czwartek, 28 lutego 2013

Czy rzeczywiście KAŻDY KATOLIK może być obrany Biskupem Rzymskim?

No i zostaliśmy - my katolicy - "czasowymi sierotami"... W momencie publikacji niniejszego wpisu od minuty trwa już wakans na Stolicy Rzymskiej, zapowiedziany we wpisie z 11 bm.


Umysły wielu ludzi - nie tylko katolików - zaprząta kwestia wyborów nowego Papieża Rzymskiego. Padają nazwiska potencjalnych elektów (papabili). Niektórzy zastanawiają się też nad bardziej ogólnymi zagadnieniami, m.in. kwestią wymogów, jakie należy spełnić, by zostać wybranym. Czy trzeba być kardynałem? A może wystarczy być...katolikiem?

Oto np. p. Marcin Torz w "Gazecie Wrocławskiej" pisze:  Nowym papieżem może zostać każdy dorosły, ochrzczony mężczyzna. Nie musi być kardynałem, biskupem, ani nawet księdzem. 

 Według prawa papieżem może zostać każdy ochrzczony mężczyzna - czyli nawet "cywil” - tak z kolei pisze p. Krzysztof Ogiolda z "Nowej Trybuny Opolskiej".

Pytanie o to, kto może zostać wybrany Papieżem Rzymskim, warto rozpatrywać w dwóch aspektach: praktycznym i formalnym.

Aspekt praktyczny - ostatnim jak dotąd Biskupem Rzymu wybranym spoza grona kardynałów był Urban VI, obrany na konklawe w 1378 r.  Elekt był w momencie wyboru arcybiskupem. Okazał się papieżem dalekim od ideału. Może też i dlatego nigdy już potem nie wybrano nie-kardynała (oczywiście, późniejsi elekci z grona Św. Kolegium też bywali...różni).
Oczywiście, wybitniejsi hierarchowie nie będący kardynałami też jakieś szanse mają. Np. w czasie konklawe w 1958 r., po śmierci Piusa XII, miały paść jakieś głosy na arcybiskupa metropolitę Mediolanu Jana Chrzciciela Montiniego, który zresztą na kolejnym konklawe (1963), w którym uczestniczył jako kreowany przez bł. Jana XXIII kardynał, został wybrany Biskupem Rzymu i przyjął imię Pawła VI. Były to jednak zupełnie inne czasy: obowiązywał ustalony przez Sykstusa V limit 70 kardynałów (!), w dodatku Pius XII nie uzupełniał wakatów w Kolegium "na bieżąco" i w momencie śmierci tego Papieża było tylko 55 purpuratów, z czego 2 zmarło w okresie wakansu (!), a 2 kolejnych nie mogło przybyć (kard. Mindszenty siedział w azylu, jakim była dla niego ambasada USA w Budapeszcie, a kard. Stepinac był na wsi w areszcie domowym). W takich okolicznościach bardziej niż dzisiaj prawdopodobnym było pozostawanie poza Kolegium hierarchów skądinąd dobrze znanych i uważanych za wybitnych. Arcybiskup Montini był przecież długoletnim kurialistą, zatrudnionym w Sekretariacie Stanu, współpracownikiem kard. Pacellego (także już jako Piusa XII).

Dziś, po reformach Pawła VI z lat 1970-1973, jest już zupełnie inaczej. Limit kardynałów został podniesiony do 120, ale dotyczy on wyłącznie elektorów, czyli tych, którzy nie ukończyli 80 lat i mogą brać udział w konklawe (przed 1970 r. takich ograniczeń nie było). Dziś zatem jest więcej miejsc w Kolegium Kardynalskim, a miejsca elektorskie "opróżniają się" nie tylko wskutek śmierci, ale także i poprzez ukończenie 80 lat. Dawniej trzeba było zmieścić się w limicie 70 kardynałów, a nowe miejsca zwalniały się zasadniczo przez zgon (nieliczne dobrowolne czy wymuszone rezygnacje nie zmieniają zasadniczego obrazu - w XIX w. były tylko dwie, obie dobrowolne, a w XX tylko jedna, wymuszona). Zatem mniejsze jest prawdopodobieństwo, by ktoś naprawdę wybitny i powszechnie znany "uchował się" poza Kolegium. Tym niemniej teoretycznie takie prawdopodobieństwo istnieje.

