Mały humorystyczny przerywnik między poważnymi wpisami na poważne tematy: anegdotka, którą na ostatniej konferencji Orientale Lumen miał opowiedzieć tytularny prawosławny metropolita dioklejski, emerytowany profesor Oxfordu Kallistos (Ware), a w wersji ukraińskiej zapodał ją na swym blogu naczelny redaktor "Patrijarchatu" p. Anatol Babinśkyj. Nie mogłem oprzeć się pokusie spolszczenia anegdotki.
Pewien facet postanowił wysłać zaprzyjaźnionej parze telegram z okazji ślubu. Rzecz się działa między wierzącymi, stąd człek ów doszedł do wniosku, że treścią ślubnego pozdrowienia będzie cytat z Pisma św.
[Młodszym przypominamy w tym miejscu, że telegram to taki starożytny SMS przesyłany przez pocztę po drucie i doręczany w formie wydruku adresatowi (telegramy z uroczystych okazji miały ozdobne blankiety); za każde słowo w telegramie się płaciło, zatem depesze te były na ogół krótkie. W Polsce telegramy "klasyczne" zlikwidowano w 2002 r. ]
Przyjacielowi młodej pary spodobał się werset 18 z 4 rozdziału 1 Listu św. Jana: W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa
lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie
wydoskonalił się w miłości (tu i dalej cytuję za Biblią Tysiąclecia). Ponieważ zaś cytacik ten nieco jest przydługi dla telegramu (patrz wyżej), napisał na blankiecie jedynie "1 J 4, 18". W końcu telegram wysyłany był do takich, co to Biblię w domu mają i werset dobrze opisany znaleźć potrafią...
Niestety, ktoś gdzieś tam w czeluściach pocztowego Lewiatana przekręcił ów opis, a dokładnie wypadła zeń początkowa jedynka. Zamiast do cytatu z 1 Listu Janowego telegram odsyłał do Ewangelii wg. św. Jana, rozdział i werset bez zmian. Otwarłszy Ewangelię Janową w odpowiednim miejscu, adresaci telegramu przeczytali słowa: Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem. To powiedziałaś zgodnie z prawdą.
A wszystko przez brak jednej cyferki...
Blog niniejszy w założeniu służyć ma publikacji tekstów publicystycznych na temat katolickich Kościołów tradycji bizantyjskiej, czyli Kościołów greckokatolickich. Autor jest duchownym greckokatolickiej archieparchii przemysko-warszawskiej. Prezentowane będą zarówno teksty archiwalne, jak też i pisane na bieżąco. Po polsku i ukraińsku, być może wklei się także co nieco w innych językach.
czwartek, 30 sierpnia 2012
środa, 29 sierpnia 2012
Czy UKGK w Polsce potrzebuje nowego podziału administracyjnego?
Sława Isusu Chrystu!
Serdecznie witam na moim blogu po dłuższej, spowodowanej kłopotami zdrowotnymi przerwie. Mam nadzieję, że znowu będę mógł pisać częściej - i że nie będzie to związane z koniecznością zagłębiania się w sprawy tak przykre, jak omawiana na tym blogu (zwłaszcza w lutym-kwietniu br.) afera "marketu na kościach".
Wznowienie działalności blogowej chciałbym rozpocząć od sprawy, która stała się jednym z tematów artykułu Ireneusza B. Kondrowa w portalu grekokatolicy.pl. Chodzi mianowicie o wyrażony tam postulat zwiększenia liczby biskupów/eparchii greckokatolickich w RP (Autor pisze o tym w drugiej części tekstu).
W artykule z 2011 r., poświęconym dwudziestej rocznicy intronizacji biskupa przemysko-sanockiego Jana Martyniaka, napisałem był m.in.:
Щоби не програти в боротьбі за виживання, УГКЦ – яка прецінь мусить рахуватися з повністю від неї незалежними чинниками, як розпорошеність вірних, виїзди закордон, загальна демографічна криза в країні та й атеїзаційні процеси – мала б подбати за справи, про які писав я вище в розділі “Поразки”. Впорядкувати питання назви і юридичного статусу, активізувати мирянство і будувати почуття співвідповідальности за Церкву всіх її членів, певно теж і реорганізувати структуру – або шляхом збільшення кількости єпархій до 3-4 (попри малу кількість вірних!), з одночасним мабуть перенесенням митрополичого осідку на північ (Варшава? Ольштин?), або навпаки: шляхом повернення до 1 єпархії, з почесним архиєпископом-митрополитом на чолі. На чолі Церкви в масштабі Польщі мав би стояти або один архиєрей, або синод 3-4 владик очолений митрополитом.
