piątek, 28 grudnia 2018

Bł. Grzegorz Chomyszyn o położeniu narodu ukraińskiego w państwie polskim (1931)

Sława Isusu Chrystu!


28 grudnia 1945 r. w więziennym szpitalu w Kijowie odszedł do Pana uwięziony 11 kwietnia 1945 r. (wraz z innymi hierarchami greckokatolickimi metropolii halickiej) biskup stanisławowski Grzegorz Chomyszyn, beatyfikowany przez Jana Pawła II w 2001 r. jako męczennik za wiarę.

Rocznica ta jest dobrą okazją, by opublikować moje autorskie tłumaczenie na język polski jednego z listów pasterskich Błogosławionego - "Do ludzi dobrej woli o położeniu politycznym narodu ukraińskiego w państwie polskim". Jego ukraiński oryginał jest łatwo dostępny w sieci. Przekładu polskiego całości niestety jak dotąd nie opublikowano. Niniejszy wpis blogowy zmienia ten stan rzeczy.

O ile na moim blogu dzisiejsza publikacja jest niejako kontynuacją poprzedniej, z 3 kwietnia br., której przedmiotem był polski wariant książki-broszury Błogosławionego "Problem ukraiński", o tyle w rzeczywistości było odwrotnie: pierwszym chronologicznie był właśnie list pasterski datowany 23 lutego 1931 r., a kontynuacją i rozwinięciem myśli w nim zawartych był "Problem ukraiński", którego wersja ukraińska nosi datę 15 sierpnia 1932 r. O ile jednak w kwietniu br. (a nawet wcześniej) dysponowałem był gotowym, przedwojennym jeszcze polskim tekstem "Problemu", o tyle list z 1931 r. musiałem tłumaczyć sam, na co w obecnym moim rozkładzie zajęć codziennych niełatwo mi było znajdować czas. Z Bożą pomocą jakoś jednak się z tym tłumaczeniem uporałem i niniejszym przedkładam PT. Czytelnikom tego bloga pełny tekst listu z 1931 r.

W ramach wprowadzenia - poza tym, co już wyłuszczyłem był 3 kwietnia br. - chciałbym dodać, że list dzisiaj publikowany pisany był w jeszcze krótszym dystansie czasowym wobec tzw. "pacyfikacji Małopolski wschodniej" (16.IX-30.XI.1930), o której znajdziemy tam wyraźne wzmianki. Pozbawiony jest zbędnych i w zasadzie nie związanych z tematyką polityki tudzież stosunków polsko-ukraińskich dywagacji na temat "bizantynizmu" czy kleru żonatego - obecnych w "Problemie ukraińskim".  Dzięki temu jest to tekst bardziej przejrzysty i bardziej w moim odczuciu sensowny, skupiony na rozpatrywaniu zasadniczej kwestii, bez wycieczek ku ulubionym tematom Autora.

Historycy myśli politycznej znaleźć tu mogą oddźwięki treści znanych z korespondencji między założycielem nurtu państwowego w historiografii ukraińskiej i ideologiem ukraińskiego monarchizmu "klasokratycznego" Wacławem Lipińskim (ukr. Wiaczesław Łypynśkyj, 1882-1931) a  redaktorem "chomyszynowskiej" gazety "Nowa Zoria" i doradcą politycznym bł. Grzegorza Józefem Nazarukiem (1883-1940). Na przykład owo odżegnywanie się od zdezawuowanego w społeczeństwie ukraińskim pojęcia "ugody" z Polską/Polakami przy jednoczesnym podkreślaniu "lojalności" wobec państwa polskiego - czyż nie jest jakimś echem tezy Lipińskiego o stanowisku "lojalnym, lecz nie ugodowym", jakie winni byli zająć według Autora Łystiw do bratiw-chliborobiw Ukraińcy w II Rzeczypospolitej (o czym Lipiński napisał był do Nazaruka)?

Ci z czytelników polskich, którzy bezkrytycznie dają posłuch kampanii propagandowej na temat bł. Grzegorza jako "Proroka Ukrainy", być może znajdą w tym liście - podobnie jak i w "Problemie ukraińskim" - nieco materiału do refleksji na temat polskiej odpowiedzialności za zły stan stosunków z Ukraińcami, o czym Błogosławiony pisał sporo i nie bez emocjonalnego zaangażowania.

Ci z czytelników ukraińskich, którzy (także wskutek ww. kampanii propagandowej) ukształtowali w sobie wizerunek "Chomyszyna zdrajcy i ugodowca", może się zastanowią, czy poglądy głoszone przez Błogosławionego usprawiedliwiają takie oceny.

Wszystkim innym zaś z pewnością lektura listu pasterskiego z 1931 r. nie zaszkodzi, a może i przyniesie jakiś duchowy czy intelektualny pożytek... Oby!


List Pasterski Grzegorza Chomyszyna Biskupa Stanisławowskiego do ludzi dobrej woli o położeniu politycznym narodu ukraińskiego w państwie polskim
Stanisławów 1931
Nakładem Ordynariatu Biskupiego

GRZEGORZ CHOMYSZYN
z Bożego zmiłowania i błogosławieństwa Świętej Apostolskiej Stolicy Rzymskiej
BISKUP STANISŁAWOWSKI
Wszystkim ludziom dobrej woli
Pokój w Panu i błogosławieństwo arcypasterskie!

Słowa Pisma św. Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą (Ps 127, 1) odnoszą się nie tylko do budowy zwyczajnego domu, lecz do wszelkiego działania, zarówno w życiu jednostek, jak też i w życiu społeczeństwa. Dotyczy to tym bardziej budowli narodowej i państwowej. Mężowie tacy, jak budowniczowie gmachu narodowego czy państwowego muszą w swych wysiłkach i planach kierować się nadprzyrodzonymi i naturalnymi Bożymi prawami i etyką, bo tylko te zasady i prawa są niezłomne i niewzruszone. Jedynie one mogą być trwałym fundamentem, na którym może się bezpiecznie opierać życie narodu i budowla państwa.
Gdy wejrzymy na dzieje narodu ukraińskiego, przyznać musimy, że w budowaniu jego państwa nie dostawało tego mocnego i trwałego fundamentu. Bizantynizm, z którego zrodziliśmy się i wyrośli, nie wytworzył u nas prawdziwego autorytetu,  jak również i szacunku dlań oraz posłuszeństwa wobec niego [autorytetu – P.S.] – a zarazem nie odrodził wewnętrznego życia duchowego i nie obudził idei wyższych. To główne nasze zło, to chroniczna nasza słabość, która złowieszczo odbija się na dziejach naszego narodu. Chociaż nie brakowało wśród nas mężów wielkich i utalentowanych, chociaż naród nasz obdarzony jest takimi pięknymi przymiotami, to główne nieszczęście nasze – anarchia – nie pozwalało mu utrwalić swej państwowości, zarówno w czasach książęcych, kozackich  jak i naszych. Niezliczeni wrogowie naszego narodu słabli i przemijali, lecz ten jeden jego wróg, anarchia, ciągle trwał.
Weźmy ostatni zryw naszego narodu do budowy swego państwa pod koniec [I] wojny światowej. Wszystkie okoliczności wskazywały na to, że istniała możliwość utworzenia własnego państwa. Narody małe i malutkie zdobyły swe państwa suwerenne, a nasz 40-milionowy naród pozostał rozbity i podzielony między inne państwa, rzucony na zgubę. A dlaczego? Bo tu właśnie wyszła na jaw nasza anemia duchowa, tu właśnie wyraźnie zaznaczył się brak stosowania w życiu zasad wiary i etyki, a w ślad za tym nie było u nas silnego i mądrego autorytetu, jak również i powszechnego, wypływającego z idei, posłuszeństwa i poświęcenia. Do głosu doszli demagodzy, górę wzięły elementy destruktywne, które – chociaż państwo nie zostało jeszcze zbudowane – już wypowiedziały wojnę Bogu! I wypełniły się na nas słowa Prawdy odwiecznej, że jeśli Bóg domu nie zbuduje, daremnie trudzą się budowniczowie.
A gdy nie zbudowaliśmy swego państwa, to ta część narodu ukraińskiego, która znalazła się pod władzą polską – innych części, w innych państwach, w niniejszym liście nie biorę w rachubę – powinna była poważnie i rozumnie zreflektować się i zająć stanowisko, które przynajmniej jako-tako umożliwiałoby jego [narodu – P.S.] istnienie i rozwój. Były momenty i okazje, gdy mogliśmy osiągnąć pewne korzyści i ulgi, jednak nasza góra, niczym w zaślepieniu, stanęły na stanowisku nieprzejednanym. Stanęliśmy i stoimy nadal na stanowisku negacji, gorączki narodowej, demagogii – i ponosimy każdego dnia ogromne straty, zaś polskim czynnikom państwowym i społeczeństwu polskiemu dajemy pretekst i okazję do stosowania tym większej bezwzględności wobec narodu ukraińskiego. A przecież prosty rozum mówi, że żadne państwo na świecie nie może tolerować, a tym bardziej traktować życzliwie, obywateli którzy nie chcą uznać lub podporządkować się jego władzy. Tym sposobem, utraciwszy swój dom, chcemy pozbyć się również i resztek majątku, które nam jeszcze pozostały.
Rozum naturalny mówi również, że gdy mamy przeciwko sobie zwycięskiego i zwyciężającego przeciwnika, to byłoby dowodem wielkiej głupoty stawać z nim do walki. Potwierdzenie tego znajdujemy w słowach Jezusa Chrystusa, który mówi, że każdy król, mając walczyć z innym królem, rozważa najpierw, czy może rozpocząć wojnę, mając dziesięć tysięcy żołnierzy, podczas gdy przeciwnik ma dwadzieścia tysięcy. A gdy zobaczy, że to niemożliwe, wtedy naprzód wysyła prośbę o pokój (Łk 14, 31-32). Jakże inaczej postąpiliśmy my, gdy nie mając nawet amunicji, odrzuciliśmy pokój, który nam proponowały najsilniejsze państwa świata!
A jeszcze jaśniej w naszej obecnej sytuacji winno nam przyświecać światło wiary, która mówi, że nic i nigdzie nie dzieje się bez Opatrzności Bożej. Losem zarówno pojedynczych ludzi, jak też i całych narodów, kieruje ręka Boża. Wyroki Boże są nieraz ukryte przed nami, lecz wszystkie one są uzasadnione i sprawiedliwe. Bóg podług największej mądrości i najdokładniejszej sprawiedliwości jedne narody wynosi, a drugie poniża, zaś dyplomaci czy politycy są jedynie narzędziami, którymi się posługuje Boża Opatrzność w Swych planach kierowania narodami.
Kiedyśmy stracili swe państwo i swą władzę, i znaleźli się w innym państwie i pod władzą obcą, powinniśmy zrozumieć, że to dla nas dopust Boży i że tę – choć obcą – władzę uznać musimy, bo nie ma władzy, która by nie pochodziła od Boga (Rz 12, 1), bez względu na to, czy władza ta  przeznaczona została dla poddanych jej ku karze lub pokucie, czy też dla ich dobra i wyniesienia. I tej władzy musimy się podporządkować, o ile nie żąda ona łamania prawa Bożego, naturalnego lub nadprzyrodzonego.
Z tego powodu nasze negatywne stanowisko wobec państwa polskiego, chociaż obcego dla nas, nie odpowiada wymogom ani zwykłego naturalnego rozumu, ani też wiary i etyki, zaś nam, osłabionym, przynosi wielkie straty i szkody.
A już stanowczo potępić należy, jak to zresztą wszyscy nasi Biskupi zrobili zeszłego roku we wspólnym Liście Pasterskim, wszelkie sabotaże i organizacje tajne, chociażby działały one w imię patriotyzmu i idei narodowej. Ich aktów sabotażu nie można nazywać bohaterskimi, chociażby były one dokonywane z ofiarą własnego życia, ponieważ są one nieetyczne. – Omne bonum ex toto, malum ex quacunque parte. – Aby czyn był dobry, musi być on dobrym sam w sobie, środki [jego osiągnięcia winny być] moralnie dozwolone i cel szlachetny. Gdy brak choćby jednego, czyn jest grzeszny, moralnie zły. Chociażby cel był najlepszy, gdy środki lub czy sam w sobie jest grzeszny, cała sprawa jest moralnie zła i pociąga za sobą złe, nieraz bardzo gorzkie następstwa.
Zwykle w takie sabotaże daje się wplątywać młodzież, bo jest ona bardzo czuła na niesprawiedliwości wszelkiego rodzaju, a nie mając doświadczenia i dojrzałej rozwagi (bo kieruje się uczuciem) – daje się łatwo porwać do niebezpiecznych akcji. Ileż przez to złamanych i zmarnowanych młodych dusz! A przecież młodzież to przyszłość i fundament siły i potęgi narodu. Największy wróg naszego narodu nie jest w stanie wyrządzić mu większej krzywdy, niż poprzez wciąganie naszej młodzieży do tego rodzaju czynów. Bo jakaż to korzyść dla naszego narodu z sabotaży? Oczywiście żadna. Przypuśćmy nawet, że przez te sabotaże czy podobne do nich czyny zostanie osłabione, czy nawet rozpadnie się państwo polskie – to czy dzięki nim zbudowane zostanie państwo ukraińskie? Nie! Takimi poczynaniami nie buduje się państwa. Jedynie ślepy nie dostrzega, że dla budowy państwa ważniejsze są działania pozytywne niż negatywne. Mamy wszak przykłady w naszej nawet historii, że chociaż albo my, albo inne wydarzenia historyczne obaliły państwa, do których należeliśmy (jak w końcu XVIII w. państwo polskie, na początku XX w. austriackie i rosyjskie) – to jednak trwałego państwa ukraińskiego nie utrzymaliśmy. A dlaczego? Bo nie byliśmy pozytywnie przygotowani do własnego państwa. Lecz przypuśćmy nawet, że na tych sabotażach powstanie własne państwo – to czy państwo to będzie mogło się ostać i pomyślnie rozwijać? Nie! Bo wytworzy się system anarchiczno-konspiracyjny, który będzie działać nadal przeciwko już własnemu państwu, nawet przeciwko tym, którzy obecnie owym systemem kierują, i system ów doprowadzi do upadku własnego państwa. Ach, na Boga, z miłości do swego narodu, za nic w świecie nie pozwólmy łamać dusz naszej młodzieży! Nie zabijajmy narodu w jego korzeniu, nie popełniajmy na sobie samobójstwa! Młodzież nasza niech uczy się, niech pracuje, niech się hartuje, niech wyrabia w sobie stalowy charakter, bo jedynie z takiej młodzieży wyjść mogą mężowie silni, którzy mogą być wprawnie i mądrze kierować losem swego narodu i państwa.
W końcu trzeba zwrócić uwagę, że tego rodzaju organizacje tajne i sabotaże [są] może na rękę szowinistycznym czynnikom społeczeństwa polskiego, by mieć pretekst do większych represji, a przed zagranicą usprawiedliwienie.
Czy może być ktoś tak naiwnym, by wierzyć, że organa państwowe nic nie wiedzą o tajnych organizacjach i o ich posunięciach? Czy nie można przypuszczać, że władza może przez czas jakiś spokojnie przyglądać się i tolerować sabotaże w tym celu, by w pewnym dogodnym momencie wykorzystać to i uderzyć z całą mocą? I co wtedy zyskujemy? Przecież głosy prasy zagranicznej nie przyniosą nam ulgi, zaś państwa postronne mogą jedynie zamanifestować platoniczną sympatię dla nas, a i to o tyle, o ile wymaga tego ich interes państwowy. Państwo postronne, wrogo nastawione do Polski, może umyślnie podsycać ferment między nami, a następnie wykorzystać nasze niezadowolenie i na cały głos krzyczeć o naszych krzywdach – jednak czyni to ono w interesie własnym, bo kto wie, jak samo ono zamanifestowałoby nad nami swą pięść, gdybyśmy się znaleźli pod jego władzą. A już czystym szyderstwem nad nami [jest] perfidna obrona [ze strony] bolszewików, którzy sami niszczą nasz naród na Wielkiej Ukrainie.