Przypuśćmy zatem, że zostałby wybrany ktoś spoza Kolegium Kardynalskiego. I tu pojawia się nam problem ograniczeń formalnych. Czy rację mają ci, co głoszą, że Kolegium może wybrać "każdego katolika", byle był ochrzczonym mężczyzną (niektórzy dziennikarze dodają: stanu wolnego)?

Otóż istotnie Kodeks Prawa Kanonicznego stanowi (kan. 332 § 1):  Pełną i najwyższą władzę w Kościele otrzymuje Biskup Rzymski przez zgodny z prawem i zaakceptowany przez niego wybór wraz z konsekracją biskupią. Stąd tę samą władzę otrzymuje od momentu przyjęcia wyboru na Papieża ten elekt, który posiada sakrę biskupią. Gdyby elekt nie miał sakry biskupiej, powinien być zaraz konsekrowany na biskupa.

Zatem elekt nie musi być w momencie wyboru kardynałem ani nawet biskupem, ale gdy wybór przyjmie, musi być bezzwłocznie wyświęcony na biskupa.

Jakie są wymogi prawne do biskupstwa? Jako katolik wschodni zacznę od KKKW (kan. 180):

 
Aby uznać kogoś za zdatnego do biskupstwa, wymaga się:
  niezachwianej wiary, dobrych obyczajów, pobożności, gorliwości o dusze i szczególnej roztropności;
  dobrej sławy;
  aby był wolny od węzła małżeńskiego;
  przynajmniej trzydziestu pięciu lat życia;
  przynajmniej pięciu lat prezbiteratu;
doktoratu lub licencjatu lub przynajmniej biegłości w jakiejś świętej dyscyplinie.


Prawo Kościoła łacińskiego (KPK) stanowi:

  
Kan. 378 -
§ 1. Jeśli chodzi o zdatność kandydatów do biskupstwa, wymaga się od każdego :
1° odznaczania się niezachwianą wiarą, dobrymi obyczajami, pobożnością, gorliwością dusz, pasterską mądrością, roztropnością i ludzkimi cnotami, jak również pozostałymi przymiotami, które czynią go odpowiednim do wypełniania zleconego mu urzędu, o który chodzi;
2° dobrej opinii;
3° przynajmniej trzydziestu pięciu lat życia;
4° przynajmniej pięciu lat kapłaństwa;
5° doktoratu lub przynajmniej licencjatu z Pisma świętego, teologii lub prawa kanonicznego, uzyskanego w instytucie studiów wyższych, zatwierdzonym przez Stolicę Apostolską, lub prawdziwej biegłości w tych dyscyplinach.


 Prawo łacińskie nie wspomina o stanie wolnym, ponieważ jest on w Kościele rzymskokatolickim wymagany już do prezbiteratu, jest zatem czymś zrozumiałym per se.

Przytoczone powyżej kanony to moim zdaniem najlepsza odpowiedź na pytanie o to, jakie są "minimalne wymogi formalne", by zostać Papieżem Rzymskim. Ktoś mógłby się żachnąć: jak to, przecież to są warunki dla zwykłych biskupów, a w tym wypadku Święte Kolegium może...itd. 

Otóż w prawie kościelnym niektóre rzeczy nie są uregulowane wprost, lecz wynikają z natury rzeczy. Z natury rzeczy wynika, by Biskup Rzymski, nie tylko jako jeden z biskupów katolickich, ale jako wręcz najważniejszy z nich, spełniał określone w prawie wymogi do biskupstwa. Potencjalny zatem elekt spoza Kolegium Kardynalskiego musi mieć przynajmniej 35 lat, święcenia prezbiteratu (przyjęte przynajmniej 5 lat wcześniej), oraz biegłość w jakiejś świętej dyscyplinie (biorąc pod uwagę wyjątkowy charakter urzędu Biskupa Rzymu oraz masową nieraz doktoryzację prowadzoną na wydziałach teologicznych - wypadałoby raczej skonkretyzować, że chodzi o doktorat); nie może też być żonaty.