Pierwszym zatem motywem, skłaniającym mnie do opowiedzenia się za zmianą, jest dysfunkcjonalność struktury obecnej. Owszem, zmniejszyła ona "obciążenie" biskupów obowiązkami pasterskimi i administracyjnymi - "rozłożyły się" one na dwóch. Jednocześnie powstała postulowana przez nas metropolia (co nb. w niczym nie zmieniło zależności od Rzymu).
Niestety, podział obecny ma też wiele negatywów:
1) Pierwszym i największym z mojego punktu widzenia jest brak organu zarządzającego całym UKGK w Polsce. W latach 1991-96 sprawa była jasna: takim jednoosobowym organem był biskup przemysko-sanocki. Stworzenie metropolii winno teoretycznie owocować powołaniem synodu biskupów tejże - tak jak to jest w Ukrainie (por. kan. 133 par. 1 n. 2 i kan. 138 KKKW). Ale synod z natury rzeczy jest instytucją kolegialną, a - jak to już ustalili starożytni - tres faciunt collegium. Owszem, znane są w dziejach przykłady diarchii (biarchii), ale taki układ wymaga de facto pełnej zgodności obu współrządców. W przypadku jej braku mamy niestety pat. I nie można tu zastosować innej starej zasady - że mianowicie w razie równości głosów przewodniczący ma głos dodatkowy, zwłaszcza gdy prezydencja miałaby stale pozostawać przy metropolicie: w ten sposób mielibyśmy dyktat metropolity, biskup wrocławsko-gdański mógłby się w zasadzie nie fatygować na spotkania z władyką przemysko-warszawskim, chyba że hierarchowie umieliby się zawsze dogadać (ale na takich cechach osobowościowych nie buduje się ustrojów).
2) Drugim minusem jest to, że podział tylko po części zbliżył wiernych do biskupów. Co więcej, największe skupisko grekokatolików, woj. warmińsko-mazurskie, ma do stolicy eparchii tak samo daleko, jak przed 1996 r. Można też zapytać, czemu podział nastąpił na linii wschód-zachód, a nie południe-północ, jak było w przypadku wikariatów generalnych za prymasa Glempa. Nie mówiąc już o tym, że linia graniczna wytyczona wzdłuż Wisły jest absurdem i wyrazem lekceważenia dla tzw. "diaspory do kwadratu" na obszarze Polski środkowej.
3) Trzeci problem dostrzegam w tym, że nastąpił podział jednolitego dotąd organizmu eparchialnego, ale powstałe z podziału eparchie nadal są zbyt silne. Paradoks? Niekoniecznie! Nie mam tu na myśli oczywiście obszaru (o tym wspomniałem w p. 2, obszar jest dla nas zresztą słabością, nie siłą). Otóż zbyt słaba jest w moim przekonaniu świadomość konieczności wspólnego działania, takiej naszej krajowej soborności - zbyt mocna jest iluzja pewnej samowystarczalności poszczególnych eparchii. I nie zmieniają tego wspólne rekolekcje kapłańskie czy uroczystości. Są to wszak imprezy okazjonalne (nawet jeśli regularnie odbywane), a duch wspólnoty przejawia się przede wszystkim w trwałym, ciągłym współdziałaniu instytucjonalnym.
4) Obecny kształt naszej metropolii ignoruje fakt istnienia na jej terytorium dawnej eparchii chełmskiej. Nie jest on odzwierciedlony w czymkolwiek, nawet symbolicznie, w tytulaturze (przyznam się, że przed powstaniem metropolii, gdzieś tak około 1995 r., odwiedzając w lubelskim szpitalu Ks. Biskupa Jana Martyniaka, przeprowadziłem usilny lobbing na rzecz eparchii "przemysko-chełmskiej", nawet ofiarowałem był Jego Ekscelencji kserokopie memoriałów ks. Pawła Szymańskiego z XIX w., zwłaszcza tego z 1828 r. - protestu duchowieństwa chełmskiego wobec planów oderwania od metropolii halickiej). Powie ktoś, że to moje dziwactwo i rzecz bez znaczenia. Nie zgadzam się - sfera symboliczna nie jest w Kościele bez znaczenia, zaś tego, kto ma władzę nad danym terytorium, a tradycje tego terytorium ma gdzieś, nazywamy okupantem. Nie mamy prawa zaniedbywać tradycji chełmsko-podlaskich!
