Poniżej pozwolę sobie wkleić komentarz Red. Bruncza, zachęcając jednocześnie do przeczytania całości artykułu wraz z bardzo ciekawymi komentarzami internautów.
Kursywa pochodzi od Autora, wytłuszczenia ode mnie. Uprzedzając ew. repliki zaznaczam, że oczywiście sytuacja w UKGK w Polsce jest inna z przyczyn zasadniczych (jesteśmy częścią większego organizmu, który jest z kolei częścią innego, jeszcze większego - SKM jest najzupełniej "autokefaliczny"). Jest też po prostu lepsza pod wieloma względami. Może i pod wszystkimi? Tym niemniej uważam, że warto się z poniższym tekstem zapoznać. W duchu ekumenizmu, który polega m.in. na gotowości uczenia się od innych chrześcijan. Uczenia się nie tylko na pozytywnych przykładach - negatywne wszak są (niekiedy przynajmniej) równie pouczające. Moim zdaniem w opisywanej tu sytuacji KSM znajdziemy elementy, które i nam powinny dać do myślenia...
**************************************************************************
KomentarzMariawickich Czytelników poruszonych powyższym tekstem proszę o zrozumienie lub chociaż przyjęcie założenia, że osoba piszące te słowa nie jest ani wrogiem Kościoła Starokatolickiego Mariawitów, ani tym bardziej samych mariawitów czy Dzieła Wielkiego Miłosierdzia. Osoby spoza Kościoła Starokatolickiego Mariawitów proszę o chrześcijańską empatię, gdyż działania opisane w powyższej informacji i w tym komentarzu w pewien sposób dotyczyć mogą każdego Kościoła, a w szczególności Kościoły mniejszościowe, zdecydowanie bardziej niż Kościół rzymskokatolicki narażone na funkcjonowanie w wyznaniowym getcie lub hołdujące wygodnictwu tudzież opieszałości zarówno w wydaniu kapłańskim, jak i świeckim. Tekst, który dziś publikujemy NIE JEST ATAKIEM ani na mariawityzm, ani na Kościół Starokatolicki Mariawitów, ani na kapłanów en bloc - każdy, kto potrafi czytać ze zrozumieniem wyczuje jasną intencję tych refleksji.Jeśli ktoś myślał, że najczęściej spotykanym zwrotem, jaki można usłyszeć od części władz KSM jest piękne pozdrowienie „Niech będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament” ten jest w błędzie. O wiele częstszym zwrotem służącym do tłumaczenia wszystkiego niczym, a niczego wszystkim są słowa: nie ma takiej potrzeby. Nie ma potrzeby informowania, nie ma potrzeby dialogu i nie ma potrzeby misji, a szczególnie ta ostatnia jest czymś palącym. My (pluralis maiestatis?) ze wszystkim sami sobie poradzimy. Mariawityzm posiada piękną duchowość i historię. Wielkim skarbem mariawickiej duchowości jest liturgia i mistyka płynąca z Dzieła Wielkiego Miłosierdzia. Mariawityzm ma również piękną historię bezkompromisowej służby na rzecz bliźniego, a przede wszystkim służby Chrystusowi Utajonemu w Przenajświętszym Sakramencie. Jest również i historia bujnie rozwijających się parafii, struktur charytatywno-edukacyjnych, wielkich i małych dziejów bohaterstwa i prawdziwego świadectwa wiary, jest historia intelektualnych elit (profesorów seminaryjnych, którzy przyjmowali Objawienia dane Mateczce), ale i ludu mariawickiego z zapałem budującego kościoły i dbającego o wzrost Kościoła. Niestety w dużej mierze to przeszłość, a materialnym obrazem tego stanu jest wygląd Świątyni Miłości i Miłosierdzia w Płocku, a także spadająca liczba wiernych, marazm czy wręcz zaprzestanie jakiejkolwiek działalności misyjnej przez przygniatającą większość kapłanów. 