***


Lecz chociaż nie można usprawiedliwiać przewin i błędów z naszej strony, to jednak gdy rozważymy ze wszech stron fundament, na którym one się zrodziły, gdy przyjrzymy się okolicznościom, które się do nich przyczyniły i gdy rozsądzimy rzecz obiektywnie, wziąwszy pod uwagę stosunek i zachowanie strony polskiej, to przewiny nasze jawią się w nie tak bardzo rażącym świetle. Nawet owe sabotaże i organizacje tajne, chociaż godne potępienia, okażą się być niczym odruch konwulsyjnych drgawek tonącego, porwanego przez wir na głęboką wodę, bez względu na to, czy to sam on rzucił się na ową głębię, czy też został pociągnięty przez rwącą falę.
Nie da się zaprzeczyć, że są wszelkie oznaki, wskazujące że czynniki szowinistyczne społeczeństwa polskiego dążą do tego, by nas, Ukraińców, w miarę możności zniszczyć. Ba, dążności takie widoczne są nawet wśród ogółu polskiej prasy bez względu na partie , które ona popiera. Niedawno jeden z głównych działaczy polskich wyraźnie domagał się w prasie asymilacji wszystkich mniejszości narodowych w państwie polskim, a zatem i [mniejszości] ukraińskiej. Ukraińcy w państwie polskim są traktowani niemalże jak obywatele drugiej klasy, jakby byli wyjęci spod prawa. Nie wolno nam nawet nazywać siebie tak, jak chcemy. Państwo polskie pobiera od nas, Ukraińców, daninę majątkową, a w przypadku wojny również daninę krwi, lecz obowiązki swe względem nas spełnia po macoszemu, zwłaszcza w kwestii wykonywania i stosowania obiektywnej sprawiedliwości. Jak się wydaje, tradycyjne „prawem i lewem” nadal jeszcze nie przeżyło się. Nie wykonano wobec nas nie tylko międzynarodowych zobowiązań w przedmiocie autonomii, lecz nawet i uchwał Sejmu polskiego, np. co do tak zwanej autonomii wojewódzkiej, która – w obecnym stanie – jest raczej parodią. Ukraińcy zawsze mają pod górkę. Do urzędów dostęp dla nich ciężki. Nie przyjmuje się ich, albo redukuje tych, którzy [tam jeszcze] są. Na niwie szkolnictwa państwowego Ukraińcy są pokrzywdzeni, zaś w swoich, utrzymywanych ze środków własnych, instytucjach kościelnych, humanitarnych i oświatowych wystawieni są na różne przeszkody i szykany. Co się tyczy szkolnictwa, to za Austrii mieliśmy już dość dobrze rozwinięte szkolnictwo, jakieś 3.500 szkół ludowych, znaczną ilość średnich i siedem katedr na uniwersytecie lwowskim. Za Polski wszystkie nasze katedry we Lwowie zniesiono, część szkół średnich rozwiązano, a z tysięcy szkół ludowych pozostało jakieś 600 utrakwistycznych.
Co się tyczy traktowania przez Polaków naszych instytucji kościelnych, charytatywnych i religijnych, i to naszym kosztem utrzymywanych, to dla oświetlenia rzeczy podam niektóre przykłady. Z wielką biedą i ogromnymi trudnościami da się założyć jakąś ochronkę dla dzieci, w której potwierdzone przez Kościół i uznane przez państwo zakonnice uczą dzieci katechizmu, dbają o ich wychowanie oraz zajmują się dziećmi, gdy ich rodzice zajęci są pracą poza domem. Tymczasem przychodzi zapytanie z polskiego Urzędu, czy na to jest pozwolenie od Kuratorium Szkolnego, bo owa ochronka jest „przedszkolem”. I po cóż wymyślono owo „przedszkole”? Tak dochodzi do tego, że wyższe władze szkolne miast sprzyjać i popierać inicjatywę Kościoła czy społeczeństwa w tej dziedzinie, jeszcze utrudniają i przeszkadzają.
Albo też stawianie innych przepisów i żądań, np. czy dzieci w ochronce mają pantofle, czy są przepisowe stoliki i krzesełka, a nawet, jak słyszałem, czy jest pianino! Na to nie wiadomo nawet, czy wzruszać ramionami, czy się oburzać. Przecież tu u nas to jeszcze nie jest Anglia ani Ameryka, a miejscowość, w której znajduje się ochronka, to nie Londyn ani New York. Tutaj przecież dobrze, jeśli dziecko ma jeszcze jakie takie trzewiki, by mogło w zimie pójść do ochronki, a tu jeszcze trzeba mieć jakieś pantofle i fortepian, choć nędza piszczy i gra nawet bez fortepianu.
W pewnym domu zakonnice własnym kosztem utrzymują maleńkie porzucone dzieci i sieroty. Nieraz im w nocy upadłe matki podrzucają niemowlęta pod drzwi. Nie ma gdzie ich umieścić, dwoje czy troje muszą spać na jednym łóżeczku. Aż tu przychodzi wizytatorka i nie pyta, czy każde dziecko ma co jeść, gdzie się wyspać, czy zakonnice mają z czego te dzieci utrzymywać – lecz pyta, czy każde dziecko ma szczoteczkę i proszek do zębów. Ależ przecież proszek i szczoteczka do zębów nie zastąpią w żaden sposób chleba i innego pożywienia, potrzebnego dzieciom!
I takie rzeczy dzieją się w instytucjach charytatywnych, kościelnych i religijnych, do utrzymania których państwo w niczym się nie przyczynia. Nie przeczę, że odnośne przepisy obowiązują także instytucje polskie, zauważam jednak, że polskie instytucje są bardziej zasobne w środki materialne, a poza tym w instytucjach polskich na wiele niedomagań patrzy się przez palce, w ukraińskich zaś przepisy owe są pretekstem do szykan lub nawet zakazu [działalności]. Zresztą pośród obecnej nędzy materialnej i ogólnego zubożenia te wybredne przepisy wyglądają na czystą ironię.
O poniżającym traktowaniu naszego duchowieństwa przez państwowe organa administracyjne, o szykanowaniu poprzez nakładanie kar pieniężnych lub aresztu za korespondencję po ukraińsku z urzędami, a także w sprawach metrykalnych – nie będę szerzej się tu rozwodził, gdyż przedstawiłem to niedawno w mym piśmie do duchowieństwa z dnia 10 września 1930 r. (zob. Wistnyk nr VII-IX z 1930 r.).
W nie mniejszym stopniu wżerają się w duszę i do żywego dokuczają organa policyjne i administracyjne. Nieustannie i na każdym kroku trzeba się pilnować i oglądać, by czasem nie naruszyć jakiegoś przepisu, bo zaraz kara pieniężna lub areszt. Przepisy przepisami. Ale ich interpretacja i stosowanie stają się czasem po prostu nie do zniesienia i często-gęsto nie odpowiadają pojęciu i poczuciu sprawiedliwości.
Przy tym wszystkim naród ukraiński traktowany jest niemal jak heloci, którzy mają słuchać się i płacić, a którym nie wolno zaznać właściwego sobie rozwoju, jak to by się im należało. To, jak się zdaje, refleksy psychiki jeszcze czasów pańszczyźnianych. Każdy odruch życia narodu ukraińskiego, każdy przejaw swego sobie właściwego życia i rozwoju kulturalnego spotyka się nieraz ze strony społeczeństwa polskiego ze spojrzeniem pełnym zawiści. Dorobek czysto gospodarczy również spotyka się z szyderczym wyśmiewaniem, albo też daje się słyszeć: „Nie pozwolić im – tj. Ukraińcom – wzmocnić się!”.  W polskim, a do tego jeszcze i klerykalnym piśmie zamieszczana jest wypowiedź, że Ukraińcy tutaj, na swej ziemi w Polsce nie są autochtonami, tj. że są ni „przybłędami”. Przezwano nas pogardliwie „kabanami”. Gdy wojska polskie weszły do Ziemi Halickiej [ukr. Hałyczyna], to niemal każda ich piosenka była przeciw „kabanom”. Idąc ulicą sam miałem okazję słyszeć tę wzgardliwą nazwę. I nie tylko od polskich żołnierzy można było to usłyszeć, ale także od świeckich Polaków, a nawet od osób duchownych.
Wznieśli gdzieś Ukraińcy pomnik ku czci poległych ukraińskich bojowników o wolność i pomyślność swego narodu, to od razu zaczyna się wrzask w prasie polskiej: „dzicz hajdamacka, rozpętany bandytyzm”. Społeczeństwo polskie swych bojowników o pomyślność swego narodu, nawet konspiratorów, szanuje i wynosi jako bohaterów, jako „orły i orlęta”, lecz po stronie ukraińskiej uważa to za „barbarzyńskie hordy Ukraińców”. I takie pogardliwe wyrażenia o Ukraińcach czyta się nie tylko w polskiej prasie brukowej, lecz nawet w poważnej, konserwatywnej, ba – nawet w klerykalnej i to wydawanej przez zakonników!... Zaprawdę, trzeba tu heroizmu, trzeba się wznieść wysoko zasadami wiary i etyki ponad tego rodzaju namiętności ludzkie, by zachować spokój ducha, by nie wyjść z równowagi. A tego przecież nie można wymagać od ogółu społeczności ukraińskiej. Stąd też zrozumiałą jest rzeczą, acz nieusprawiedliwioną etycznie i godną potępienia, że na tle takiej sytuacji, że w takich niemal nie do zniesienia dla nas okolicznościach, mogły się zrodzić organizacje tajne i sabotaże, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę także i poduszczenia zewnętrzne, które – rzecz zrozumiała – w takiej atmosferze przyjmowane są z łatwością. Społeczność ukraińska nie reagowała tak, jak by należało, a to dlatego, że jedni bali się terroru, a ogół nie miał i nie mógł mieć wpływu na te organizacje, bo są to organizacje tajne – a pozostali zachowali się biernie, ponieważ dostrzegali i odczuwali swój nie do pozazdroszczenia los w państwie polskim. Nasza sytuacja to powolne duszenie i odbieranie powietrza, tak niezbędnego do oddychania i życia.
Nie! Nie jesteśmy helotami, mamy prawo do traktowania nas jak wolnych obywateli w konstytucyjnym państwie. Nie jesteśmy przybłędami, lecz rośliśmy tu od wieków i mamy prawo do korzystania z wszelkich dóbr ziemi, na której żyjemy. Nie jesteśmy stadem „kabanów”, lecz ludźmi, stworzonymi na obraz i podobieństwo Boże. My również mamy poczucie swej godności. Myśmy nie „dzicz hajdamacka”, a nasze dążenie do życia podług własnych wzorów i rozwoju kulturalnego to nie jest „rozpętany bandytyzm”. Mamy przyrodzone prawo do życia i nie można od nas wymagać, byśmy całowali rękę, która nas bije. Nawet rozbójnika nie można zawsze całkiem potępić, bo również i upadły rozbójnik i prawdziwy bandyta może mieć w sobie jeszcze coś ludzkiego, i nieraz może w nim się odezwać zduszone i gwałtem przytłumione poczucie szlachetności, którego czasom trudno się doszukać u ludzi stojących na czele, na wysokich stanowiskach i z wyszukanymi formami towarzyskiej ogłady. Gdy do krzyża przybito odrzuconą i pohańbioną Prawdę, gdy biegli w piśmie i nauce, osoby wysokiej rangi w społeczeństwie żydowskim i cała jego inteligencja szyderczo kpiła i wyśmiewała Zbawiciela świata, umierającego strasznych mękach na krzyżu, gdy omamiony i oszukany wielotysięczny tłum ludzi podnosił zaciśnięte pięści z groźbami pod adresem wiszącego na krzyżu Mesjasza – to właśnie wtedy miał odwagę stanąć w obronie Prawdy, ukrzyżowanej i przez wszystkich opuszczonej, nie kto inny, jak bandyta i zbój, który głośno zawołał: Ten nie uczynił żadnego zła (Łk 23, 41).
Niechże czynniki państwa polskiego, niech społeczeństwo polskie także się zreflektuje i niech dostrzega winę nie tylko po naszej, lecz także i po swej własnej stronie. Niech nas nie uważa wyłącznie za „dzicz hajdamacką”, a przejawów naszego życia za „rozpętany bandytyzm”, lecz niech zwróci uwagę i na siebie, gdzie również nie wszystko wygląda idealnie. Wyłącznym potępianiem narodu ukraińskiego państwo polskie go sobie nie zjedna, „pacyfikacjami” go nie uspokoi, a sobie korzyści nie przysporzy. Taka właśnie „pacyfikacja”, przeprowadzona w zeszłym roku, z wszelkimi jej metodami, nie była w interesie państwa polskiego. Państwo polskie zraziło do siebie naród ukraiński, wywołało w nim żal, rozgoryczenie i ból. Trzeba wielu lat i ogromnych pozytywnych przejawów dobrej woli ze strony państwa polskiego, by naród ten mógł się pozbyć żalu i goryczy, które kryje w sercu. Tej sprawy nie można lekceważyć, a każdy realny i rozumny polityk musi się z nią liczyć. Państwo polskie nie jest aż tak skonsolidowane i mocno zabezpieczone, by mogło lekceważyć naród, nawet znajdujący się w mniejszości. Nieraz małe i niepozorne przyczyny lub okoliczności przesądzają o wynikach i losie spraw wielkich. Turysta, który chodzi po strzelistych, wysokich górach, nieraz zawdzięcza uratowanie swego życia korzonkowi małego krzaka, bo gdyby tego korzonka nie było, nie miałby się na czym zatrzymać przed zsunięciem się w przepaść. Kamień, na który budowniczowie nie zwracają uwagi, może się stać kamieniem węgielnym całej budowli. Kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym (Ps 117,22). Opatrzność Boża zakryła przed nami przyszłe losy i nie wiemy, jakie zadanie i jaką rolę odegrać ma ten czy inny naród. Wiemy jedynie, że dotychczasowe dzieje splotły losy jednego narodu z losami drugiego, chociaż owa łączność narodowi ukraińskiemu przyniosła raczej tragiczne skutki.
A może polscy mężowie stanu i polskie społeczeństwo myśli, że uda się nas zasymilować, zniszczyć i w ten sposób pozbyć się kłopotu z nami? Myślę, że w czasach narodowego uświadomienia to niełatwa sprawa. A już w żadnym wypadku nie załatwi się tej sprawy gnębieniem i prześladowaniem, bo to wywoła właśnie skutek wprost przeciwny. Zresztą chociaż by nawet udało się nas zgnębić czy zdeprawować i uniemożliwić nasz rozwój, wytworzyłoby to w organizmie polskim jątrzącą się ranę i zatrutą gangrenę. Podobnie się wyrażał pewien polski działacz-endek, który – będąc ministrem – podczas jednego ze spotkań ze mną powiedział w rozmowie, że Polacy, jako silniejsi, mogliby połknąć Ukraińców, lecz byłoby to niestrawne dla żołądka. Od siebie dodam, że nie tylko byłoby to niestrawne, lecz wywołałoby chorobę, która mogłaby stać się przyczyną katastrofy. Źródło zasypane i zatamowane albo rozsadzi skałę, albo wytworzy trzęsawisko i bagno.