Twierdzenia, jakoby nawet w teorii można było mówić o możliwości wybrania osoby nie spełniającej powyższych kryteriów, można moim zdaniem włożyć między bajki.  
 

wtorek, 19 lutego 2013

Ks. B. Pańczak o rezygnacji Benedykta XVI

W pokoju, dobrym stanie, zdrowiu. I przez długie lata

Ukraińscy grekokatolicy nie powinni w zasadzie odczuwać tego stanu podgorączkowego, w jaki rzymskich katolików, i nie tylko, wprowadziła abdykacja Benedykta XVI. „Szczepionką” gwarantującą im zrównoważoną reakcję na niespodziewany impuls była bowiem rezygnacja z pełnienia obowiązków zwierzchnika UKGK, złożona 10 lutego 2011 roku przez patriarchę Lubomyra Huzara.
Miał on prawo pełnić tę zaszczytną – i wyczerpującą – funkcję aż do śmierci, jak jego poprzednicy. Zdecydował się jednak przekazać obowiązki swemu następcy, jak mówił, „ciepłą ręką”. Zacytuję tu sam siebie: „Ta decyzja odbiła się szerokim echem nie tylko na Ukrainie. Bo nad Dnieprem i w innych wschodniochrześcijańskich krajach przyzwyczajono się do sytuacji, gdy liderzy Kościołów stoją na ich czele pomimo fizycznej i intelektualnej słabości, aż do śmierci. Kościół, co oczywiste, nie jest korporacją, która na wolnym rynku na śmierć i życie zmaga się z innymi konkurentami, ale skuteczność posługi kilkudziesięcioletniego człowieka, powołanego by być dobrym pasterzem dla wszystkich, rozsianych – w naszej sytuacji – po wszystkich kontynentach, wiernych, podlega obiektywnym ograniczeniom”(Kałendar „Błahowista 2012”). Wyżej powiedziane, za wyjątkiem intelektualnej słabości, dotyczy Benedykta XVI i wszystkich następnych papieży, patriarchów i biskupów, którzy dzięki postępom medycyny, jak każdy inny śmiertelnik, będą żyć coraz dłużej, ale wydłużenie to nie będzie proporcjonalne – z okresów życia prolongata obejmuje tylko starość z jej ograniczeniami. Warto zwrócić uwagę, że Benedykt XVI w przemówieniu do kardynałów, powiadamiając o abdykacji, powiedział, że to decyzja „o wielkiej wadze dla życia Kościoła”. Bez „życia” komunikat brzmiałby jak najbardziej standartowo, bo abdykacja papieża jest czymś wyjątkowym dla Kościoła samego w sobie, jako takiego. O życiu, tym razem wiary, papież mówił też w dalszym fragmencie, w kontekście świata, który podlega szybkim przemianom. Trudno rozpalać życie, gdy opuszczają człowieka żywotne siły.


Chrześcijanie tradycji bizantyńskiej w Liturgii modlą się za swych pasterzy kilkakrotnie. W najważniejszym momencie, w modlitwie eucharystycznej, w intercesji proszą Boga, by ich wspomniał i darował świętym Kościołom, „aby w pokoju, w dobrym stanie, szacunku i zdrowiu, przez długie lata głosili słowo Twojej prawdy”(tł. Ks. prof. Janusza Czerskiego). Taka kolejność nie jest raczej przypadkowa. Co po długich latach, jeśli nie ma zdrowia, pokoju, szacunku, dobrego stanu („bezpieczeństwa” w tł. Ks. Henryka Paprockiego), jakie nie są celem samym w sobie, a tylko narzędziami w głoszeniu słowa prawdy. Lex orandi to lex credendi, ale i lex operandi – zasada modlitwy jest zasadą wiary i normą postępowania. Benedykt XVI decyzją o abdykacji potwierdził lex orandi bizantyńskiej anafory. Wschodni katolicy, uwzględniając złożoną, a często tragiczną sytuację ich Kościołów, modlą się, by nowy Biskup Rzymu potrafił sprostać wszystkim wyzwaniom.
Ks. Bogdan Pańczak


