28 grudnia 1945 r. w więziennym szpitalu w Kijowie odszedł do Pana uwięziony 11 kwietnia 1945 r. (wraz z innymi hierarchami greckokatolickimi metropolii halickiej) biskup stanisławowski Grzegorz Chomyszyn, beatyfikowany przez Jana Pawła II w 2001 r. jako męczennik za wiarę.
Rocznica ta jest dobrą okazją, by opublikować moje autorskie tłumaczenie na język polski jednego z listów pasterskich Błogosławionego - "Do ludzi dobrej woli o położeniu politycznym narodu ukraińskiego w państwie polskim". Jego ukraiński oryginał jest łatwo dostępny w sieci. Przekładu polskiego całości niestety jak dotąd nie opublikowano. Niniejszy wpis blogowy zmienia ten stan rzeczy.
O ile na moim blogu dzisiejsza publikacja jest niejako kontynuacją poprzedniej, z 3 kwietnia br., której przedmiotem był polski wariant książki-broszury Błogosławionego "Problem ukraiński", o tyle w rzeczywistości było odwrotnie: pierwszym chronologicznie był właśnie list pasterski datowany 23 lutego 1931 r., a kontynuacją i rozwinięciem myśli w nim zawartych był "Problem ukraiński", którego wersja ukraińska nosi datę 15 sierpnia 1932 r. O ile jednak w kwietniu br. (a nawet wcześniej) dysponowałem był gotowym, przedwojennym jeszcze polskim tekstem "Problemu", o tyle list z 1931 r. musiałem tłumaczyć sam, na co w obecnym moim rozkładzie zajęć codziennych niełatwo mi było znajdować czas. Z Bożą pomocą jakoś jednak się z tym tłumaczeniem uporałem i niniejszym przedkładam PT. Czytelnikom tego bloga pełny tekst listu z 1931 r.
W ramach wprowadzenia - poza tym, co już wyłuszczyłem był 3 kwietnia br. - chciałbym dodać, że list dzisiaj publikowany pisany był w jeszcze krótszym dystansie czasowym wobec tzw. "pacyfikacji Małopolski wschodniej" (16.IX-30.XI.1930), o której znajdziemy tam wyraźne wzmianki. Pozbawiony jest zbędnych i w zasadzie nie związanych z tematyką polityki tudzież stosunków polsko-ukraińskich dywagacji na temat "bizantynizmu" czy kleru żonatego - obecnych w "Problemie ukraińskim". Dzięki temu jest to tekst bardziej przejrzysty i bardziej w moim odczuciu sensowny, skupiony na rozpatrywaniu zasadniczej kwestii, bez wycieczek ku ulubionym tematom Autora.
Historycy myśli politycznej znaleźć tu mogą oddźwięki treści znanych z korespondencji między założycielem nurtu państwowego w historiografii ukraińskiej i ideologiem ukraińskiego monarchizmu "klasokratycznego" Wacławem Lipińskim (ukr. Wiaczesław Łypynśkyj, 1882-1931) a redaktorem "chomyszynowskiej" gazety "Nowa Zoria" i doradcą politycznym bł. Grzegorza Józefem Nazarukiem (1883-1940). Na przykład owo odżegnywanie się od zdezawuowanego w społeczeństwie ukraińskim pojęcia "ugody" z Polską/Polakami przy jednoczesnym podkreślaniu "lojalności" wobec państwa polskiego - czyż nie jest jakimś echem tezy Lipińskiego o stanowisku "lojalnym, lecz nie ugodowym", jakie winni byli zająć według Autora Łystiw do bratiw-chliborobiw Ukraińcy w II Rzeczypospolitej (o czym Lipiński napisał był do Nazaruka)?
Ci z czytelników polskich, którzy bezkrytycznie dają posłuch kampanii propagandowej na temat bł. Grzegorza jako "Proroka Ukrainy", być może znajdą w tym liście - podobnie jak i w "Problemie ukraińskim" - nieco materiału do refleksji na temat polskiej odpowiedzialności za zły stan stosunków z Ukraińcami, o czym Błogosławiony pisał sporo i nie bez emocjonalnego zaangażowania.
Ci z czytelników ukraińskich, którzy (także wskutek ww. kampanii propagandowej) ukształtowali w sobie wizerunek "Chomyszyna zdrajcy i ugodowca", może się zastanowią, czy poglądy głoszone przez Błogosławionego usprawiedliwiają takie oceny.
Wszystkim innym zaś z pewnością lektura listu pasterskiego z 1931 r. nie zaszkodzi, a może i przyniesie jakiś duchowy czy intelektualny pożytek... Oby!
List Pasterski Grzegorza
Chomyszyna Biskupa Stanisławowskiego do ludzi dobrej woli o położeniu
politycznym narodu ukraińskiego w państwie polskim
Stanisławów 1931
Nakładem Ordynariatu Biskupiego
GRZEGORZ CHOMYSZYN
z Bożego zmiłowania i
błogosławieństwa Świętej Apostolskiej Stolicy Rzymskiej
BISKUP STANISŁAWOWSKI
Wszystkim ludziom dobrej woli
Pokój w Panu i błogosławieństwo
arcypasterskie!
Słowa Pisma św. Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się
trudzą ci, którzy go wznoszą (Ps 127, 1) odnoszą się nie tylko do budowy
zwyczajnego domu, lecz do wszelkiego działania, zarówno w życiu jednostek, jak
też i w życiu społeczeństwa. Dotyczy to tym bardziej budowli narodowej i
państwowej. Mężowie tacy, jak budowniczowie gmachu narodowego czy państwowego
muszą w swych wysiłkach i planach kierować się nadprzyrodzonymi i naturalnymi
Bożymi prawami i etyką, bo tylko te zasady i prawa są niezłomne i niewzruszone.
Jedynie one mogą być trwałym fundamentem, na którym może się bezpiecznie
opierać życie narodu i budowla państwa.