Zatem w moim odczuciu sytuacja obecna przyniosła więcej minusów (wynikających z podziału) niż plusów (wynikających z utworzenia metropolii). Co robić?
Pierwsza możliwość: nic. Tak też zapewne będzie. Jest to w końcu najprostsze. Nawet jednak w przypadku pozostawienia struktury bez zmian, można usprawnić jej zarząd. Nowy metropolita przemysko-warszawski mógłby zostać w jakiejś formie prawnej (unia personalna? administrator apostolski?) rządcą eparchii wrocławsko-gdańskiej i w ten sposób jednoosobowym organem zarządu UKGK w Polsce. Mógły wtedy rezydować w Warszawie, zaś przy katedrach przemyskiej i wrocławskiej rezydowaliby biskupi pomocniczy. Wypadałoby też wtedy tak czy inaczej poprawić granicę międzyeparchialną, by nie trzeba było bawić się np. w powierzanie proboszczowi warszawskiemu opieki duszpasterskiej nad wiernymi eparchii wrocławsko-gdańskiej zamieszkałymi w... Pruszkowie czy w woj. lubelskim na lewym brzegu Wisły (!).
To rozwiązanie oczywiście trochę racjonalizuje system, ale:
a) nie jest w duchu prawa kościelnego (kumulacja 2 eparchii w 1 ręku - możliwa formalnie, ale...) i zdrowego sensu pasterskiego (kogo będą uważać za swego arcypasterza wierni w Przemyślu czy Wrocławiu?),
b) nie usuwa niektórych minusów ("kwestia chełmska" pozostaje nie rozwiązana w całości, inne - po części).
Drugi możliwy wariant: zwijamy się. Demografia wygląda jak wygląda, my sami wolimy wymrzeć byle się tylko polskim słowem nie skalać, imigranci z Ukrainy nas raczej omijają, my zaś ich specjalnie nie szukamy - a poza tym zasadniczo warunków nie mamy nawet na porządną eparchię, nie mówiąc już o metropolii. Zadowalająca jest, owszem, liczba kapłanów i parafii/cerkwi, terytorium nawet aż za wielkie. Ale wiernych malutko, powołań zakonnych brak, a instytucjonalnie? Porządna eparchia winna mieć sąd i seminarium - tymczasem naszych wiernych "rozwodzą" trybunały rzymskokatolickie, a kandydatów do kapłaństwa kształcą rzymskokatolickie seminaria. Można by zatem widzieć rozwiązanie w konsolidacji - powrocie do jedności eparchialnej. Taki pojedynczy eparcha mógłby zresztą mieć tytuł arcybiskupa-metropolity, to jest formalnie możliwe. Mógłby rezydować w Warszawie, mógłby gdzie indziej. Potrzebowałby już tylko jednej kurii, stąd koszty mogłyby być mniejsze. Co prawda przy większym terytorium większe byłyby koszty rozjazdów, korespondencji etc. - ale w końcu (arcy)biskup taki mógłby mniej jeździć, sprawy załatwiać raczej korespondencyjnie, z wiernymi obcować przez media (w tym elektroniczne). Łatwiej by znaleźć dobrego kandydata, a na razie wcale nie trzeba by szukać: jeden młodszy od Ks. Metropolity biskup już jest. Kapłani mogliby być przenoszeni z parafij mniejszych i uboższych na ludniejsze i bogatsze bez żadnych przeszkód.
W tym wariancie, trzeba sobie jasno powiedzieć, "dostępność" biskupa, jego bliskość i "oswojenie" z wiernymi były mniejsze. Oczywiście, mógłby dużo jeździć, zaniedbując sprawy administracyjne - albo też przyjął by model trochę zbliżony do cesarsko-chińskiego (zwłaszcza gdyby rezydował w Warszawie, skąd do najbliższych parafij daleko). Nie chcę rozstrzygać, czy tak byłoby lepiej - wiele zależałoby od osoby biskupa. Szkoda by jednak było tego, co zdobyliśmy we Wrocławiu, a i tego, co odzyskaliśmy w Przemyślu (gdyby biskup rezydował w Warszawie).