poniedziałek, 11 lutego 2013

Wakans na Stolicy Rzymskiej

Zaskakująca zbieżność dat! 10 lutego 2011 r. zawakowały dwie stolice bliskie mi, acz z różnych tytułów: zmarł arcybiskup (rzymskokatolicki) mego miasta Lublina Józef Życiński, zaś Ojciec św. Benedykt XVI przyjął rezygnację Wielce Błogosławionego Lubomira kard. Huzara z urzędu arcybiskupa większego kijowsko-halickiego. O tym ostatnim wydarzeniu i jego konsekwencji, czyli wyborach nowego Predstojatela UKGK, pisałem na tym blogu, poczynając od 16 lutego 2011 r.

Dzisiaj, 11 lutego 2013 r.,  ogłoszono, że z urzędu Biskupa Rzymu zrezygnował (ze skutkiem od 28 bm, godz. 20.00) Jego Świątobliwość Benedykt XVI. 

Prawie dokładnie w drugą rocznicę obydwu wakatów - kijowskiego i lubelskiego...

 Niezależnie od zrozumienia dla motywów kierujących Ojcem świętym, fakt ten odczuwam osobiście przykro. Lubiłem i ceniłem kardynała Ratzingera, cieszyłem się bardzo z Jego wyboru na Tron Piotrowy, solidaryzowałem się też z jego "linią". Nie przypominam sobie, by jakiekolwiek Jego posunięcie w roli widzialnej Głowy Kościoła Powszechnego wzbudziło mój sprzeciw, może poza rezygnacją z tytułu Patriarchy Zachodu. Zresztą wystarczyłoby skonstatować, kto i z jakich pozycji oraz jakich używając argumentów atakuje Benedykta XVI, by nabrać doń sympatii (piszę oczywiście o moich własnych odczuciach). Podsumowując -  skakałem z radości w dniu wyboru, w dniu ogłoszenia rezygnacji jest mi po prostu smutno.


W poprzednim konklawe (2005) brał udział WB Lubomir Huzar. Ponieważ emerytowany nasz Predstojatel skończy 80 lat w dniu 26 bm., zaś Stolica Rzymska zawakuje 2 dni później - na tym konklawe nie będzie hierachy UKGK. Co wspominam jedynie jako pewną ciekawostkę: wybory Biskupa Rzymu nie są wyborami demokratycznymi, jak i sam Kościół demokratyczną instytucją nie jest. Demokratyczne zasady reprezentacji nie mają w nim zastosowania - i dobrze. Pomijam tu już kwestię, czy kardynalat dla patriarchów katolickich Kościołów wschodnich i zrównanych z nimi de facto w prawach arcybiskupów większych jest dobrym i właściwym rozwiązaniem. Pisałem już o tym kiedyś na forum eparchii wrocławsko-gdańskiej. (także i tutaj).  Warto też poczytać o stanowisku w tej sprawie śp. Maksyma IV, patriarchy Aniochii, Aleksandrii, Jerozolimy i całego Wschodu, Predstojatela  Melchickiego Kościoła Greckokatolickiego w latach 1947-1967.



wtorek, 5 lutego 2013

Rocznica wycinki, SOMZ się nie poddaje

Wczoraj minęła pierwsza rocznica wycinki drzew na dawnym cmentarzu unickim, o czym pisałem na tym blogu już od dnia jej dokonania.

Sprawa - o czym również pisałem - "zawędrowała" do prokuratury i sądu.

Stowarzyszenie Ochrony Miejsc Zapomnianych pamięta o tej smutnej rocznicy; poniżej publikuję komentarz SOMZ, a na Facebook.com przeczytać można złożone przez organizację zażalenie na postanowienie Sądu Rej. Lublin-Zachód z 28.I.2013 (przypomnijmy: sąd postanowił, że SOMZ nie jest pokrzywdzonym i nie może skutecznie zaskarżyć decyzji prokuratury o umorzeniu śledztwa).













sobota, 2 lutego 2013

"Błahowist": czy da się go uratować?