Gdy wejrzymy na dzieje narodu
ukraińskiego, przyznać musimy, że w budowaniu jego państwa nie dostawało tego
mocnego i trwałego fundamentu. Bizantynizm, z którego zrodziliśmy się i
wyrośli, nie wytworzył u nas prawdziwego autorytetu, jak również i szacunku dlań oraz
posłuszeństwa wobec niego [autorytetu – P.S.] – a zarazem nie odrodził
wewnętrznego życia duchowego i nie obudził idei wyższych. To główne nasze zło,
to chroniczna nasza słabość, która złowieszczo odbija się na dziejach naszego
narodu. Chociaż nie brakowało wśród nas mężów wielkich i utalentowanych,
chociaż naród nasz obdarzony jest takimi pięknymi przymiotami, to główne
nieszczęście nasze – anarchia – nie pozwalało mu utrwalić swej państwowości,
zarówno w czasach książęcych, kozackich jak
i naszych. Niezliczeni wrogowie naszego narodu słabli i przemijali, lecz ten
jeden jego wróg, anarchia, ciągle trwał.
Weźmy ostatni zryw naszego
narodu do budowy swego państwa pod koniec [I] wojny światowej. Wszystkie
okoliczności wskazywały na to, że istniała możliwość utworzenia własnego
państwa. Narody małe i malutkie zdobyły swe państwa suwerenne, a nasz
40-milionowy naród pozostał rozbity i podzielony między inne państwa, rzucony
na zgubę. A dlaczego? Bo tu właśnie wyszła na jaw nasza anemia duchowa, tu
właśnie wyraźnie zaznaczył się brak stosowania w życiu zasad wiary i etyki, a w
ślad za tym nie było u nas silnego i mądrego autorytetu, jak również i
powszechnego, wypływającego z idei, posłuszeństwa i poświęcenia. Do głosu
doszli demagodzy, górę wzięły elementy destruktywne, które – chociaż państwo
nie zostało jeszcze zbudowane – już wypowiedziały wojnę Bogu! I wypełniły się
na nas słowa Prawdy odwiecznej, że jeśli Bóg domu nie zbuduje, daremnie trudzą
się budowniczowie.
A gdy nie zbudowaliśmy swego państwa,
to ta część narodu ukraińskiego, która znalazła się pod władzą polską – innych
części, w innych państwach, w niniejszym liście nie biorę w rachubę – powinna
była poważnie i rozumnie zreflektować się i zająć stanowisko, które
przynajmniej jako-tako umożliwiałoby jego [narodu – P.S.] istnienie i rozwój.
Były momenty i okazje, gdy mogliśmy osiągnąć pewne korzyści i ulgi, jednak
nasza góra, niczym w zaślepieniu, stanęły na stanowisku nieprzejednanym.
Stanęliśmy i stoimy nadal na stanowisku negacji, gorączki narodowej, demagogii
– i ponosimy każdego dnia ogromne straty, zaś polskim czynnikom państwowym i
społeczeństwu polskiemu dajemy pretekst i okazję do stosowania tym większej
bezwzględności wobec narodu ukraińskiego. A przecież prosty rozum mówi, że
żadne państwo na świecie nie może tolerować, a tym bardziej traktować
życzliwie, obywateli którzy nie chcą uznać lub podporządkować się jego władzy.
Tym sposobem, utraciwszy swój dom, chcemy pozbyć się również i resztek majątku,
które nam jeszcze pozostały.
Rozum naturalny mówi również,
że gdy mamy przeciwko sobie zwycięskiego i zwyciężającego przeciwnika, to
byłoby dowodem wielkiej głupoty stawać z nim do walki. Potwierdzenie tego
znajdujemy w słowach Jezusa Chrystusa, który mówi, że każdy król, mając walczyć
z innym królem, rozważa najpierw, czy może rozpocząć wojnę, mając dziesięć
tysięcy żołnierzy, podczas gdy przeciwnik ma dwadzieścia tysięcy. A gdy zobaczy,
że to niemożliwe, wtedy naprzód wysyła prośbę o pokój (Łk 14, 31-32). Jakże inaczej
postąpiliśmy my, gdy nie mając nawet amunicji, odrzuciliśmy pokój, który nam
proponowały najsilniejsze państwa świata!
A jeszcze jaśniej w naszej
obecnej sytuacji winno nam przyświecać światło wiary, która mówi, że nic i
nigdzie nie dzieje się bez Opatrzności Bożej. Losem zarówno pojedynczych ludzi,
jak też i całych narodów, kieruje ręka Boża. Wyroki Boże są nieraz ukryte przed
nami, lecz wszystkie one są uzasadnione i sprawiedliwe. Bóg podług największej
mądrości i najdokładniejszej sprawiedliwości jedne narody wynosi, a drugie
poniża, zaś dyplomaci czy politycy są jedynie narzędziami, którymi się
posługuje Boża Opatrzność w Swych planach kierowania narodami.
Kiedyśmy stracili swe państwo i
swą władzę, i znaleźli się w innym państwie i pod władzą obcą, powinniśmy
zrozumieć, że to dla nas dopust Boży i że tę – choć obcą – władzę uznać musimy,
bo nie ma władzy, która by nie pochodziła od Boga (Rz 12, 1), bez względu na
to, czy władza ta przeznaczona została
dla poddanych jej ku karze lub pokucie, czy też dla ich dobra i wyniesienia. I
tej władzy musimy się podporządkować, o ile nie żąda ona łamania prawa Bożego,
naturalnego lub nadprzyrodzonego.
Z tego powodu nasze negatywne
stanowisko wobec państwa polskiego, chociaż obcego dla nas, nie odpowiada wymogom
ani zwykłego naturalnego rozumu, ani też wiary i etyki, zaś nam, osłabionym,
przynosi wielkie straty i szkody.
A już stanowczo potępić należy,
jak to zresztą wszyscy nasi Biskupi zrobili zeszłego roku we wspólnym Liście
Pasterskim, wszelkie sabotaże i organizacje tajne, chociażby działały one w
imię patriotyzmu i idei narodowej. Ich aktów sabotażu nie można nazywać
bohaterskimi, chociażby były one dokonywane z ofiarą własnego życia, ponieważ
są one nieetyczne. – Omne bonum ex toto,
malum ex quacunque parte. – Aby czyn był dobry, musi być on dobrym sam w
sobie, środki [jego osiągnięcia winny być] moralnie dozwolone i cel szlachetny.
Gdy brak choćby jednego, czyn jest grzeszny, moralnie zły. Chociażby cel był
najlepszy, gdy środki lub czy sam w sobie jest grzeszny, cała sprawa jest
moralnie zła i pociąga za sobą złe, nieraz bardzo gorzkie następstwa.