***


Czy Polacy zreflektują się i zastosują wobec narodu ukraińskiego metodę obiektywnej sprawiedliwości i życzliwości, czy też dalej będą stosować system dotychczasowy – oni sami ponoszą za to odpowiedzialność. Do nas należy zadbanie o samych siebie. Musimy głównie i to przede wszystkim dołożyć wszelkich starań, by naród nasz był duchowo zdrowy i skonsolidowany, by jego praca była pozytywną – tak, by nawet w warunkach największego ucisku i zniewolenia mógł on zachować swą siłę twórczą. Znana to prawda, że naród nigdy nie upada przez postronnego przeciwnika, lecz sam przez siebie. Naród może być przez stulecia przygnieciony przez obce państwo, może być gnębiony i prześladowany, ale gdy jest on duchowo zdrowy i zachowa wewnętrzną siłę twórczą, przetrwa wszelkie klęski i przy danej [mu] sprzyjającej okazji może w pełni odżyć i rozwinąć się, podobnie jak ziemia, w zimie przykryta śniegiem i lodem, znów odżywa i rodzi, kiedy na wiosnę lody spłyną i śniegi się roztopią. A naród nieskonsolidowany i zatruty rozkładem duchowym, sam przez siebie upada i staje się nawozem dla innych narodów, albo nawet gdy osiągnie swą niepodległość – rozpadnie się.
Trzy czynniki stanowią o potędze i odgrywają wielką rolę w życiu i rozwoju narodu, a mianowicie: siła militarna, finansowa i duchowa. Z tych trzech czynników najważniejszym jest siła duchowa, bez której dwie pozostałe nie mogą spełniać swego zadania. Siły militarnej ani finansowej nie posiadamy, lecz za to siłę duchową możemy i powinniśmy zdobyć. Stąd też, chociażby nasz dotychczasowy los był dla nas nie wiadomo jak niepomyślny, nie powinniśmy nigdy opuszczać rąk i poddawać się zniechęceniu.
Wszyscy, podług miary sił własnych, winniśmy się wziąć za duchową budowę naszego narodu. Przede wszystkim trzeba nam zadbać o to, by wszystkimi naszymi poczynaniami na wszystkich odcinkach naszego życia rządziły zasady nadprzyrodzonej wiary i etyki, bo tylko na nich, ba – wyłącznie na nich, formują się pozytywne, pożyteczne i trwałe zasady i normy całego ludzkiego życia i tym samym całego prawdziwego rozwoju kulturalnego każdego narodu.
Następnie trzeba nam koniecznie rozumnych, rozważnych i doświadczonych mężów, którzy by prowadzili rozumną i pożyteczną politykę naszego narodu. Jest to może najboleśniejszą naszą raną, żeśmy nigdy nie mieli polityków mądrych i rozważnych, którzy sprawnie kierowaliby sterami życia politycznego naszego narodu. Byli u nas i dotąd jeszcze nie zniknęli tacy, którzy po desperacku i prawie w szaleństwie krzyczą: „Wszystko albo nic!”. Nieustanna negacja i nierozumny, lecz uparty sprzeciw, który – nie mając za sobą żadnego oparcia, zapędził naród w ślepą uliczkę, czy raczej w przepaść. Byli i tacy, którzy prowadzili politykę serwilistyczną, za miskę soczewicy, za posady i korzyści osobiste. I takich u nas najwięcej. Byli wprawdzie i tacy, którzy mieli czyste ręce i dobrą wolę, lecz nie mieli rozwagi, dawali się porwać sentymentom, nastrojowi chwili i dopuszczali się błędów z nieobliczalnymi, gorzkimi następstwami.
I brak owej mądrej, uczciwej i rozważnej polityki zawsze niszczył za jednym zamachem cały nasz dorobek narodowy, tak gorzko nieraz zdobyty. Prawdziwa polityka, to nie szeroka gęba i mocne gardło do demagogicznego wrzasku, ani też nogi prędkie do agitacji.
Prawdziwa polityka to ogromna mądrość, wszechstronna i rozumna orientacja, panowanie rozumu i rozwagi. Prawdziwa polityka to ni interes osobisty, lecz sprawa dobra ogólnego. Słuszną jest zatem zasada, o której słyszałem, wyrażona słowami, że głupcy bawią się w politykierstwo, zaś ludzie mądrzy tworzą i prowadzą politykę.
Ktoś może kwestionować mój osąd naszej polityki, ktoś może usprawiedliwiać klęski naszej polityki, jak np. z winy samej społeczności ukraińskiej, jedno wszakże musiałby mi przyznać – że nigdy nie było u nas polityków i polityki, która by w pełni odpowiadała ideologii katolickiej. Często gęsto politycy nasi kierowali sprawami narodowymi z krzywdą, a nawet negacją wiary i Kościoła katol[ickiego]. Nie było i nie ma u nas pod tym względem refleksji i zastosowania. Niech będzie ktokolwiek i jakikolwiek, aby tylko „pomagał”, bez względu i bez wnikania w to, czy wynikną stąd dobre czy złe następstwa dla wiary i moralności. „Przez Boga czy diabła zapomniana Ukraina [tak dosłownie w oryg.; jest to być może pomyłka, do kontekstu bardziej pasuje zdobuta niż zabuta – uwzględniając to, zdanie brzmiałoby: „Dzięki Bogu lub diabłu zdobyta Ukraina”-P.S.] – powiedział za władzy ukraińskiej sekretarz [minister-P.S.] wojny podczas jednego z posiedzeń [Ukraińskiej] Rady Narodowej w Stanisławowie. I słowa te celnie charakteryzują naszą politykę w jej stosunku do wiary i religii. Znaczy to, że dla wielu naszych polityków obojętnymi były środki – etycznie i nieetyczne – gdy się im [politykom-P.S.] tylko zdawało, że prowadzą one [środki-P.S.] do celu. Tymczasem to nie jest wszystko jedno, czy to Bóg czy też czart pomaga Ukrainie. Daremną jest wszelka ochrona i czuwanie nad państwem, gdy nie chroni go i nie czuwa nad nim Bóg. Gdy Pan nie ochrania Państwa, na próżno czuwa ten, który stróżuje, mówi Duch św.  Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże, strażnik czuwa daremnie (Ps. 127,1). To nie wszystko jedno, czy szanujemy i wykonujemy prawa Boże, czy idziemy za dyktaturą czarta. Dlatego też w innym miejscu mówi Duch św., że szczęśliwym jest ten naród, którego Władcą jest Bóg:  Szczęśliwy lud, którego Bogiem jest Pan (Ps. 33, 12).
Stąd też potrzeba nam mężów, którzy prowadziliby politykę naszego narodu, zachowując ściśle zasady katol[ickiej] wiary i etyki, którzy staliby na gruncie Kościoła katol[ickiego] tak, by działalność ich odpowiadała dokładnie ideologii katolickiej. Winni był w pełni Ukraińcami, lecz stać na gruncie w pełni katolickim. Winni być katolikami nie tylko w życiu prywatnym, lecz również w działalności publicznej. Deklarowanie się publiczne katolikiem nie jest wprawdzie u nas w modzie, jednak kto chce być katolikiem prawdziwym, ten niech się nie wstydzi także publicznie okazywać to całym swym zachowaniem.
Następnie rozsądna i realna polityka wymaga, by okazywać również pełną lojalność wobec państwa, w którym się obecnie znajdujemy. Wyobrażam sobie, jak Ukraińcy – czytając to – robią wielkie oczy i ze zdziwieniem pytają się: jak to możliwe, by w tych nieznośnych warunkach, w jakich znajduje się naród ukraiński w państwie polskim, deklarować wobec niego [państwa-P.S.] i podkreślać przy tym lojalność, i to pełną? Tak! Jest to nie tylko możliwe, ale konieczne i dla nas pożyteczne. Podkreślę raz jeszcze krótko to, co już było powiedziane poprzednio: nie Rada Ambasadorów, lecz Opatrzność Boża poddała nas, jako część narodu ukraińskiego, pod władzę państwa polskiego i temu zrządzeniu musimy się podporządkować. Dlaczego tak [właśnie] Opatrzność Boża zrządziła czy dopuściła, nie wolno nam Boga pytać i pociągać do odpowiedzialności. Możemy domyślać się przyczyn, np. dla naszego opamiętania i podniesienia, czy dla ukarania nas – lecz domagać się usprawiedliwień od Boga byłoby wielkim zuchwalstwem. Dla nas niech wystarcza, że wszelkie zrządzenie czy dopust Boży jest najmądrzejszy, najświętszy, a dla nas najpożyteczniejszy.
Poza tym rozum praktyczny mówi nam, że stojąc na gruncie pełnej lojalności mamy tym samym prawo domagać się od państwa wszystkich nam należnych i niezbędnych praw do naszego prawdziwego rozwoju kulturalnego, a państwo zaś nakłaniać do spełniania obowiązków i zobowiązań względem nas. Choćby nas państwo gnębiło i prześladowało, to jednak winniśmy zawsze i wszędzie podkreślać naszą lojalność, jednakże nie na sposób niewolników czy na modłę baranów, lecz wznosząc zarazem donośny głos sprzeciwu: Za co mnie bijesz? [por. J 18, 23 – P.S.]. Bo wtedy właśnie nasz głos protestu będzie uzasadniony, państwu zaś [tym samym] odebrane będą jakiekolwiek podstawy do usprawiedliwienia się. Rozwaga mówi, by nie dać się sprowokować. Dać się wyprowadzić z równowagi – to oznaka słabości duchowej, a jednocześnie dla czynników państwowych pretekst do tym większego i silniejszego ataku przeciw nam. Silniejszy nieraz tylko czeka na to, by słabszy przeciwnik dał się wyprowadzić z równowagi i uderzył niecelnie, bo wówczas [silniejszy] ma okazję i pretekst z tym większą mocą napaść na niego [słabszego – P.S.] i uderzyć go. Stanowczo dochodzić swych praw, bronić się odważnie, jest naszym obowiązkiem – ale [czynić to należy] w sposób legalny, z zachowaniem pełnej lojalności, rozwagi i równowagi ducha. Lojalność wobec państwa nie zawadza zupełnie w zwalczaniu nawet czynników rządowych, w przypadku gdyby – nadużywając swej pozycji – łamały one zasady sprawiedliwości, lub też występowały wrogo przeciwko Kościołowi, wierze i religii.
Posunę się jeszcze dalej i to ku zdziwieniu, być może, samych Polaków, a jeszcze większemu oburzeniu Ukraińców, a mianowicie [powiem], że nasza lojalność powinna dążyć do tego, by państwo polskie było silne i bezpieczne, ale zarazem sprawiedliwe – przy czym to ostatnie jest conditio sine qua non. A to dlaczego? Bo tego się domaga interes i dobro samego narodu ukraińskiego. Gdy państwo jest silne, panuje w nim dobrobyt a przy tym jest ono sprawiedliwe, wówczas każdy naród czuje się w nim dobrze, ma wszystkie warunki do swego życiowego rozwoju i przygotowywania się do swej własnej państwowości, gdy warunki polityczne pozwolą na to [na jej utworzenie – P.S.].