Wariant trzeci - najbliższy memu sercu: jednak rozwijamy się. Pamiętajmy, że środowisko nasze w czasie, gdy trwały prace nad koncepcją metropolii, opowiadało się za metropolią z trzema eparchiami (mam na myśli świeckich). Jednakże rzut okiem na mapę naszych struktur wskazuje, że mamy w Polsce zasadniczy podział na 5 regionów. Cztery z nich charakteryzują się stosunkowo liczną obecnością greckokatolickich parafij i wiernych. Według podziału dekanalnego sprzed ćwierć wieku, można by mówić o regionach: przemyskim, wrocławskim, koszalińskim i olsztyńskim. Są to cztery "rogi" polskiej mapy - w środku zaś "biała plama" czy "czarna dziura" (jak kto woli): "diaspora do kwadratu", ziemie po części rdzennie łacińsko-polskie (Polska środkowa, po trosze i zachodnia), po części zaś jak najbardziej bizantyjsko-ruskie, ale wskutek działań władz carskich w 1839 i 1875 r. nie grekokatolicy tam (z niewielkimi wyjątkami) reprezentują wschodnie chrześcijaństwo.
W "diasporze do kwadratu" niewiele mamy struktur: dwie "pełnowartościowe" (z duszpasterzem na miejscu i cerkwią) parafie - Warszawa i Lublin. W pierwszej - także struktury zakonne męskie (bazylianie) i żeńskie (służebnice, bazylianki); w drugiej - seminarium. Poza tym, cóż: Chełm od lat w stadium organizacji, Łódź obsługiwana od lat "z doskoku", Poznań - z kapłanem na miejscu, ale bez cerkwi. Białystok - o ile nadal istniejący, to obsługiwany z Chrzanowa, w kaplicy przy kościele rzym.kat. I wreszcie Kostomłoty - niby nie nasze, ale jednak nasze i do nas ciążące. Hrebennego z Siedliskami nie liczę, choć to woj. lubelskie i przedrozbiorowa eparchia chełmska; przed 1914 r. była to jednak Galicja, a proboszcz mieszka w Przemyślu niestety.
Czy jest to zatem region bezwartościowy? Nie - są tam nasze historyczne ziemie i (nieliczne już) zabytki, są tam dość liczni potencjalni wierni przede wszystkim z grona imigrantów zarobkowych; zwłaszcza parafia warszawska wydaje się mieć potencjał rozwoju (także... przez podział). Jest to region, który sam się w randze eparchii nie utrzyma, ale jest ważny i potrzebuje wsparcia regionu innego - najlepiej najsilniejszego, czyli warmińsko-mazurskiego (nb. w końcu lat 80-ych XX w. Warszawa i Lublin należały do dekanatu olsztyńskiego).
Z powyższego wynika idea podziału na 4 eparchie:
1) metropolitalną archieparchię warszawsko-chełmską (woj. mazowieckie, warmińsko-mazurskie, podlaskie, lubelskie, pow. lubaczowski podkarpackiego, łódzkie, świętokrzyskie, większa część wielkopolskiego) ze stolicą w Warszawie;
2) archieparchię (tytuł pozostawiony dla prestiżu) przemysko-krakowską (woj. podkarpackie bez pow. lubaczowskiego oraz małopolskie) ze stolicą w Przemyślu;
3) eparchię wrocławsko-legnicką (śląskie, opolskie, dolnośląskie, lubuskie, może część wielkopolskiego) ze stolicą we Wrocławiu;
4) eparchię koszalińsko-gdańską (pomorskie, zachodniopomorskie, pewnie i północ wielkopolskiego) ze stolicą w Koszalinie (a może w Gdańsku?).