Zwykle w takie sabotaże daje
się wplątywać młodzież, bo jest ona bardzo czuła na niesprawiedliwości
wszelkiego rodzaju, a nie mając doświadczenia i dojrzałej rozwagi (bo kieruje
się uczuciem) – daje się łatwo porwać do niebezpiecznych akcji. Ileż przez to
złamanych i zmarnowanych młodych dusz! A przecież młodzież to przyszłość i
fundament siły i potęgi narodu. Największy wróg naszego narodu nie jest w
stanie wyrządzić mu większej krzywdy, niż poprzez wciąganie naszej młodzieży do
tego rodzaju czynów. Bo jakaż to korzyść dla naszego narodu z sabotaży?
Oczywiście żadna. Przypuśćmy nawet, że przez te sabotaże czy podobne do nich
czyny zostanie osłabione, czy nawet rozpadnie się państwo polskie – to czy
dzięki nim zbudowane zostanie państwo ukraińskie? Nie! Takimi poczynaniami nie
buduje się państwa. Jedynie ślepy nie dostrzega, że dla budowy państwa
ważniejsze są działania pozytywne niż negatywne. Mamy wszak przykłady w naszej
nawet historii, że chociaż albo my, albo inne wydarzenia historyczne obaliły
państwa, do których należeliśmy (jak w końcu XVIII w. państwo polskie, na
początku XX w. austriackie i rosyjskie) – to jednak trwałego państwa
ukraińskiego nie utrzymaliśmy. A dlaczego? Bo nie byliśmy pozytywnie
przygotowani do własnego państwa. Lecz przypuśćmy nawet, że na tych sabotażach
powstanie własne państwo – to czy państwo to będzie mogło się ostać i pomyślnie
rozwijać? Nie! Bo wytworzy się system anarchiczno-konspiracyjny, który będzie
działać nadal przeciwko już własnemu państwu, nawet przeciwko tym, którzy
obecnie owym systemem kierują, i system ów doprowadzi do upadku własnego
państwa. Ach, na Boga, z miłości do swego narodu, za nic w świecie nie pozwólmy
łamać dusz naszej młodzieży! Nie zabijajmy narodu w jego korzeniu, nie
popełniajmy na sobie samobójstwa! Młodzież nasza niech uczy się, niech pracuje,
niech się hartuje, niech wyrabia w sobie stalowy charakter, bo jedynie z takiej
młodzieży wyjść mogą mężowie silni, którzy mogą być wprawnie i mądrze kierować
losem swego narodu i państwa.
W końcu trzeba zwrócić uwagę,
że tego rodzaju organizacje tajne i sabotaże [są] może na rękę szowinistycznym
czynnikom społeczeństwa polskiego, by mieć pretekst do większych represji, a
przed zagranicą usprawiedliwienie.
Czy może być ktoś tak naiwnym,
by wierzyć, że organa państwowe nic nie wiedzą o tajnych organizacjach i o ich
posunięciach? Czy nie można przypuszczać, że władza może przez czas jakiś
spokojnie przyglądać się i tolerować sabotaże w tym celu, by w pewnym dogodnym
momencie wykorzystać to i uderzyć z całą mocą? I co wtedy zyskujemy? Przecież
głosy prasy zagranicznej nie przyniosą nam ulgi, zaś państwa postronne mogą
jedynie zamanifestować platoniczną sympatię dla nas, a i to o tyle, o ile
wymaga tego ich interes państwowy. Państwo postronne, wrogo nastawione do
Polski, może umyślnie podsycać ferment między nami, a następnie wykorzystać
nasze niezadowolenie i na cały głos krzyczeć o naszych krzywdach – jednak czyni
to ono w interesie własnym, bo kto wie, jak samo ono zamanifestowałoby nad nami
swą pięść, gdybyśmy się znaleźli pod jego władzą. A już czystym szyderstwem nad
nami [jest] perfidna obrona [ze strony] bolszewików, którzy sami niszczą nasz
naród na Wielkiej Ukrainie.
***
Lecz chociaż nie można
usprawiedliwiać przewin i błędów z naszej strony, to jednak gdy rozważymy ze
wszech stron fundament, na którym one się zrodziły, gdy przyjrzymy się
okolicznościom, które się do nich przyczyniły i gdy rozsądzimy rzecz obiektywnie,
wziąwszy pod uwagę stosunek i zachowanie strony polskiej, to przewiny nasze
jawią się w nie tak bardzo rażącym świetle. Nawet owe sabotaże i organizacje
tajne, chociaż godne potępienia, okażą się być niczym odruch konwulsyjnych
drgawek tonącego, porwanego przez wir na głęboką wodę, bez względu na to, czy
to sam on rzucił się na ową głębię, czy też został pociągnięty przez rwącą
falę.
Nie da się zaprzeczyć, że są
wszelkie oznaki, wskazujące że czynniki szowinistyczne społeczeństwa polskiego
dążą do tego, by nas, Ukraińców, w miarę możności zniszczyć. Ba, dążności takie
widoczne są nawet wśród ogółu polskiej prasy bez względu na partie , które ona
popiera. Niedawno jeden z głównych działaczy polskich wyraźnie domagał się w
prasie asymilacji wszystkich mniejszości narodowych w państwie polskim, a zatem
i [mniejszości] ukraińskiej. Ukraińcy w państwie polskim są traktowani niemalże
jak obywatele drugiej klasy, jakby byli wyjęci spod prawa. Nie wolno nam nawet
nazywać siebie tak, jak chcemy. Państwo polskie pobiera od nas, Ukraińców,
daninę majątkową, a w przypadku wojny również daninę krwi, lecz obowiązki swe
względem nas spełnia po macoszemu, zwłaszcza w kwestii wykonywania i stosowania
obiektywnej sprawiedliwości. Jak się wydaje, tradycyjne „prawem i lewem” nadal
jeszcze nie przeżyło się. Nie wykonano wobec nas nie tylko międzynarodowych
zobowiązań w przedmiocie autonomii, lecz nawet i uchwał Sejmu polskiego, np. co
do tak zwanej autonomii wojewódzkiej, która – w obecnym stanie – jest raczej
parodią. Ukraińcy zawsze mają pod górkę. Do urzędów dostęp dla nich ciężki. Nie
przyjmuje się ich, albo redukuje tych, którzy [tam jeszcze] są. Na niwie
szkolnictwa państwowego Ukraińcy są pokrzywdzeni, zaś w swoich, utrzymywanych
ze środków własnych, instytucjach kościelnych, humanitarnych i oświatowych
wystawieni są na różne przeszkody i szykany. Co się tyczy szkolnictwa, to za
Austrii mieliśmy już dość dobrze rozwinięte szkolnictwo, jakieś 3.500 szkół
ludowych, znaczną ilość średnich i siedem katedr na uniwersytecie lwowskim. Za
Polski wszystkie nasze katedry we Lwowie zniesiono, część szkół średnich
rozwiązano, a z tysięcy szkół ludowych pozostało jakieś 600 utrakwistycznych.