120 lat po Objawieniach Kościół Starokatolicki Mariawitów pozostał cieniem samego siebie. Nie tylko nie posiada wyraźnie zarysowanej strategii misyjnej, ale nawet nie widzi takiej potrzeby. Pewnie z braku takiej potrzeby kręgosłup teologiczny płockiego mariawityzmu jest tak chwiejny, że właściwie niewiadomo, kim tak naprawdę jest Mateczka i jaką rolę pełnią Objawienia św. Marii Franciszki, co pokazują rozmowy z Kościołem rzymskokatolickim i UU. Czy brak choćby jednej, zwartej dogmatyki mariawickiej jest jakimś wytłumaczeniem? Być może jest, ale przecież nie dogmatami mariawityzm żyje, a szerzeniem czci dla Jezusa Chrystusa ukrytego w Przenajświętszym Sakramencie. W tym wymiarze mariawici wzmocnieni bogactwem pięknej liturgii są inspiracją dla innych chrześcijan. Płocki mariawityzm – bo o nim mówię - mógłby stać się również alternatywą i misyjnie zaangażowaną wspólnotą, gdyby tego naprawdę chciał. Niestety, dzisiejszy mariawityzm zorganizowany pod skrzydłami Kościoła Starokatolickiego Mariawitów pielęgnuje legendy własnego męczeństwa i prześladowań, legendy dawnego zapału i zaangażowania, z których dziś pozostały ułamki, celebruje minimalizm i niezrozumiałą narrację „że jest nas tak mało, niewiele możemy zrobić, jesteśmy nierozumiani” etc. Nie brakuje jednak zaangażowanych mariawitów – kapłanów i świeckich - poszukujących głębi, pragnących Kościoła żywego, właśnie inspirującego i wychodzącego do świata ze wszystkimi skarbami, jakie ma, ale również mariawityzmu, który nie lęka się zmierzyć z własną przeszłością, momentami bolesną. Chodzi o przeszłość, która doprowadziła do tego, że kilka mariawickich parafii związanych z początkami Dzieła Wielkiego Miłosierdzia stoi przed realną perspektywą zniknięcia z duchowej mapy Polski. Chodzi o przeszłość, która doprowadziła do tego, że tak wielu młodych ludzi z łatwością porzuca mariawityzm przy okazji zawierania małżeństw wyznaniowo mieszanych. Pominę sprawę braku jakiejkolwiek opieki duszpasterskiej nad mariawitami, którzy zdecydowali się na emigrację zarobkową. Cała awantura o Unię Utrechcką to temat w dużej mierze drugorzędny, który jednak pokazuje fundamentalne problemy wspólnoty, która dokłada wszelkich starań, aby być jak najmniej zauważalną. To ewenement. Spór wokół UU jest klasycznym wręcz przykładem arogancji, niedostrzegania potrzeby komunikacji, czy w ogóle niedostrzegania potrzeby czegokolwiek. Instynkt ślamazarnego przetrwania pokonał początkowy zapał pierwszych mariawitów. Nie można tego impasu rozwiązać ani straszeniem poprzez formułowanie na kolanie zarzutów wobec UU, demonizowanie jej z takich czy innych powodów, czy zaprogramowaną wręcz podejrzliwością wobec działań, których celem jest odejście od obowiązującej zasady „nie ma takiej potrzeby”. Niechęć i wrogość rodząca się w sytuacji, gdy padnie krytyczne pytanie czy uwaga nie są w żadnym razie przejawem lojalności, wierności czy wręcz troski o dobro Kościoła, a o wiele bardziej przejawem głębokiej troski i determinacji o święty spokój, w którym brak potrzeby, jakiejkolwiek, zagwarantuje pastelową egzystencje, stary porządek, czy wręcz układ, w którym duchowni rozumieją się bez słów, a wierni bez słów tę wolę odczytują. Dariusz Bruncz | |
25.06.2014 16:39 Redakcja Opinie-Reportaże |