Wyobraźmy sobie, że pewnego dnia znienawidzeni przez Ukraińców Polacy wynoszą się od nas i zostawiają nas samych. I cóż się wtedy z nami dzieje? W ciągu kilku godzin zza Zbrucza nadciągają roje bolszewików, którzy zamkną nasze cerkwie i obrócą [je] na domy rozrywki lub rozpusty, duchowieństwo i inteligencję po części rozstrzelają, po części ześlą na Wyspy Sołowieckie, sam zaś naród zgnębią i zabiją w nim wszystko, co ludzkie, i uczynią go czymś gorszym od bydła. A co się tyczy chłopstwa, fundamentu naszego narodu, to bolszewicy wprowadziliby pańszczyznę państwową: odebraliby ziemię chłopom, którzy swą niegdyś własną ziemię musieliby uprawiać jako najmici dla państwa i to państwo z owoców ich własnej pracy wydzielałoby im głodowe racje, jak to już robią bolszewicy na Wielkiej Ukrainie. A gdyby nie przyszli bolszewicy, to zajęłoby nas inne państwo. Bardzo wątpię, czy los nasz byłby w nim lepszy.
Tak czy siak, znaleźlibyśmy się w państwie obcym, bo nie zdołalibyśmy stworzyć państwa tak silnego, które mogłoby stanąć na przeszkodzie najazdowi tego czy innego sąsiada. Nie mamy odpowiednich mężów stanu ani całego stosownego aparatu państwowego. Niechże się dobrze zastanowią ci, którzy stale zajmują stanowisko negacji i budują w fantazjach państwo ukraińskie. Stworzenie państwa jest bardzo trudną rzeczą, a jeszcze trudniejszą – rządzenie nim. Okazało się to jasno, gdy była okazja zdobycia naszego własnego ukraińskiego państwa. Nie byliśmy jeszcze przygotowani [do tego] i dlatego mimo [istnienia] tylomilionowego narodu ukraińskiego państwo nasze rozpadło się, podczas gdy narody malutkie swą suwerenną władzę zdobyły.
Popatrzmy na Polaków. Mieli już oni wprawionych i zdolnych mężów w polityce zagranicznej i wewnętrznej, a także na wszystkich pozostałych obszarach życia państwowego, a jednak gdy polskie państwo zostało ustanowione, jakież tu pojawiały się trudności, jak dotąd jeszcze elementy destruktywne nim wstrząsają, jak dotąd prowadzone są różne niedookreślone eksperymenty, jak toczy jego organizm sekciarstwo, zaś tarcia [między]partyjne wywołują zamęt, zamieszanie i ferment.
A cóż powiedzieć o nas? Do tego nie wystarczy rąk, które by brały, ani kieszeni, do których by się chowało, ani takoż szerokich ust, które by wrzeszczały, lecz trzeba umysłów mądrych i rozważnych, czystych rąk i szlachetnych dusz.
Wizytator Apostolski, śp. Genocchi, który bywał w świecie i obserwował życie niejednego narodu, wizytując naszą prowincję kościelną w 1923 r. szybko się co do nas zorientował i w rozmowie ze mną ze współczuciem wyraził się wtedy w zaufaniu,  co teraz, po jego śmierci, mogę wyrazić publicznie, a mianowicie: Ucraini nondum sunt maturi ad regendum [Ukraińcy jeszcze nie dojrzeli do rządzenia – P.S.]. A był to człowiek dla nas bardzo przychylny, chociaż nasza niedojrzała prasa uczyniła mu niejeden nieusprawiedliwiony zarzut i krzywdę. Nie bądźmy naiwni, jak owa gospodyni, która niosła do miasta mleko w dzbanku na sprzedaż i fantazjowała po drodze, jak to z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży mleka dorobi się własnego domu, a gdy już zbudowała w swych marzeniach dom, aż podskoczyła z radości. I w tejże chwili mleko wylało się z dzbanka, zaś wyimaginowany dom zniknął jak bańka mydlana.
Zapytają się zatem Ukraińcy: czyż mamy porzucić ideę naszego samodzielnego państwa i na wieki służyć Polakom? Za nic w świecie! Naród, który się wyrzeka idei i nadziei [na uzyskanie] własnego suwerennego państwa, neguje sam siebie; nie jest on wart, by istnieć na świecie. Nie wolno nam wyrzec się idei własnego państwa, ale nie wolno nam go budować tylko w wyobraźni, bez odpowiedniego przygotowania i bez odpowiednich sił, bo to by była tylko śmiesznym przejawem naiwności. Mądra i realna polityka nie kieruje się fantazjami na temat przyszłości, lecz dokonuje tego, co w chwili obecnej nakazuje konieczność, co można teraz, w danych warunkach zrobić i na co zezwalają obecne warunki konieczne. Przyszłość jest przed nami zakryta i do nas nie należy, ale obowiązkiem jest naszym uczynić to, co dyktuje teraźniejszość. Starajmy się dorabiać i siły nasze konsolidować tak, abyśmy byli przygotowani na tę chwilę, gdy zegar historii wybije godzinę narodzin naszego państwa. Biada nam, jeśli nas zaskoczy nieprzygotowanych, bo stanie się z nami coś jeszcze gorszego, niż się stało przy końcu [I] wojny światowej. Kiedy jednak będziemy przygotowani, a Opatrzność Boża zrządzi, by nasze własne państwo zaistniało, wtedy bądźmy pewni, że państwo nasze powstanie, choćby nie tylko Polska, ale i świat cały sprzeciwiał się temu. Czy to nasze państwo będzie w związku z państwem polskim, czy osobno dla siebie samodzielne [! – P.S.], nie naszą jest rzeczą teraz się zamartwiać. Nie wiemy, co w sobie kryje przyszłość. Cały Wschód to wielki sfinks. Być może z bolszewickich popiołów i pogorzelisk zbudzą się narody nowe i nowe państwa, względem których zarówno Polska jak i Ukraina odegrać mają znaczącą rolę.
Słyszę jeszcze jedno pytanie, a mianowicie: co się stanie z ideą Ukrainy Zjednoczonej [Soborna Ukrajina]? Sprawa ta dla nas jest bardzo drażliwą i złowieszczą zarazem. Do Ukrainy naddnieprzańskiej podchodzimy raczej od strony przeczulenia sentymentalnego i fantazji, niż w jej realnych i pozytywnych podstawach [! – P.S.]. Mimo swej ogromnej liczby [ludności], nie ma ona jednak jeszcze wyrobionych i skonsolidowanych sił, niezbędnych do budowy państwa. Zapatrzyliśmy się w Ukrainę Zjednoczoną jak w fantom, i przez to żadnej Ukrainy nie uratowaliśmy i wszystko u siebie [tzn. na obszarze Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej – P.S.] zaprzepaściliśmy. Ratujmy naprzód siebie, a gdy się sami podniesiemy, to i Ukrainie pomożemy. Zrozumiejmy to dobrze, iż nasza Ziemia Halicka [ukr. Hałyczyna, tj. wschodnia Galicja – P.S.] winna być Piemontem dla Ukrainy.
Po rozważeniu wszystkiego, co dotąd powiedziano, przyznać trzeba że wszystkie nasze wysiłki i cała nasza polityka musi iść inną drogą niż dotąd. Musimy również przyznać, że potrzebujemy mężów, którzy prowadziliby realną i pozytywną politykę naszego narodu, i którzy by się liczyli z rzeczywistymi koniecznymi okolicznościami. Jak to już było uprzednio powiedziane, winni oni w pełnej miłości do swego narodu stać na pozytywnym gruncie ideologii katol[ickiej] i zarazem zachowywać pełną lojalność wobec państwa, w którym się teraz znajdujemy. Ich polityka nie może być krótkowzroczna, serwilistyczna, obłudno-chytra, sprzedajna – lecz ze wszechstronną orientacją, poważna i rozważna, dla ogólnego dobra narodu, godna i na wskroś uczciwa. Winni oni dać początek i poczynić wyłom w tej naszej krótkowzrocznej, zaściankowej, zapalczywej i zarozumiałej dotychczasowej polityce. Powinni wystąpić z jasnym programem, zakreślić dokładne wytyczne swej działalności politycznej i konsekwentnie ją realizować. Muszą być przygotowani na liczne i silne uprzedzenia, podejrzenia i przeszkody, jak to u nas zwykle bywa. Nie wolno się im jednak zrażać. Bez ofiar i cierpień nie da się osiągnąć żadnego dobrego i pożytecznego celu. Muszą również pojąć, że potrzeba na to czasu, zanim sprawa ta się skrystalizuje i nabierze mocy i znaczenia. Niechże ich będzie niewielu, niechaj nawet i kilku, lecz wytrwałych i świadomych swego zadania, bo nie w liczebnej masie, lecz w idei jest siła.
We wszystkich naszych dążeniach do podźwignięcia naszego narodu, a tym samym do prowadzenia mądrej, realnej i pożytecznej polityki ma pomagać także i prasa. Jednak właśnie tutaj objawia się źródło całego naszego nieszczęścia. Prasa, raz jeszcze powtórzę, to prasa właśnie ponosi główną odpowiedzialność za nasz los nieszczęsny. To ona stworzyła ten demagogiczny i destrukcyjny kierunek i ową chaotyczną anarchię wszelkiego rodzaju zwodniczych haseł. A co gorsza, pod względem wiary i religii zaszczepiła w narodzie liberalizm i indyferentyzm religijny, a nawet ateizm. Bo cała nasza prasa świecka jest albo liberalną, albo selrobowską czyli bolszewicką. Katolicka prasa nie jest u nas w modzie, nie cieszy się zainteresowaniem, jest zwalczana. Dotąd nie zdobyliśmy się na codzienne pismo katolickie, chociaż jest nas prawie cztery miliony Ukraińców katolików, bo prawosławnych Ukraińców nie bierzemy tu pod uwagę. A już po prostu skandalem jest, że niekiedy nasi katoliccy kapłani postanawiają bojkotować pismo katolickie, jak to się stało na 2 kongregacjach dekanalnych w tut[ejszej] prowincji kościelnej. Jak grzyby po deszczu wyrastają u nas pisma wszelkiego rodzaju destruktywnych kierunków i nigdzie nie słychać protestu, nigdzie nie ma bojkotu – a tutaj pismo katolickie solą w oku i to nawet dla niektórych kapłanów katolickich! Oto ból nad bólami, oto dowód, jak głęboko zsunęliśmy się w przepaść!
Ale i tym nie należy się zrażać. Kierunek dobry i pożyteczny musi zwolna, lecz solidnie i konsekwentnie torować sobie drogę, a to tym bardziej, gdy się się weźmie pod uwagę takie ogromne duchowne zaćmienie u nas. Na to potrzeba lat, ciężkich wysiłków, trzeba samozaparcia i poświęcenia jednego, dwóch, a może i trzech pokoleń. Początek jednak musi być zrobiony i fundament koniecznie położony.