Co się tyczy traktowania przez
Polaków naszych instytucji kościelnych, charytatywnych i religijnych, i to
naszym kosztem utrzymywanych, to dla oświetlenia rzeczy podam niektóre
przykłady. Z wielką biedą i ogromnymi trudnościami da się założyć jakąś ochronkę
dla dzieci, w której potwierdzone przez Kościół i uznane przez państwo
zakonnice uczą dzieci katechizmu, dbają o ich wychowanie oraz zajmują się
dziećmi, gdy ich rodzice zajęci są pracą poza domem. Tymczasem przychodzi
zapytanie z polskiego Urzędu, czy na to jest pozwolenie od Kuratorium
Szkolnego, bo owa ochronka jest „przedszkolem”. I po cóż wymyślono owo
„przedszkole”? Tak dochodzi do tego, że wyższe władze szkolne miast sprzyjać i
popierać inicjatywę Kościoła czy społeczeństwa w tej dziedzinie, jeszcze
utrudniają i przeszkadzają.
Albo też stawianie innych
przepisów i żądań, np. czy dzieci w ochronce mają pantofle, czy są przepisowe
stoliki i krzesełka, a nawet, jak słyszałem, czy jest pianino! Na to nie
wiadomo nawet, czy wzruszać ramionami, czy się oburzać. Przecież tu u nas to
jeszcze nie jest Anglia ani Ameryka, a miejscowość, w której znajduje się
ochronka, to nie Londyn ani New York. Tutaj przecież dobrze, jeśli dziecko ma
jeszcze jakie takie trzewiki, by mogło w zimie pójść do ochronki, a tu jeszcze
trzeba mieć jakieś pantofle i fortepian, choć nędza piszczy i gra nawet bez
fortepianu.
W pewnym domu zakonnice własnym
kosztem utrzymują maleńkie porzucone dzieci i sieroty. Nieraz im w nocy upadłe
matki podrzucają niemowlęta pod drzwi. Nie ma gdzie ich umieścić, dwoje czy
troje muszą spać na jednym łóżeczku. Aż tu przychodzi wizytatorka i nie pyta,
czy każde dziecko ma co jeść, gdzie się wyspać, czy zakonnice mają z czego te
dzieci utrzymywać – lecz pyta, czy każde dziecko ma szczoteczkę i proszek do zębów.
Ależ przecież proszek i szczoteczka do zębów nie zastąpią w żaden sposób chleba
i innego pożywienia, potrzebnego dzieciom!
I takie rzeczy dzieją się w
instytucjach charytatywnych, kościelnych i religijnych, do utrzymania których
państwo w niczym się nie przyczynia. Nie przeczę, że odnośne przepisy
obowiązują także instytucje polskie, zauważam jednak, że polskie instytucje są
bardziej zasobne w środki materialne, a poza tym w instytucjach polskich na
wiele niedomagań patrzy się przez palce, w ukraińskich zaś przepisy owe są
pretekstem do szykan lub nawet zakazu [działalności]. Zresztą pośród obecnej
nędzy materialnej i ogólnego zubożenia te wybredne przepisy wyglądają na czystą
ironię.
O poniżającym traktowaniu
naszego duchowieństwa przez państwowe organa administracyjne, o szykanowaniu
poprzez nakładanie kar pieniężnych lub aresztu za korespondencję po ukraińsku z
urzędami, a także w sprawach metrykalnych – nie będę szerzej się tu rozwodził,
gdyż przedstawiłem to niedawno w mym piśmie do duchowieństwa z dnia 10 września
1930 r. (zob. Wistnyk nr VII-IX z
1930 r.).
W nie mniejszym stopniu wżerają
się w duszę i do żywego dokuczają organa policyjne i administracyjne.
Nieustannie i na każdym kroku trzeba się pilnować i oglądać, by czasem nie
naruszyć jakiegoś przepisu, bo zaraz kara pieniężna lub areszt. Przepisy
przepisami. Ale ich interpretacja i stosowanie stają się czasem po prostu nie
do zniesienia i często-gęsto nie odpowiadają pojęciu i poczuciu
sprawiedliwości.
Przy tym wszystkim naród
ukraiński traktowany jest niemal jak heloci, którzy mają słuchać się i płacić,
a którym nie wolno zaznać właściwego sobie rozwoju, jak to by się im należało.
To, jak się zdaje, refleksy psychiki jeszcze czasów pańszczyźnianych. Każdy
odruch życia narodu ukraińskiego, każdy przejaw swego sobie właściwego życia i
rozwoju kulturalnego spotyka się nieraz ze strony społeczeństwa polskiego ze
spojrzeniem pełnym zawiści. Dorobek czysto gospodarczy również spotyka się z
szyderczym wyśmiewaniem, albo też daje się słyszeć: „Nie pozwolić im – tj.
Ukraińcom – wzmocnić się!”. W polskim, a
do tego jeszcze i klerykalnym piśmie zamieszczana jest wypowiedź, że Ukraińcy
tutaj, na swej ziemi w Polsce nie są autochtonami, tj. że są ni „przybłędami”.
Przezwano nas pogardliwie „kabanami”. Gdy wojska polskie weszły do Ziemi
Halickiej [ukr. Hałyczyna], to niemal
każda ich piosenka była przeciw „kabanom”. Idąc ulicą sam miałem okazję słyszeć
tę wzgardliwą nazwę. I nie tylko od polskich żołnierzy można było to usłyszeć,
ale także od świeckich Polaków, a nawet od osób duchownych.
