani Polsce, ani tym mniej imieniowi katolików chwały nie przynosi.
W Dokudowie, korzystając z pozwolenia Ekscelencji, odprawiam jedną niedzielę po słowiańsku, a drugą po łacinie. Inaczej mogłoby dojść do katastrofy podobnej do szósteckiej. Mieszkam w Ortelu [K]rólewskim, gdyż takie było polecenie Kurii, dołączone do nominacji na administratora parafii Ortel Królewski.
Mimo wszystko nie tracę nadziei w rozwój unii. Myślę, że w Wielkiej Polsce będzie też miejsce dla unitów. Wszak unia to dzieło katolickiej Polski, to zadanie Polski i mimo wszystko, myślę, Polska to zadanie spełni.
Bardzo przepraszam za śmiałość i za zajmowanie uwagi Ekscelencji tak długim listem. Odważyłem się na napisanie go, bo znam miłość Ekscelencji do sprawy zjednoczenia Kościołów.”
Archiwum Diecezji Siedleckiej, Communia, t. 7, Pismo Jana Panka OMI skierowane do bpa Czesława Sokołowskiego, 31.VIII.1945, k.41-47
Cyt. za: Bobryk W., Obrządek bizantyjsko-słowiański Kościoła katolickiego, w: Dzieje Lubelszczyzny 1944-1956. Aspekty społeczne, gospodarcze, oświatowe i kulturalne, red. T. Osiński i M. Mazur, Lublin 2017, s. 237-238 (w przyp. 50)