***          
  

Z całą stanowczością zastrzegam się przeciwko wszelkim podejrzeniom i posądzeniom, jakobym ten obecny list napisał jako ofertę pod adresem Polaków. W życiu moim starałem się, podług moich sił, iść prostą drogą. Popularnością w moim życiu nie cieszyłem się, a teraz na starość dbać o popularność również nie myślę. Dbanie o popularność i żądzę popularności uważam za największe niebezpieczeństwo dla Biskupa. Popularność może Biskupa zapędzić w niewolę sroższą niż więzienna. Może go obezwładnić i uczynić niezdolnym do jego działalności jako Biskupa i do szerzenia Królestwa Bożego w duszach ludzkich. Niezmiernie jestem wdzięczny Panu Bogu, że mnie dotąd uchronił od zgubnych sieci popularności tego świata.
Sama zresztą treść tego mojego listu zupełnie nie nadaje się do zdobywania popularności ani ze strony Polaków, ani ze strony Ukraińców, chociaż starałem się obiektywnie powiedzieć prawdę jednym i drugim. Polakom, by się nie uważali wyłącznie za uprzywilejowanych, żeby nie traktowali narodu ukraińskiego ze złośliwą i dokuczliwą a prowokującą pogardą, by nie zamykali mu oddechu niezbędnego do jego egzystencji i by nie stosowali wobec niego „pacyfikacji” z wiadomymi metodami, bo przez gnębienie i prześladowanie nie tylko nie uspokoją narodu ukraińskiego, ale go jeszcze bardziej do siebie zrażą. Si vis amari, ama [Jeśli chcesz być kochanym, (sam) kochaj-P.S.] Chodziło mi o to, by Polacy zrozumieli, że Ukraińcy, chociaż są w mniejszości, mogą polskiemu państwu pomóc albo zaszkodzić, i że interes narodu ukraińskiego to również interes państwa polskiego. Historia splotła oba narody nie po to, by się wzajemnie biły, nienawidziły i wyniszczały, ale by uporządkować podług sprawiedliwości stosunki wzajemne i spełnić wielką misję, która czeka oba narody na Wschodzie.
Dla Ukraińców napisałem ten list, by dać możliwość wyjścia ze ślepej uliczki, w którą zapędziła ich dotychczasowa polityka i cała ich działalność.
Wiem, że liczni wśród Ukraińców narzekają na te nieznośne i zaostrzone stosunki między Polakami i Ukraińcami, a boją się jawnie z tym wystąpić. Dlatego miałem śmiałość zabrać głos w tej sprawie, aby ludziom dobrej woli w narodzie ukraińskim dać możliwość wyjścia z ich dotychczasowej biernej sytuacji, zabrać głos i jawnie powiedzieć: „Dalej tak być nie może!” Z drugiej strony chciałem poprzez ten mój list stępić oręż czynników destruktywnych i nieodpowiedzialnych, których desperacka działalność dotąd nie tylko nie podźwignęła narodu ukraińskiego, ale powoduje niezliczone szkody, a nawet prowadzi ku przepaści.
Słowem, pragnąłem tym listem moim rzucić snop światła na ten pomrok, który zasnuł dusze Polaków i Ukraińców, i dać możliwość rozwiązania tej zaplątanej i nieznośnej sytuacji. Przez to rozwiązanie nie rozumiem jednak owej tak u nas znienawidzonej ugodowości, czy też chwilowego politycznego kompromisu, lecz trwałe uregulowanie stosunków, jak tego domaga się obiektywna sprawiedliwość. Ukraińcy powinni być w pełni lojalnymi obywatelami państwa polskiego, a znowuż państwo polskie powinno w całości spełnić wszystkie ich słuszne i prawowite narodowe i kulturalne postulaty. I dlatego list mój nie zmierza do wytworzenia jedynie chwilowej koniunktury politycznej, lecz raczej daje stałe wskazówki do działalności politycznej na teraz i na zawsze, bez względu na to, czy bylibyśmy w państwie polskim lub jakimś innym, czy też mielibyśmy swoje samodzielne państwo, ponieważ przy pisaniu kierowałem się nie tylko obecnymi uwarunkowaniami, ale głównie i przede wszystkim zasadami wiary, sumienia i etyki.
Przez to również nie chciałem angażować się osobiście i bezpośrednio w politykę. Nie pozwala mi na to ma pozycja jako Biskupa katolickiego. Moim obowiązkiem jest z przysługującego mi prawa i urzędu katolickiego Biskupa stać na straży i czuwać, by i w polityce zachowane były zasady katol[ickiej] wiary i etyki. Zawsze starałem się stać z boku, gdy chodzi o działalność polityczną. Treścią całej mej polityki jest Modlitwa Pańska „Ojcze nasz”. I właśnie treść tej polityki skłoniła mnie do odezwania się tym teraźniejszym moim listem pasterskim bez względu na to, czy spotka mnie uznanie czy dezaprobata. Już buchnęła poprzez kraj nienawiść obopólna i coraz głębiej wżera się w masy. A ta wzajemna nienawiść do dobra nie doprowadzi i kiedy jeszcze bardziej się będzie rozwijać, skończyć się musi katastrofą narodu i Kościoła. Jak błędna polityka doprowadza do katastrofy nie tylko naród, ale i jego Kościół, jaskrawym przykładem naocznym służy Rosja. I dlatego, widząc ową groźną i przerażającą sytuację, nie mogłem milczeć.
Na koniec podkreślam, że napisałem ten list pasterski dla ludzi dobrej woli, z którymi niech będzie łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa, miłość Boga i Ojca i wspólność w Duchu świętym. Amen.
Dan w Stanisławowie, 23 lutego n[owego] s[tylu] 1931 – w pierwszym dniu Wielkiego Postu.