Ireneusz B. Kondrów opublikował na portalu grekokatolicy.pl artykuł na temat miesięcznika społeczno-religijnego "Błahowist". Tytuł, tradycyjnie, sformułowany radykalnie: 

Gazeta „Błahowist” przykład ignorancji, czy gwóźdź do trumny Kościoła greckokatolickiego?

 Nad "Błahowistem" wypada się, jak mówią politycy w telewizji, "pochylić". Gazeta ta jest z nami od roku, o ile się nie mylę, 1992. Zaczynała z wysokiego relatywnie pułapu. Opublikowałem tam szereg ważnych tekstów - myślę, że niektóre były ważne nie tylko dla mnie. Toczyły się na jej łamach ważne dyskusje, np. językowa (były to lata 90-te, a chodziło o języki liturgiczne - cs. czy ukr.; w ramach tej właśnie dyskusji opublikowano mój pierwszy materiał w tym miesięczniku i osobiście sądzę, że po latach  nie muszę się go wstydzić), potem kalendarzowa, a potem... Ale o tym za chwilę. Last but not least wypada wspomnieć zacnego Pana Redaktora Bogdana Tchórza. Faktyczny redaktor pisma, pracujący - o ile wiem - przez te ponad 20 lat za Spasy, Hospody. Tego nie można zapomnieć, zlekceważyć, zdeprecjonować.

Wszystko to, niestety, nie uchroniło pisma przed merytorycznym upadkiem. Obecnie w "Błahowiście" nie ma żywych dyskusji, ciekawszą myśl reprezentuje tam jedynie comiesięczny wstępniak ks. B. Pańczaka. Czasem p. red. Tchórz publikuje dość interesujące reportaże z wojaży po polsko-ukraińskim pograniczu. Reszta to głównie relacje z wydarzeń parafialnych, ogłoszenia, przedruki z internetu (w tym listy pasterskie). Oczywiście rzecz, która z internetu wędruje do miesięcznika, w chwili lektury gazety jest czytelnikowi-internaucie doskonale znana od miesiąca-dwóch. "Błahowist" stał się pismem, które się z "moralnego obowiązku" kupuje, ale którego się nie czyta. 

Jakie są tego przyczyny? Zacznę od tych, które wywodzą się z niedoinwestowania pisma (o czym obszernie pisze I.B. Kondrów). W epoce, w której gazety papierowe stoją na krawędzi upadku, "Błahowist" nie ma najnędzniejszej nawet strony internetowej. Nie ma i już! Nie oferuje dostępu online do spisów treści nawet, ani do zawartości numerów archiwalnych. Nie ma oczywiście e-wydania i e-prenumeraty w żadnej formie. Nawet adres e-mail redakcji pojawił się stosunkowo późno (choć już lata temu).

Rzecz ciekawa, od jakiegoś czasu poprawiła się "korekta", dawniejsza zmora autorów pisma (przynajmniej moja). Trudno winić Pana Redaktora, że było z tym kiepsko w czasach, gdy teksty na komputer przepisywało się z maszyny (a Kuria nie płaciła!). Ale i potem były różne pierepałki - zmiany formatowania, niekiedy ingerencje wypaczające sens (wystarczy usunąć jedno przeczenie i już tekst zniekształcony, a autor wściekły). Ostatnio jest z tym lepiej, przynajmniej w Kalendarzu "Błahowista", co z przyjemnością konstatuję. Jak jest w miesięczniku - nie wiem, dawno nie pisałem.

 

Dlaczego? - ktoś zapyta. Tu dochodzimy do drugiego problemu: monolingwizmu. Dawniejszy "Błahowist" był zasadniczo ukraińskojęzyczny, ale drukował niekiedy teksty po polsku: np. przedruki czy artykuły przeznaczone pierwotnie do prasy polskiej (np. artykuł ks. Pańczaka odrzucony przez "TP" bodajże). Pamiętam przynajmniej jeden list do Redakcji, wydrukowany po polsku (p. Potockiego). Podkreślam to, bo "Nasze Słowo" publikowało teksty polskie jedynie w tłumaczeniu na ukraiński (cóż, "NS" to jednak pod względem finansowym "inna bajka", mogło sobie pozwolić).