Wznieśli gdzieś Ukraińcy pomnik
ku czci poległych ukraińskich bojowników o wolność i pomyślność swego narodu,
to od razu zaczyna się wrzask w prasie polskiej: „dzicz hajdamacka, rozpętany
bandytyzm”. Społeczeństwo polskie swych bojowników o pomyślność swego narodu,
nawet konspiratorów, szanuje i wynosi jako bohaterów, jako „orły i orlęta”,
lecz po stronie ukraińskiej uważa to za „barbarzyńskie hordy Ukraińców”. I
takie pogardliwe wyrażenia o Ukraińcach czyta się nie tylko w polskiej prasie
brukowej, lecz nawet w poważnej, konserwatywnej, ba – nawet w klerykalnej i to
wydawanej przez zakonników!... Zaprawdę, trzeba tu heroizmu, trzeba się wznieść
wysoko zasadami wiary i etyki ponad tego rodzaju namiętności ludzkie, by
zachować spokój ducha, by nie wyjść z równowagi. A tego przecież nie można
wymagać od ogółu społeczności ukraińskiej. Stąd też zrozumiałą jest rzeczą, acz
nieusprawiedliwioną etycznie i godną potępienia, że na tle takiej sytuacji, że
w takich niemal nie do zniesienia dla nas okolicznościach, mogły się zrodzić
organizacje tajne i sabotaże, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę także i
poduszczenia zewnętrzne, które – rzecz zrozumiała – w takiej atmosferze
przyjmowane są z łatwością. Społeczność ukraińska nie reagowała tak, jak by
należało, a to dlatego, że jedni bali się terroru, a ogół nie miał i nie mógł
mieć wpływu na te organizacje, bo są to organizacje tajne – a pozostali
zachowali się biernie, ponieważ dostrzegali i odczuwali swój nie do
pozazdroszczenia los w państwie polskim. Nasza sytuacja to powolne duszenie i
odbieranie powietrza, tak niezbędnego do oddychania i życia.
Nie! Nie jesteśmy helotami,
mamy prawo do traktowania nas jak wolnych obywateli w konstytucyjnym państwie.
Nie jesteśmy przybłędami, lecz rośliśmy tu od wieków i mamy prawo do
korzystania z wszelkich dóbr ziemi, na której żyjemy. Nie jesteśmy stadem „kabanów”,
lecz ludźmi, stworzonymi na obraz i podobieństwo Boże. My również mamy poczucie
swej godności. Myśmy nie „dzicz hajdamacka”, a nasze dążenie do życia podług
własnych wzorów i rozwoju kulturalnego to nie jest „rozpętany bandytyzm”. Mamy
przyrodzone prawo do życia i nie można od nas wymagać, byśmy całowali rękę,
która nas bije. Nawet rozbójnika nie można zawsze całkiem potępić, bo również i
upadły rozbójnik i prawdziwy bandyta może mieć w sobie jeszcze coś ludzkiego, i
nieraz może w nim się odezwać zduszone i gwałtem przytłumione poczucie
szlachetności, którego czasom trudno się doszukać u ludzi stojących na czele,
na wysokich stanowiskach i z wyszukanymi formami towarzyskiej ogłady. Gdy do
krzyża przybito odrzuconą i pohańbioną Prawdę, gdy biegli w piśmie i nauce,
osoby wysokiej rangi w społeczeństwie żydowskim i cała jego inteligencja
szyderczo kpiła i wyśmiewała Zbawiciela świata, umierającego strasznych mękach
na krzyżu, gdy omamiony i oszukany wielotysięczny tłum ludzi podnosił
zaciśnięte pięści z groźbami pod adresem wiszącego na krzyżu Mesjasza – to
właśnie wtedy miał odwagę stanąć w obronie Prawdy, ukrzyżowanej i przez
wszystkich opuszczonej, nie kto inny, jak bandyta i zbój, który głośno zawołał:
Ten nie uczynił żadnego zła (Łk 23,
41).
Niechże czynniki państwa
polskiego, niech społeczeństwo polskie także się zreflektuje i niech dostrzega
winę nie tylko po naszej, lecz także i po swej własnej stronie. Niech nas nie
uważa wyłącznie za „dzicz hajdamacką”, a przejawów naszego życia za „rozpętany
bandytyzm”, lecz niech zwróci uwagę i na siebie, gdzie również nie wszystko
wygląda idealnie. Wyłącznym potępianiem narodu ukraińskiego państwo polskie go
sobie nie zjedna, „pacyfikacjami” go nie uspokoi, a sobie korzyści nie
przysporzy. Taka właśnie „pacyfikacja”, przeprowadzona w zeszłym roku, z
wszelkimi jej metodami, nie była w interesie państwa polskiego. Państwo polskie
zraziło do siebie naród ukraiński, wywołało w nim żal, rozgoryczenie i ból.
Trzeba wielu lat i ogromnych pozytywnych przejawów dobrej woli ze strony
państwa polskiego, by naród ten mógł się pozbyć żalu i goryczy, które kryje w
sercu. Tej sprawy nie można lekceważyć, a każdy realny i rozumny polityk musi
się z nią liczyć. Państwo polskie nie jest aż tak skonsolidowane i mocno
zabezpieczone, by mogło lekceważyć naród, nawet znajdujący się w mniejszości.
Nieraz małe i niepozorne przyczyny lub okoliczności przesądzają o wynikach i
losie spraw wielkich. Turysta, który chodzi po strzelistych, wysokich górach,
nieraz zawdzięcza uratowanie swego życia korzonkowi małego krzaka, bo gdyby
tego korzonka nie było, nie miałby się na czym zatrzymać przed zsunięciem się w
przepaść. Kamień, na który budowniczowie nie zwracają uwagi, może się stać
kamieniem węgielnym całej budowli. Kamień
odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym (Ps 117,22).
Opatrzność Boża zakryła przed nami przyszłe losy i nie wiemy, jakie zadanie i
jaką rolę odegrać ma ten czy inny naród. Wiemy jedynie, że dotychczasowe dzieje
splotły losy jednego narodu z losami drugiego, chociaż owa łączność narodowi
ukraińskiemu przyniosła raczej tragiczne skutki.
A może polscy mężowie stanu i
polskie społeczeństwo myśli, że uda się nas zasymilować, zniszczyć i w ten
sposób pozbyć się kłopotu z nami? Myślę, że w czasach narodowego uświadomienia
to niełatwa sprawa. A już w żadnym wypadku nie załatwi się tej sprawy
gnębieniem i prześladowaniem, bo to wywoła właśnie skutek wprost przeciwny.