+ GRZEGORZ

    Biskup     





czwartek, 13 grudnia 2018

Imigranci z Ukrainy w Metropolii Przemysko-Warszawskiej UKGK

Dziś 29 listopada według kalendarza juliańskiego. W dniu tym, podobnie jak katolicy tradycji łacińskiej, wspominamy liturgicznie św. Apostoła Andrzeja zwanego na Wschodzie "Pierwszym Powołanym" (gr. Protokletos, cs. Perwozwannyj). W Ukraińskim Kościele Greckokatolickim zaś dzień ów - lub któraś z "sąsiadujących" z nim niedziel - jest dniem specjalnej zbiórki funduszy na duszpasterstwo w krajach, w których UKGK nie ma własnych struktur administracyjnych na poziomie przynajmniej egzarchatu (czyli takiej "prawie-diecezji"). Zbiórka ta nazywana jest Andrzejowym Groszem, przez analogię do Piotrowego Grosza, czyli świętopietrza.

Kraje, o których mowa powyżej, to po części dawne republiki sowieckie (jak Rosja czy Kazachstan), a po części - obecnie zapewne liczniejszej - kraje nowej imigracji zarobkowej, niekiedy pozaeuropejskie, ale głównie należące do "starej" UE: Irlandia, Włochy, Portugalia, Hiszpania, Grecja...

Polska należy również do krajów imigracji ukraińskiej, ale w odróżnieniu od wyżej wymienionych (i szeregu innych, jak Czechy czy Węgry) UKGK ma tu własną strukturę administracyjną, tak jak niektóre inne kraje "starej" UE: Francja (gdzie jest eparchia, sprawująca nadzór nad duszpasterstwem także w krajach Beneluksu czy Szwajcarii), Niemcy (egzarchat obejmujący również Skandynawię) czy wychodząca z UE Wielka Brytania (eparchia). Andrzejowy Grosz zatem dotyczy nas jako darczyńców, ale niestety nie jako beneficjentów, chociaż bogaci nie jesteśmy, po kataklizmie przesiedleń z lat 1944-1947, stanu faktycznej delegalizacji (1947-1957) i zaledwie tolerowanego, półlegalnego bytu (1957-1989) musieliśmy wszystko odtwarzać od początku, a migranci przy tym wcale niekoniecznie osiedlają się tam, gdzie mamy cerkwie czy ośrodki duszpasterskie... O tym, ale i o wielu innych problemach/wyzwaniach, jakie przed UKGK w Polsce stawia obecność nowej fali ukraińskiej imigracji, traktuje mój artykuł z Kalendarza "Błahowista" 2018, który pozwalam sobie poniżej wkleić.


              ІМІГРАНТИ З УКРАЇНИ В НАШІЙ МИТРОПОЛІЇ


ВВЕДЕННЯ

                Явище міграції людей в пошуках кращої долі – старе, як і людство. В силу факту, що незалежна Україна благовістилася на світ 1991 року в умовах суспільно-економічної кризи, і в цій кризі (часом лагіднішій, а часом гострішій) залишилася й досі, мігранти звідтам були в нашій Митрополії завжди. Втім, коли кордони більш-менш відкриті, а в людей по кишенях паспорти – годі сподіватися, що всі сидітимуть у себе вдома і ніхто не поїде на довший або коротший час в іншу країну. Польща ж країна суміжня, то й природно, що якісь українські громадяни туди мігрують. Та до подій 2014 року присутність громадян України, хоча помітна у міських парафіях, все ж таки в цілому мала доволі маргінальний характер. Тодішні імігранти були в нашій церковній «страві» чимось у роді «приправи». З 2014 року вони вже претендують на роль одного зі «складників» цієї «страви». Це якісна зміна, яку нам слід осмислити, щоб мати свідомість плюсів і мінусів нової ситуації, а перш за все – завдань, які вона ставить перед нами як церковною спільнотою.

«МІЛЬЙОНИ» ЧИ ТИСЯЧІ?  

                    Якщо безкритично повірити польським ЗМІ, над Віслою вже зараз практично маємо таку собі «малу Вкраїну». Достатньо вписати в пошукову систему фразу „miliony Ukraińców”, щоб побачити, наскільки ця теза (у кого вона відноситься до вже наявного стану, у кого – до бажаного чи небажаного майбітнього) закріпилася в польському суспільстві. А що ми, подобається це нам чи ні, теж належимо до цього суспільства – то й поділяємо, меншою чи більшою мірою, його уявлення. Тим паче, що й самі зустрічаємо приїжджих з України в різних життєвих ситуаціях: підеш на прогулянку центром університетського міста – почуєш українську; купуєш у маркеті – касир з українським акцентом; читаєш «Наше Слово» - і там шефредакторка з України; заглянеш на один чи другий єпархіяльний вебсайт УГКЦ – довідуєшся про відкриття нових парафій чи душпастирських станиць, причому не лише у великих містах, але й у менших осередках. З другого ж боку, ніхто при тверезому розумі не бачив у наших церквах мільйона нових парафіян, а навіть просто «захожан». То як воно і є насправді?
                   Щодо числа громадян України загалом, треба знати, звідки ті мільйони беруться. У статті Скільки українців дійсно живе у Польщі?  (опублікована 9 жовтня 2017 р. за адресою https://www.yavp.pl/uk/novini/skilky-ukraintsiv-diisno-zhyve-u-polshchi-13008.html - відтак через 2 дні поміщена й на сайті www.cerkiew.net.pl ) пояснюється це таким чином:

Говорячі про понад мільйон українців, польські політики та підприємці, як правило, апелюють до статистики про видані декларації щодо намірів працевлаштувати іноземця (oświadczenie o zamiarze powierzenia pracy cudzoziemcowi). У 2016 році таких документів було видано понад 1,3 млн, причому майже 1,2 млн — громадянам України. Поточний рік напевно позначиться новим рекордом, адже тільки протягом першого півріччя українцям виписали майже 905 тисяч декларацій.

Хоч збільшення кількості виданих декларацій показує тенденцію зростання міграційного потоку зі Сходу, проте ці дані не можна інтерпретувати як перепис українців у
Польщі.

По-перше, на даний момент один іноземець може мати нелімітовану кількість декларацій працедавців (ситуація зміниться із 1 січня 2018 року, коли в силу увійде новелізація закону Про промоцію працевлаштування). Як засвідчують співробітники польських агентств посередництва праці, сьогодні аби знайти українського працівника середнім та дрібним підприємцям доводиться виставляти по 4-5 декларацій на одну вакансію.

По-друге, на підставі декларації українець може працювати у Польщі протягом півроку, тобто залишатиметься сезонним мігрантом.
 

               Автор статті подає водночас, що за станом на липень 2017 р. тільки «майже» 128 тис. громадян України мали дозвіл на проживання у РП, з чого аж 95 тис. – на тимчасове проживання. Правда, урядові чинники сподіваються, що 2017 року від громадян України поступить 150 нових заяв на такі дозволи. Як буде, побачимо, проте поки що найбільший внесок в українську присутність над Віслою роблять сезонні трудові мігранти. Правда, багато з них приїздять сюди знову на чергові «сезони», чимало й міняють статус на «тимчасовий», а то й «постійний». Можна теж гадати, що чимало мігрантів перебувають таки на нелегальному становищі, хоча з появою можливостей легального приїзду та праці їхнє число мало б поступово спадати. Та все ж таки до «мільйонів» ще далеко і нема певности, чи колись їх тут діждемося. Адже відкриваються поволі перед громадянами України ринки праці на «ще дальшому Заході» - хтозна чи в майбутньому туди не переїдуть ті, хто зараз мешкає у Польщі...

«УКРАЇНЦІ» ТА «УКРАЇНСЬКА ЦЕРКВА»

                 Коли Україна перебувала у складі кол. СССР і була доволі закритою територією, багато закордонних українців плекали собі всякого роду патріотичні ілюзії. Про золоті лани на товстих чорноземах, про народ талановитий, моральний і побожний, про московське ярмо як чи не єдину причину всіх бід. Мовляв, буде самостійна Україна, перестануть українці годувати Росію та інші республіки, розквітне економіка і культура; скинувши пута русифікації, всі соловїною загомонять «від Сяну до Дону» (чи там до Дінця Сіверського) – і лавою кинуться в церкви. Українські та україномовні, звичайно.
                У такі ілюзії ми вірили (автор цих рядків також, хоча молодий на той час вік є певним виправданням) і щось від цієї віри залишилося в нас досі. До того ж наш діяспорний церковний етноцентризм, що змішує й ототожнює національність і конфесію, виробив у нас схильність думати, що українство подекуди тотожне звязкові з Церквою, звичайно не будь-якою, а конче «традиційною українською», тобто Греко-Католицькою або Православною; «ходити до церкви» це в нас якийсь базовий, мінімальний рівень українськости. Згідно з тим підходом, ми сподіваємося, що коли приїздять до нас «мільйони українців», то серед них принаймні «сотні тисяч» наших вірних, яким слід лише надати інформацію про адресу найближчої церкви, або евентуально відкрити душпастирську станицю в їхній околиці – і вони масово почнуть туди ходити. Чомусь однак так не діється... Чому?

                 
                      ГРОМАДЯНИ УКРАЇНИ ЧИ ГРЕКО-КАТОЛИКИ?
                     