Taki podział w mej ocenie dawałby możliwość nowego uporządkowania spraw cerkiewnych. Synod z 4 biskupów funkcjonowałby nieprzerwanie (przy trzech śmierć jednego komplikowałaby sprawę). Metropolita rezydowałby w Warszawie, co dałoby asumpt do utworzenia tam drugiej parafii. Wreszcie pojawiłby się hierarcha zobowiązany tytularnie do kultywowania pamięci eparchii chełmskiej, który miałby większą motywację i tytuł prawny choćby do poruszenia wobec Kościoła łac. stanu krypt biskupich w Chełmie. Wierni mieliby bliżej do swego biskupa i model posługiwania biskupiego mógłby się bardziej zbliżyć do tego, jaki znamy choćby z Kościoła melchickiego na Bliskim Wschodzie - bardziej duszpasterskiego, w kontakcie z wiernymi, a mniej biurokratycznego. Przy słabych liczebnie eparchiach odpadła by iluzja autarkii - biskupi byliby niejako zmuszeni do czynniejszego współdziałania: po co wydawać cztery organy eparchialne, gdy wystarczy jeden dobrze redagowany, podobnie jedna porządna strona WWW itd. Silniejsza byłaby tu także motywacja, by starać się o rozwój UKGK, a nie tylko biernie obserwować proces asymilacji. Także i w Synodzie Biskupów UKGK głos metropolii z Polski byłby siłą rzeczy bardziej słyszalny.
Oczywiście, można i tu dostrzegać minusy. Np. kapłanom z proponowanej eparchii przemysko-krakowskiej perspektywa pozostania "na całe życie" w jej granicach, na wymierających parafijkach, w drewnianych cerkwiach, z kielichami w zimie przymarzającymi do rąk - raczej się nie spodoba. Ale i temu można zaradzić w duchu solidarności i współdziałania.
Wariant czwarty: wskrzeszenie eparchii chełmskiej. Najmniej chyba prawdopodobny, ale możliwy, więc można go wspomnieć. Otóż z tej dawnej eparchii pozostało nam kilka parafii na różnym szczeblu organizacji: Lublin, Warszawa, Hrebenne, Dziewięcierz, Kraków, Chełm (in statu nascendi) plus nasze-nie-nasze Kostomłoty (parafia lekceważona czasem, ale na tle zwłaszcza południowo-wschodnich dekanatów nie przedstawia się źle: ok. 120 wiernych, cerkiew, plebania, inne budynki, kawał ziemi i lasu...). Pozostawiając eparchie wrocławską i metropolitalną przy dawnych tytułach, z tej drugiej można by wykroić wschodni pas - od pow. lubaczowskiego przez lubelskie, podlaskie, po wschodnią część warmińsko-mazurskiego (dek. węgorzewski). Oczywiście, byłby to może nie "poroniony płód", ale z pewnością "trudne dziecko". Brak oczywistej stolicy (Lublin?), podział regionu warmińsko-mazurskiego, niemal pewne reakcje ze środowiska PAKP - oskarżenia o prozelicki charakter eparchii (obejmującej wszak woj. podlaskie!)... Trzeba by mieć dużą odwagę, być przyjąć wybór na biskupa takiej eparchii, bo łatwo by nie było. Korzyści byłyby skromniejsze niż w wariancie trzecim: synod trzyosobowy, stosunkowo małe zamieszanie związane ze zmianami administracyjnymi, kapłani z południa nadal mogliby się przenosić na północ w ramach jednej eparchii. W jakimś sensie byłby to wariant stworzony dla wygody duchowieństwa dotychczasowych eparchij. Wskrzeszenie eparchii chełmskiej - jako samodzielnej jednostki - ma swoją wartość, zwłaszcza dla mnie, ale wydaje mi się, że dla Kościoła korzystniejszy byłby chyba wariant poprzedni.
Jeden z dyskutantów pod tekstem I.B. Kondrowa, podpisujący się jako "petro" (nie ja!), stwierdził słusznie, że sprawy struktur są wtórne wobec spraw ducha. Jestem i byłem tego świadomy, a na dowód pozwolę sobie przytoczyć fragment owego artykułu z 2011 r. - fragment następujący bezpośrednio po passusie dotyczącym spraw organizacyjnych:
Та головне інше – повернення до джерел нашої ідентичности, перехід від етноцентризму до христоцентризму. Щоби врешті-решт дивитися на УГКЦ як на Христову Церкву par excellence, а не на установу створену заради “зберігання українства”. Щоби навчитися думати про Церкву і свою в ній роль саме в ключі Божого покликання – шукання волі Божої по відношенні до себе самого і церковної спільноти, шукання місії, яку має УГКЦ виконати як східна католицька Церква тут і тепер. Щоби розвивати свою ідентичність як християнина, католика, вірного візантійської традиції в її українській чи пак київській версії.
Subskrybuj:
Posty (Atom)