Zresztą chociaż by nawet udało się nas zgnębić czy zdeprawować i uniemożliwić
nasz rozwój, wytworzyłoby to w organizmie polskim jątrzącą się ranę i zatrutą
gangrenę. Podobnie się wyrażał pewien polski działacz-endek, który – będąc
ministrem – podczas jednego ze spotkań ze mną powiedział w rozmowie, że Polacy,
jako silniejsi, mogliby połknąć Ukraińców, lecz byłoby to niestrawne dla
żołądka. Od siebie dodam, że nie tylko byłoby to niestrawne, lecz wywołałoby
chorobę, która mogłaby stać się przyczyną katastrofy. Źródło zasypane i
zatamowane albo rozsadzi skałę, albo wytworzy trzęsawisko i bagno.
***
Czy Polacy zreflektują się i
zastosują wobec narodu ukraińskiego metodę obiektywnej sprawiedliwości i
życzliwości, czy też dalej będą stosować system dotychczasowy – oni sami
ponoszą za to odpowiedzialność. Do nas należy zadbanie o samych siebie. Musimy głównie
i to przede wszystkim dołożyć wszelkich starań, by naród nasz był duchowo
zdrowy i skonsolidowany, by jego praca była pozytywną – tak, by nawet w
warunkach największego ucisku i zniewolenia mógł on zachować swą siłę twórczą. Znana
to prawda, że naród nigdy nie upada przez postronnego przeciwnika, lecz sam
przez siebie. Naród może być przez stulecia przygnieciony przez obce państwo,
może być gnębiony i prześladowany, ale gdy jest on duchowo zdrowy i zachowa
wewnętrzną siłę twórczą, przetrwa wszelkie klęski i przy danej [mu]
sprzyjającej okazji może w pełni odżyć i rozwinąć się, podobnie jak ziemia, w
zimie przykryta śniegiem i lodem, znów odżywa i rodzi, kiedy na wiosnę lody
spłyną i śniegi się roztopią. A naród nieskonsolidowany i zatruty rozkładem
duchowym, sam przez siebie upada i staje się nawozem dla innych narodów, albo
nawet gdy osiągnie swą niepodległość – rozpadnie się.
Trzy czynniki stanowią o
potędze i odgrywają wielką rolę w życiu i rozwoju narodu, a mianowicie: siła
militarna, finansowa i duchowa. Z tych trzech czynników najważniejszym jest
siła duchowa, bez której dwie pozostałe nie mogą spełniać swego zadania. Siły
militarnej ani finansowej nie posiadamy, lecz za to siłę duchową możemy i
powinniśmy zdobyć. Stąd też, chociażby nasz dotychczasowy los był dla nas nie
wiadomo jak niepomyślny, nie powinniśmy nigdy opuszczać rąk i poddawać się
zniechęceniu.
Wszyscy, podług miary sił
własnych, winniśmy się wziąć za duchową budowę naszego narodu. Przede wszystkim
trzeba nam zadbać o to, by wszystkimi naszymi poczynaniami na wszystkich
odcinkach naszego życia rządziły zasady nadprzyrodzonej wiary i etyki, bo tylko
na nich, ba – wyłącznie na nich, formują się pozytywne, pożyteczne i trwałe
zasady i normy całego ludzkiego życia i tym samym całego prawdziwego rozwoju
kulturalnego każdego narodu.
Następnie trzeba nam koniecznie
rozumnych, rozważnych i doświadczonych mężów, którzy by prowadzili rozumną i
pożyteczną politykę naszego narodu. Jest to może najboleśniejszą naszą raną,
żeśmy nigdy nie mieli polityków mądrych i rozważnych, którzy sprawnie kierowaliby
sterami życia politycznego naszego narodu. Byli u nas i dotąd jeszcze nie
zniknęli tacy, którzy po desperacku i prawie w szaleństwie krzyczą: „Wszystko
albo nic!”. Nieustanna negacja i nierozumny, lecz uparty sprzeciw, który – nie
mając za sobą żadnego oparcia, zapędził naród w ślepą uliczkę, czy raczej w
przepaść. Byli i tacy, którzy prowadzili politykę serwilistyczną, za miskę
soczewicy, za posady i korzyści osobiste. I takich u nas najwięcej. Byli
wprawdzie i tacy, którzy mieli czyste ręce i dobrą wolę, lecz nie mieli
rozwagi, dawali się porwać sentymentom, nastrojowi chwili i dopuszczali się
błędów z nieobliczalnymi, gorzkimi następstwami.
I brak owej mądrej, uczciwej i
rozważnej polityki zawsze niszczył za jednym zamachem cały nasz dorobek narodowy,
tak gorzko nieraz zdobyty. Prawdziwa polityka, to nie szeroka gęba i mocne
gardło do demagogicznego wrzasku, ani też nogi prędkie do agitacji.
Prawdziwa polityka to ogromna
mądrość, wszechstronna i rozumna orientacja, panowanie rozumu i rozwagi. Prawdziwa
polityka to ni interes osobisty, lecz sprawa dobra ogólnego. Słuszną jest zatem
zasada, o której słyszałem, wyrażona słowami, że głupcy bawią się w
politykierstwo, zaś ludzie mądrzy tworzą i prowadzą politykę.
Ktoś może kwestionować mój osąd
naszej polityki, ktoś może usprawiedliwiać klęski naszej polityki, jak np. z
winy samej społeczności ukraińskiej, jedno wszakże musiałby mi przyznać – że
nigdy nie było u nas polityków i polityki, która by w pełni odpowiadała
ideologii katolickiej. Często gęsto politycy nasi kierowali sprawami narodowymi
z krzywdą, a nawet negacją wiary i Kościoła katol[ickiego]. Nie było i nie ma u
nas pod tym względem refleksji i zastosowania. Niech będzie ktokolwiek i
jakikolwiek, aby tylko „pomagał”, bez względu i bez wnikania w to, czy wynikną
stąd dobre czy złe następstwa dla wiary i moralności. „Przez Boga czy diabła
zapomniana Ukraina [tak dosłownie w oryg.; jest to być może pomyłka, do
kontekstu bardziej pasuje zdobuta niż
zabuta – uwzględniając to, zdanie
brzmiałoby: „Dzięki Bogu lub diabłu zdobyta Ukraina”-P.S.] – powiedział za
władzy ukraińskiej sekretarz [minister-P.S.] wojny podczas jednego z posiedzeń
[Ukraińskiej] Rady Narodowej w Stanisławowie. I słowa te celnie charakteryzują
naszą politykę w jej stosunku do wiary i religii. Znaczy to, że dla wielu
naszych polityków obojętnymi były środki – etycznie i nieetyczne – gdy się im
[politykom-P.S.] tylko zdawało, że prowadzą one [środki-P.S.] do celu.