Мабуть нема в нашій громаді дорослої людини, котра б думала, що в Україні УГКЦ є Церквою більшости, та ще й такої, які РКЦ у Польщі. Одначе не всі усвідомлюють, що в Україні конфесійна ситуація куди складніша за прості уявлення про «православну більшість і греко-католицьку меншість».
                     Особисто я б дуже рекомендував ознайомитися з результатами соціологічних досліджень. Я сам переклад колись польською першу частину статті Юрія Чорноморця Социяльная база украинского православия (оригінал за адресою https://risu.org.ua/ua/index/studios/materials_conferences/44137/), вона вийшла друком у першому числі журналу „Grekokatolicy.pl” та доступна в мережі (див. http://www.kosciol.pl/article.php/20050718192059540). Сама стаття з 2005 року, тому – хоча зберігає вона свою вартість і донині – варто однайомитися з найновішими дослідженнями київського Центру Разумкова (http://www.razumkov.org.ua/), зокрема із опрацюванням Церква, суспільство, держава у протистоянні викликам і загрозам сьогодення, Київ 2017).
                   Основні висноки такі – в Україні більшість віруючих (67,2 %,), вагається між вірою і невірям 11,7 %, «важко відповісти» 6,3 %, байдужих 8,2 %, невіруючих 4,1 %, переконаних атеїстів 2,5 %. З «православям» ототожнює себе більший відсоток, ніж узагалі «віруючих» - 68, 2% (!), причому ця група містить у собі як прихильників окремих православних юрисдикцій, так і «просто православних». І так 26,5 % опитаних Центром Разумкова симпатизують Київському Патріярхату, 12 % УПЦ (МП), тільки 1,1 % УАПЦ. Аж 24,3 % опитаних (тобто, в теорії, загалу громадян!) це «просто православні», які не ідентифікують себе ні з якою конкретною юрисдикцією, а 0,8%...не знають, до якої Церкви належать.
             З греко-католицизмом ототожнюють себе 7,8 %, небагато менше і «просто християн» - 7 %. Іудаїзм має 1,3 % прибічників, римо-католицтво 1 %, протестантизм 0,8 %. 12,6 % опитуваних не ідентифікують себе із жодною релігією чи конфесією.
             Відсоток визнавців греко-католицизму коливається (дані стосуються періоду 2000-2017) в межах від 5,6 % (2013) до 7,8 % (2014 та 2017). Це відповідає також іншим підрахункам, згідно з якими греко-католиків в Україні 5-8 %. Тобто, коли чуємо про «мільйон українців», можемо собі зразу дописати «у тому 50-80 тис. греко-католиків». Тим паче, що зараз мігрують у Польщу щораз-то частіше жителі Сходу й Півдня України, не згадуючи вже про Центр. А греко-католиків у цих регіонах нижче 0,5 %, тільки Захід може пишатися показником 32,3%.
             Спробу окреслити приблизний конфесійний розподіл імігрантів у Польщі зробив о. митрат д-р Стефан Батрух, який опрацював спеціяльний матеріял для Синоду Єпископів УГКЦ (на цьому місці дякую О. Митратові за можливість використати цю презентацію).
            За його підрахунками,  до Польщі мігрували 1 млн 200 тис. громадян України, з яких аж 700 тис. є тимчасовими мігрантами, 250 тис. постійними, студентів 40 тис., а «інших» 200 тис. За віросповіданням: православних Московського Патріярхату 400 тис., Київського – 300 тис., греко-католиків 250 тис., римо-католиків 100 тис., протестантів 50 тис., «інших» 100 тис. Причому, як оцінює о. С. Батрух, лише 50 тис. греко-католиків (20 %) є постійними імігрантами, а з-посеред них беруть хоч яку участь у парафіяльному житті лише 10 % - тобто 5 тисяч на всю Польщу.            
            Пора, отже попрощатися нам з патріотичною міфологією нашого дитинства – і не добачати у всіх мігрантах з України україномовних ревних християн візантійської традиції, які тільки й шукають якоїсь української церкви, коли опиняться на чужині. Ці, хто приїжджає – громадяни України, проте не конче українці за національністю, і напевно далеко не всі україномовні. Та лише меншість із них є греко-католиками хоча би номінально.

    ЯКЩО ГРЕКО-КАТОЛИКИ, ТО ЧОМУ НЕ ПРАКТИКУЮТЬ?

                       Причин того, чому так мало імігрантів греко-католиків беруть участь у нашому церковно-парафіяльному житті – безліч.
                      Перша група причин – обєктивні труднощі. Наша парафіяльна мережа досі була в основному зосереджена у «віслянських» регіонах: там, звідки 1947 року виселяли і там, куди тоді ж привозили на поселення. А імігранти приїздять сюди за працею та на навчання. Тому в багатьох наших сільських парафіях їх нема, зате є вони там, де наші душпастирства треба творити з нуля, саме для імігрантів. І наші Владики останнім часом зробили дуже багато в цьому напрямі, проте результат буде видно лише після деякого часу.
                     Сюди треба зарахувати й зайнятість імігрантів. За опрацюванням о. С. Батруха, вони працюють в середньому не «законних» 40 годин у тиждень, а значно більше – 52 до 58 годин, залежно від галузі, в якій довелося працювати. Окремо виділити слід типово сезонних працівників, які нераз так утомлені роботою, що їздити до церкви на Богослуження дуже їм важко – а їхній підхід до перебування в Польщі можна ядерно описати так: «докласти максимальних зусиль, щоби заробити максимальні гроші, а на церкву буде час у себе вдома – в Україні». Також студенти крім занять ще й працюють (половина)  або мають намір працювати (третина) – лише коло 16 % не працюють і не хочуть працювати.
                 Хто, проте, знає історію греко-католицької діяспори за океаном, той мусить поставити питання: чи ті, хто їхав у Північну чи Південну Америку працювати на шахтах і сталеварнях, освоювати прерії, корчувати джунглю тощо – не працювали, навіть тяжче й більше ніж українські мігранти у нинішній Польщі? А проте як вони радо бралися за будову церков, як жадно чекали священиків, як – не дочекавшись – шукали за духовною обслугою то в православних, то в протестантів (які деколи й маскувалися тоді під східний обряд, як пресвітеріянці в Канаді)!  А зараз? Скільки нових станиць повстали завдяки наполегливості імігрантів, їхнім зверненням і поїздкам до єпископів – а скільки з ініціятиви єпископа чи територіяльно властивого пароха, базованої на даних з управління праці чи закликах...місцевого римо-католицького душпастиря?      
              Чому так діється? Щоб ми не говорили про релігійність греко-католиків у Галичині наприкінці ХІХ ст. – вона була основним складником їхньої тотожности і основною життєвою потребою. Молитва, Богослуження, церковна пісня, св. Таїнства – хлібом насущним. Те ж саме і стосується наших переселенців з Акції «Вісла» (очевидно, цієї частини, яка залишилася вірною рідній Церкві). Скільки нераз зусиль докладали вони, аби тільки мати у свойому селі чи містечку як не церкву, то хоча би священика, якщо не на місці, то хоча б який доїжджав до них в неділі та свята. А скільки людей щонеділі долали десятки кілометрів, щоби взяти участь у Божественній Літургії!
               В Україні, на жаль, період комунізму знищив щось дуже основного в релігійному вихованні – передачу віри в родині. Не у всіх родинах і не до кінця, звичайно. Проте навіть у Галичині віра й релігійність стали великою мірою вже не хлібом насущним, а додатком до життя людей. Цікаві міркування з цього приводу висловив Я. Новак у статті Tożsamość religijna grekokatolików na zachodniej Ukrainie – refleksje z najnowszych badań (Polska-Ukraina: 1000 lat sąsiedztwa, t. 4, Przemyśl 1998, c. 395-404), яка пройшла в нас непоміченою – шкода! Це стосується зокрема молодого покоління, якому ще й до того церква і релігійність часто асоціюється зі свого роду фольклором, набором ритуалів, до яких вдаються в деяких важливих моментах життя (народження, шлюб, смерть, свята), але яким нема місця у повсякденному житті людини. Нащодень релігія і Церква просто зайві. Додаймо ще до того т.зв. „Catholic is Catholic” mentality (тобто: «все одно, чи в церкві чи в костелі, а костел ближче, Богослужба коротша і мова теж зрозуміла»), якою керуються люди з браком розуміння свого покликання як греко-католика, і будемо мати такі ситуації, як відомі мені з люблінського студентського середовища, коли деяким студентам, що у церкві вдома хоругви тримали (!), а навіть деяким священичим дітям (!!!) до нашої церкви «надто далеко» (насправді – з кампусу кілька зупинок під саму церкву).    
                І ще третя причина, про яку говорять здебільшого потиху. Частина імігрантів греко-католиків приїхали сюди на основі Karty Polaka і бояться брати участь в житті УГКЦ, щоби не втратити цього статусу. 

ВИКЛИК ПЕРШИЙ – ОРГАНІЗАЦІЯ

               Я вже нераз писав, що основна наша організційна біда – це розпорошеність. Жили б ми в одному місті розміру Холма чи Перемишля (між 60 і 70 тис. жителів), становлячи там коло половини населення (маю на увазі 33 тис. греко-католиків зафіксованих переписом 2011 р.), всього мали б подостатком – священнослужителів, ченців і черниць, храмів, мали би владику і єпархіяльні установи, і засоби на утримання того всього. Надбавку священиків могли б послати у великі міста як імігрантських душпастирів – і мали б можливість їм помагати матеріяльно.
                 Та ця картинка – протилежна реальній. Внаслідок розпорошення ми вже й досі мали клопіт з обслугою малих парафій, які не в силі самі утримати священика. Не створено в нас солідного, системного механізму перерозділу засобів між великими-багатими та малими-бідними парафіями. У такій ситуації поява великої хвилі мігрантів перетворює нашу ситуацію з трудної в надзвичайно трудну.
                   Виходи можливі два: або чекати ініціятиви самих імігрантів (відкривати душпастирство, якщо вони самі зорганізуються у громаду і дадуть якщо не гарантію, то принамймні обіцянку утримувати священика), або розвивати мережу «місійних» станиць на основі інформацій від управлінь праці та місцевих душпастирів РКЦ і територіяльно властивих парохів УГКЦ.
                   В основному переміг у нас варіянт № 2, причому велику кількість нових душпастирств заснував Вроцлавсько-Ґданський владика, залучаючи до праці в них в основному священиків з України. Кир Володимир видав також декрет від 24 лютого 2017 р. Норми щодо творення нових греко-католицьких душпастирств... У світлі цього документу видно, що ця широка акція має начебто експериментальний характер. Вроцлавсько- Гданський єпарх у № 16 приписує процедуру закриття нового душпастирства «яке не дає надій на розвитк», а з № 17 можна зрозуміти, що від нової станиці після перших шести місяців існування єпархіяльна влада очікуватиме вже сплачування т.зв. катедратику, тобто данини призначеної на потреби єпархіяльного управління (у митрополичій єпархії це гроші з пожертв зіраних у першу неділю кожного місяця). 2018 рік покаже, скільки з нових душпастирств зможуть осягнути стабільність. У кожному разі проголошення Кир Володимиром 14 листопада 2017 р. нової деканальної мережі, де крім 4 дотеперішніх протопресвітератів появилися ще Катовицький і Познанський – схиляє радше сподіватися на тривкість принаймні більшости з нових структур.
               Ця надія, навіть якщо виправдається, не вирішує основної проблеми, а саме – що робити з парафіями, які не в змозі утримати священика. Навіть найкраща система перерозділу коштів не помножить їх. Чи і в якому розмірі можна розраховувати на зовнішні субвенції? Чи розвязкою має бути світська праця душпастиря? Коли парафія мала, але зорганізована, де є активні миряни і парох не мусить сам усього робити – це ще можливий вихід. Але коли душпастирство має характер «місійний» і за людьми треба буквально бігати, шукати, запрошувати, переконувати – годі й думати про світську працю, особливо на повному штаті. Тим паче, коли священик має родину...
                