Obecnie ten umierający "Błahowist" stał się czysto ukraińską gazetą. W społeczności, którą ma obsługiwać, polonizacja językowa nabiera tempa - a gazeta przeciwnie, nie drukuje po polsku nawet tyle, co na początku (incydentalnie zupełnie, ale zawsze). W ten sposób pismo dramatycznie rozmija się z życiem. A skoro tak, to nie ma sensu doń pisać - przynajmniej tekstów publicystycznych. Publicystyka musi być tworzona w kontakcie z odbiorcą, publicysta nie może mieć wrażenia, że pisze w próżnię, jakby mówił do ściany. Jest to nb. przyczyna, dla której ja sam już od dawna tam nie pisuję - mogę pisać bez wynagrodzenia, mogę nawet jakoś znieść wybryki "korekty", ale pisanie w pustkę nie jest dla mnie "do przeskoczenia".   

Rozmawiałem kiedyś o tym z samym Panem Redaktorem i szczerze Mu to powiedziałem. P. Redaktor nie próbował wmawiać we mnie, że jest inaczej, ale podkreślał znaczenie pisania "do biblioteki". Cóż, z jego własnego - jako twórcy - punktu widzenia jest to jakoś zrozumiałe: od dawna pisze głównie o architekturze cerkiewnej, ilustruje teksty licznymi zdjęciami. Takim artykułom status "biblioteczny" mniej szkodzi, niż publicystyce, której tylko dla biblioteki pisać po prostu nie ma sensu. Owszem, w Kalendarzu takie teksty i takie podejście ma więcej sensu - stąd do Kalendarza od paru lat piszę regularnie.

Jakie są zatem drogi wyjścia z tej kryzysowej czy wręcz agonalnej sytuacji? Moim zdaniem - muszą one pójść w stronę likwidacji problemów, o których powyżej. Nie wiem, czy to uratuje pismo, ale te dwie rzeczy, jak uważam, przeprowadzone być muszą: internetyzacja oraz bilingwizacja.

 

1) Internet - gazeta musi mieć własną stronę, archiwum internetowe, e-wydania. Choćby w najprostszej formie na początek. I nie może tego robić za spasy, Hospody i tak przepracowany Redaktor Tchórz. Tu musi zadział, jak by to powiedzieć, internetowy czynnik kurialny.

2) Dwujęzyczność - to coś, o czym już mi się nie bardzo chce pisać. Nudno ciągle o tym samym, i to w dodatku o rzeczy oczywistej, której oczywistości dostrzegać się u nas nie chce ze względów czysto ideologicznych. Wyjaśnię tylko, że nie postuluję dwujęzyczności "odgórnej": jeśli osoby związane z Redakcją nadal chcą pisać tylko po ukraińsku - proszę bardzo. Jedyne, co postuluję, to po prostu dopuszczenie na łamy pisma tekstów pisanych po polsku, zarówno artykułów jak i listów do Redakcji. Jest to jedyna szansa ożywienia pisma. Osobom, które by to chciały kwestionować, podam prosty przykład: jak wielki rezonans społeczny wywołało pojawienie się miesięcznika "Grekokatolicy.pl" i moje w nim artykuły o sprawach językowo-narodowościowych! Pisałem wcześniej to samo po ukraińsku, między innymi w Kalendarzu "Błahowista" - i co? Nic kompletnie, bez odzewu (no, prawie: pewien student pochwalił). A po polsku - odzew natychmiastowy. Dowodzi to moim zdaniem, że nawet osoby wieszające na innych psy z powodu postulatów bardzo ograniczonego otwarcia się na język polski i Polaków - po ukraińsku albo nie czytają, albo, nawet czytając osobiście, wiedzą, że teksty ukraińskie mają tak znikomy rezonans społeczny, że można się nimi nie przejmować i "odpuścić sobie" polemikę.

Te dwa rozwiązania nie są gwarancją sukcesu, ale są moim zdaniem niezbędne dla uratowania "Błahowista".