Tymczasem to nie jest wszystko jedno, czy to Bóg czy też czart pomaga Ukrainie.
Daremną jest wszelka ochrona i czuwanie nad państwem, gdy nie chroni go i nie
czuwa nad nim Bóg. Gdy Pan nie ochrania Państwa, na próżno czuwa ten, który
stróżuje, mówi Duch św. Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże, strażnik
czuwa daremnie (Ps. 127,1). To nie wszystko jedno, czy szanujemy i
wykonujemy prawa Boże, czy idziemy za dyktaturą czarta. Dlatego też w innym
miejscu mówi Duch św., że szczęśliwym jest ten naród, którego Władcą jest Bóg: Szczęśliwy lud, którego Bogiem jest Pan (Ps.
33, 12).
Stąd też potrzeba nam mężów,
którzy prowadziliby politykę naszego narodu, zachowując ściśle zasady
katol[ickiej] wiary i etyki, którzy staliby na gruncie Kościoła katol[ickiego]
tak, by działalność ich odpowiadała dokładnie ideologii katolickiej. Winni był
w pełni Ukraińcami, lecz stać na gruncie w pełni katolickim. Winni być
katolikami nie tylko w życiu prywatnym, lecz również w działalności publicznej.
Deklarowanie się publiczne katolikiem nie jest wprawdzie u nas w modzie, jednak
kto chce być katolikiem prawdziwym, ten niech się nie wstydzi także publicznie
okazywać to całym swym zachowaniem.
Następnie rozsądna i realna
polityka wymaga, by okazywać również pełną lojalność wobec państwa, w którym
się obecnie znajdujemy. Wyobrażam sobie, jak Ukraińcy – czytając to – robią
wielkie oczy i ze zdziwieniem pytają się: jak to możliwe, by w tych nieznośnych
warunkach, w jakich znajduje się naród ukraiński w państwie polskim, deklarować
wobec niego [państwa-P.S.] i podkreślać przy tym lojalność, i to pełną? Tak!
Jest to nie tylko możliwe, ale konieczne i dla nas pożyteczne. Podkreślę raz
jeszcze krótko to, co już było powiedziane poprzednio: nie Rada Ambasadorów,
lecz Opatrzność Boża poddała nas, jako część narodu ukraińskiego, pod władzę
państwa polskiego i temu zrządzeniu musimy się podporządkować. Dlaczego tak
[właśnie] Opatrzność Boża zrządziła czy dopuściła, nie wolno nam Boga pytać i
pociągać do odpowiedzialności. Możemy domyślać się przyczyn, np. dla naszego
opamiętania i podniesienia, czy dla ukarania nas – lecz domagać się
usprawiedliwień od Boga byłoby wielkim zuchwalstwem. Dla nas niech wystarcza,
że wszelkie zrządzenie czy dopust Boży jest najmądrzejszy, najświętszy, a dla
nas najpożyteczniejszy.
Poza tym rozum praktyczny mówi
nam, że stojąc na gruncie pełnej lojalności mamy tym samym prawo domagać się od
państwa wszystkich nam należnych i niezbędnych praw do naszego prawdziwego
rozwoju kulturalnego, a państwo zaś nakłaniać do spełniania obowiązków i
zobowiązań względem nas. Choćby nas państwo gnębiło i prześladowało, to jednak
winniśmy zawsze i wszędzie podkreślać naszą lojalność, jednakże nie na sposób
niewolników czy na modłę baranów, lecz wznosząc zarazem donośny głos sprzeciwu:
Za co mnie bijesz? [por. J 18, 23 –
P.S.]. Bo wtedy właśnie nasz głos protestu będzie uzasadniony, państwu zaś [tym
samym] odebrane będą jakiekolwiek podstawy do usprawiedliwienia się. Rozwaga
mówi, by nie dać się sprowokować. Dać się wyprowadzić z równowagi – to oznaka
słabości duchowej, a jednocześnie dla czynników państwowych pretekst do tym
większego i silniejszego ataku przeciw nam. Silniejszy nieraz tylko czeka na
to, by słabszy przeciwnik dał się wyprowadzić z równowagi i uderzył niecelnie,
bo wówczas [silniejszy] ma okazję i pretekst z tym większą mocą napaść na niego
[słabszego – P.S.] i uderzyć go. Stanowczo dochodzić swych praw, bronić się
odważnie, jest naszym obowiązkiem – ale [czynić to należy] w sposób legalny, z
zachowaniem pełnej lojalności, rozwagi i równowagi ducha. Lojalność wobec
państwa nie zawadza zupełnie w zwalczaniu nawet czynników rządowych, w
przypadku gdyby – nadużywając swej pozycji – łamały one zasady sprawiedliwości,
lub też występowały wrogo przeciwko Kościołowi, wierze i religii.
Posunę się jeszcze dalej i to
ku zdziwieniu, być może, samych Polaków, a jeszcze większemu oburzeniu
Ukraińców, a mianowicie [powiem], że nasza lojalność powinna dążyć do tego, by
państwo polskie było silne i bezpieczne, ale zarazem sprawiedliwe – przy czym
to ostatnie jest conditio sine qua non.
A to dlaczego? Bo tego się domaga interes i dobro samego narodu ukraińskiego.
Gdy państwo jest silne, panuje w nim dobrobyt a przy tym jest ono sprawiedliwe,
wówczas każdy naród czuje się w nim dobrze, ma wszystkie warunki do swego
życiowego rozwoju i przygotowywania się do swej własnej państwowości, gdy
warunki polityczne pozwolą na to [na jej utworzenie – P.S.].
Wyobraźmy sobie, że pewnego
dnia znienawidzeni przez Ukraińców Polacy wynoszą się od nas i zostawiają nas
samych. I cóż się wtedy z nami dzieje? W ciągu kilku godzin zza Zbrucza
nadciągają roje bolszewików, którzy zamkną nasze cerkwie i obrócą [je] na domy
rozrywki lub rozpusty, duchowieństwo i inteligencję po części rozstrzelają, po
części ześlą na Wyspy Sołowieckie, sam zaś naród zgnębią i zabiją w nim
wszystko, co ludzkie, i uczynią go czymś gorszym od bydła. A co się tyczy
chłopstwa, fundamentu naszego narodu, to bolszewicy wprowadziliby pańszczyznę
państwową: odebraliby ziemię chłopom, którzy swą niegdyś własną ziemię
musieliby uprawiać jako najmici dla państwa i to państwo z owoców ich własnej
pracy wydzielałoby im głodowe racje, jak to już robią bolszewicy na Wielkiej
Ukrainie. A gdyby nie przyszli bolszewicy, to zajęłoby nas inne państwo. Bardzo
wątpię, czy los nasz byłby w nim lepszy.