                      ВИКЛИК ДРУГИЙ – РІЗНОРОДНІСТЬ

                 Мігранти з України збільшують різнородність нашої спільноти, як у масштабі окремих парафій, так і всієї митрополії. Це трохи парадокс, позаяк це такі «чисті» українці (тобто не сполонізовані – хоча деякі з них намагаються сполонізуватися в такому темпі, що деколи аж важко повірити власним очам і вухам), які мали б в основному скріпити гомогенність нашого церковного організму.  Роками УГКЦ в Польщі трималася фікції стовідсоткової мовно-національної українськости, існування вірних польської мови чи національности або лем-лемків промовчуючи, деколи заперечуючи, а інколи зводячи до місцевого чи регіонального значення. Проте поява ефемерного журналу „Grekokatolicy.pl”, відтак результати перепису 2011 року та деякі постанови Собору 2014 року (навіть якщо з їхнім втіленням в життя не все гаразд) змінили картину і стало ясно, що УГКЦ в Польщі не самі лише «україномовні свідомі українці» складають. Тож зараз, виходило б, завдяки напливові імігрантів відсоток «україномовних свідомих» мав би піднятися, а «меншин» - упасти. Проте так навряд чи буде, і то не з огляду на стремління деяких із приїжджих чимскорше сполонізуватися.
               Справа в іншому. Всупереч наївним переконанням деяких націоналістів, люди не розподіляться на однакові типи за національною ознакою, на якихось абстрактних «українців», «поляків», «росіян». Таких у світі нема – є окремі люди, індивіди. Але крім цього важливе й те, що в людини може бути багато інших ніж національна ідентичностей – та що людину формує великою мірою не національність, а культура і цивілізація в яких вона зростає і живе.
             Нові імігранти зростали в інших умовах. Старші – ще в Совєтах, молодші в Україні, в якій ще чимало совєтського було і є. Я абсолютно не хотів би ці різниці переоцінювати, робити з імігрантів якихось марсіян. Тим паче, що молодше покоління формоване під щораз-то більшим впливом глобальної американської поп-культури. Та різниці є, вони відчутні. І, парадоксально, частину наших вірних відчуття цих різниць може спонукати до зміни ставлення до польськости, завдяки усвідомленню, скільки у них спільних рис з поляками, а як багато різниць із приїжджими. «Зміна ставлення» це не конче перехід на польську ідентифікацію, а наприклад на «україно-польську» за зразком «україно-канадської» чи «україно-американської». До того ж ставлення «віслянських» українців до національної тотожности великою мірою зумовлене  памяттю того своєрідного етноциду, що стався 1947 року (а породжена тоді політика тривала значно довше). В обличчі смертельної загрози самому існуванню національної групи закономірним шляхом появилося почуття «обложеної фортеці», яке не терпить компромісів, у т.ч. компромісних форм національної тотожности. Звідси і намагання частини вірних зберегти «останній оплот українства» в УГКЦ, не допускати туди мову, яку нам же хотіли навязати. В українців з України «віслянська травма» відсутня, українство для них щось нормальне і природнє, а не вистраждане. Не відчувають теж примусу компенсувати собі фактичне послаблення обєктивних національних прикмет (напр. слабкий мовний рівень) ворожим ставленням до поляків, як це деколи в нас буває. Таким чином, імігранти привносять з собою не лише українство таке, яким є воно реально в реальній Україні, але й більш здорове ставлення до національних справ.
                   Подобається комусь це чи ні, у наш церковний організм вливаються і вливатимуться люди, які не мають родинної памяті про «Віслу», які не конче походять з лемків, бойків чи надсянців. Що важливе, це явище стосується також духовенства і чернецтва. Уже віддавна польська містопровінція Василіянського Чину св. Йосафата поповнюється громадянами України, один з яких став недавно настоятелем цієї структури. Тепер прийшла черга на єпархіяльний клир. І не маю на думці священиків запрошених останнім часом з України для служіння імігрантам; вони залишаються приналежними до дотеперішніх єпархій і може до них ще повернуться. Мова йде про семінаристів, серед яких з 1990 року навчаються громадяни України, проте лише останніми роками появилися вже представники імігрантської спільноти. Зараз у нашій Митрополії співвідношення громадян РП і України (тих, що формуються для служіння тут) це 6:7. Якщо тенденція втримається, будемо мати в молодому поколінні священиків імігрантську більшість.
                      У такій ситуації, думаю, слід буде не лише дбати про духовний комфорт імігрантів, але й не допустити, аби «старі» вірні відчули себе маргіналізованими, а то й непотрібними. Мусимо не лише не допустити конфліктів між цими двома групами вірних, але й дати одним і другим відчути, що вони однаково цінні та потрібні члени церковної спільноти.
                   Що ж стосується вірних, у яких Karta Polaka – тобто  dokument potwierdzający przynależność do narodu polskiego – то це справа совісти кожного з них. Як уже писав нераз, людина має вільну волю, у т.ч. і право на національне самоозначення, аби воно було згідним з реальною, внутрішньою самоідентифікацією людини, щоби ця декларація не була ложним свідченням. Натомість сама ситуація – тобто факт, що люди бояться ходити до церкви – могла б виглядати по-іншому, коли б у нас своєчасно (тобто реально після Собору 2002 р.)  було ясно впорядковано і проголошено принципи ставлення Церкви до національних питань. Та нема сенсу плакати над колишніми занедбаннями – треба опрацювати і проголосити зараз відповідний документ, базований як на загальному вченні Церкви Вселенської, як і на повчаннях наших Предстоятелів від Андрея Шептицького по Святослава Шевчука. З другого ж боку, якщо з боку польської влади реально траплялися б випадки заперечування польськості того чи іншого греко-католика, то незалежно від того, як дивимося на «Карту» і тих, хто її приймає – слід нам було б активно стати на захист даної особи чи групи перед такою поведінкою влади. Греко-католики з «Картою» не перестають бути вірними УГКЦ і не лише вони мають обовязки перед Церквою, але й Церква перед ними. У даному випадку – це була б з боку влади дискримінація за конфесійною ознакою, тим більш яскрава тому, що ідейні попередники нинішньої влади у період «зміцювання польськости» (1935-1939) активно розкручували тему поляків греко-католиків, за яких уважали всіх, хто в переписі 1931 р. декларував греко-католицьке віросповідання і польську мову (перепис не питав про національність). А таких було 430 тисяч, 13 % від усіх греко-католиків у ІІ РП. Було б нам чим задуматися державним чиновникам...

       ВИКЛИК ТРЕТІЙ – ВІДМІННОСТІ РЕЛІГІЙНОЇ КУЛЬТУРИ

                 Релігійність греко-католиків в Україні інша, ніж у нас. Очевидно, там більше людей добре обізнаних з обрядовістю, з церковним співом. Ті самі форми побожности, що їх маємо тут, там можуть бути або робити враження більш солідно і глибоко практикованих. Отож багато в чому імігранти можуть нас навчити кращому (чи пригадати те, що ми вже забули або не вміємо гарно робити), оживити наше літургійне життя, надати йому новий стимул. Очевидно мова йде про тих найбільш релігійних, за якими не мусимо шукати, які самі знаходять наші храми.
               Водночас із-за того, що в Совєтах релігію терпіли найбільше ще на селі, а серед інтелігенції викорінювали, чимало в цій релігійності (і тут уже мова про людей пересічних, а не релігійну еліту)  елементів прямо таки забобонних. Колись напр. одна симпатична молода пара просила мене ладану з церкви. Коли поцікавився, для чого цей ладан, відповіли, що завдяки кадильному диму в спальні їхнє немовлятко буде краще спати (!).
             Для принаймні частини імігрантів характерне велике зацікавлення всякими історіями про духів, різні появи, псевдообявлення тощо.
            Ясно, що цього роду забобони, як викривлення віри, слід викорінювати – уникаючи, звичайно, будь-яких образ чи зверхнього ставлення до їхніх носіїв.
          І третій момент – не так позитивний як перший, не так шкідливий як другий. Це привязаність до певних культових форм, які у нас (принаймні в деяких парафіях) були свідомо усунуті з практики як запозичені з латинського обряду. Приклади найбільш може яскраві – Хресна Дорога та звичай правити Молебень до Богородиці у травні (за григоріянським календарем).
            У цьому випадку, гадаю, не було б доречно вертатися знову до цих паралітургійних форм – там, де вони вже вийшли з ужитку. Проте варто подумати над замінниками (напр. Пасхальний Молебень у великодній час у травні, або Чин Божественних Страстей Христових – Пасії – замість Хресної Дороги). Це, втім, проблема всієї УГКЦ і можна надіятися, що з середовища наших професійних літургістів в Україні вийдуть конкретні пропозиції щодо цього.
               Поява імігрантів змінила теж ситуацію в плані наших календарних дискусій. Опитування, про яке прийнято рішення на Соборі 2014 року, так і не проведено – чому важко дивуватися. Адже цілком розумним підходом у нинішніх обставинах є почекати трохи, поки мережа нових душпастирств не сформується більш-менш остаточно, поки у тих станицях, які виявляться тривкими, не появляться реальні громади вірних. Та й сам запитник треба буде якось достосувати до нової ситуації.
               Це все ще означає, що опитування слід було б узагалі не проводити, мовляв, «всі з України є за старим стилем, мусимо це вшанувати і все». Правда, приїжджі сильно звязані зі старим календарем, бо є вихідцями з країни, яка в цілому за тим календарем і святкує; вони у певному сенсі не уявляють собі іншого терміну свят. Також коли знову мусимо відкривати душпастирства по костелах – старий календар є практичніший, коли йдеться про співіснування двох літургійних традицій в одному храмі: краще тоді мати свята окремо. Проте й імігранти підо впливом нових обставин можуть міняти погляди, особливо коли це повязане з практичними питаннями їхньої праці. Також в Україні останніми роками щораз сильнішими стають голоси за переходом на новий стиль, м.ін. тому, що старий календар проголошено РПЦ як одну з емблем русміра. Тож імігрантів слід просто включити в наше опитування, памятаючи водночас, що існують компромісні розвязки, як новоюліянський календар (нерухомі свята по-новому, рухомі по-старому), можливість правити додаткові Богослуження в «юліянські» терміни найважливіших свят і т.д.

    ЗАКІНЧЕННЯ          
           Імігранти з України – цінний дар для УГКЦ в Польщі. Але ми, «старожили», мусимо навчитися той дар приймати і відповідно з ним поводитися. Адже ця група вірних є, сама по собі, лише певним потенціялом, який може розвинутися або ні. Може нас прекрасно збагатити (і вже збагачує!), але це не стане дійсністю без наших (та їхніх!) зусиль. Тому варто задуматися над тим, як найкраще вийти назустріч нашим братам і сестрам з України, як увести їх у наше церковне життя. Якщо ця стаття когось спонукає до такої рефлексії, автор вважатиме її завдання виконаним.

                                                                                    диякон Петро Сивицький