Tak czy siak, znaleźlibyśmy się
w państwie obcym, bo nie zdołalibyśmy stworzyć państwa tak silnego, które
mogłoby stanąć na przeszkodzie najazdowi tego czy innego sąsiada. Nie mamy
odpowiednich mężów stanu ani całego stosownego aparatu państwowego. Niechże się
dobrze zastanowią ci, którzy stale zajmują stanowisko negacji i budują w
fantazjach państwo ukraińskie. Stworzenie państwa jest bardzo trudną rzeczą, a
jeszcze trudniejszą – rządzenie nim. Okazało się to jasno, gdy była okazja
zdobycia naszego własnego ukraińskiego państwa. Nie byliśmy jeszcze
przygotowani [do tego] i dlatego mimo [istnienia] tylomilionowego narodu
ukraińskiego państwo nasze rozpadło się, podczas gdy narody malutkie swą
suwerenną władzę zdobyły.
Popatrzmy na Polaków. Mieli już
oni wprawionych i zdolnych mężów w polityce zagranicznej i wewnętrznej, a także
na wszystkich pozostałych obszarach życia państwowego, a jednak gdy polskie
państwo zostało ustanowione, jakież tu pojawiały się trudności, jak dotąd
jeszcze elementy destruktywne nim wstrząsają, jak dotąd prowadzone są różne
niedookreślone eksperymenty, jak toczy jego organizm sekciarstwo, zaś tarcia
[między]partyjne wywołują zamęt, zamieszanie i ferment.
A cóż powiedzieć o nas? Do tego
nie wystarczy rąk, które by brały, ani kieszeni, do których by się chowało, ani
takoż szerokich ust, które by wrzeszczały, lecz trzeba umysłów mądrych i
rozważnych, czystych rąk i szlachetnych dusz.
Wizytator Apostolski, śp.
Genocchi, który bywał w świecie i obserwował życie niejednego narodu, wizytując
naszą prowincję kościelną w 1923 r. szybko się co do nas zorientował i w
rozmowie ze mną ze współczuciem wyraził się wtedy w zaufaniu, co teraz, po jego śmierci, mogę wyrazić
publicznie, a mianowicie: Ucraini nondum
sunt maturi ad regendum [Ukraińcy jeszcze nie dojrzeli do rządzenia –
P.S.]. A był to człowiek dla nas bardzo przychylny, chociaż nasza niedojrzała
prasa uczyniła mu niejeden nieusprawiedliwiony zarzut i krzywdę. Nie bądźmy
naiwni, jak owa gospodyni, która niosła do miasta mleko w dzbanku na sprzedaż i
fantazjowała po drodze, jak to z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży mleka dorobi
się własnego domu, a gdy już zbudowała w swych marzeniach dom, aż podskoczyła z
radości. I w tejże chwili mleko wylało się z dzbanka, zaś wyimaginowany dom
zniknął jak bańka mydlana.
Zapytają się zatem Ukraińcy:
czyż mamy porzucić ideę naszego samodzielnego państwa i na wieki służyć
Polakom? Za nic w świecie! Naród, który się wyrzeka idei i nadziei [na
uzyskanie] własnego suwerennego państwa, neguje sam siebie; nie jest on wart,
by istnieć na świecie. Nie wolno nam wyrzec się idei własnego państwa, ale nie
wolno nam go budować tylko w wyobraźni, bez odpowiedniego przygotowania i bez
odpowiednich sił, bo to by była tylko śmiesznym przejawem naiwności. Mądra i
realna polityka nie kieruje się fantazjami na temat przyszłości, lecz dokonuje
tego, co w chwili obecnej nakazuje konieczność, co można teraz, w danych
warunkach zrobić i na co zezwalają obecne warunki konieczne. Przyszłość jest
przed nami zakryta i do nas nie należy, ale obowiązkiem jest naszym uczynić to,
co dyktuje teraźniejszość. Starajmy się dorabiać i siły nasze konsolidować tak,
abyśmy byli przygotowani na tę chwilę, gdy zegar historii wybije godzinę
narodzin naszego państwa. Biada nam, jeśli nas zaskoczy nieprzygotowanych, bo
stanie się z nami coś jeszcze gorszego, niż się stało przy końcu [I] wojny
światowej. Kiedy jednak będziemy przygotowani, a Opatrzność Boża zrządzi, by
nasze własne państwo zaistniało, wtedy bądźmy pewni, że państwo nasze
powstanie, choćby nie tylko Polska, ale i świat cały sprzeciwiał się temu. Czy
to nasze państwo będzie w związku z państwem polskim, czy osobno dla siebie
samodzielne [! – P.S.], nie naszą jest rzeczą teraz się zamartwiać. Nie wiemy,
co w sobie kryje przyszłość. Cały Wschód to wielki sfinks. Być może z
bolszewickich popiołów i pogorzelisk zbudzą się narody nowe i nowe państwa,
względem których zarówno Polska jak i Ukraina odegrać mają znaczącą rolę.
Słyszę jeszcze jedno pytanie, a
mianowicie: co się stanie z ideą Ukrainy Zjednoczonej [Soborna Ukrajina]? Sprawa ta dla nas jest bardzo drażliwą i
złowieszczą zarazem. Do Ukrainy naddnieprzańskiej podchodzimy raczej od strony
przeczulenia sentymentalnego i fantazji, niż w jej realnych i pozytywnych
podstawach [! – P.S.]. Mimo swej ogromnej liczby [ludności], nie ma ona jednak
jeszcze wyrobionych i skonsolidowanych sił, niezbędnych do budowy państwa.
Zapatrzyliśmy się w Ukrainę Zjednoczoną jak w fantom, i przez to żadnej Ukrainy
nie uratowaliśmy i wszystko u siebie [tzn. na obszarze Zachodnioukraińskiej
Republiki Ludowej – P.S.] zaprzepaściliśmy. Ratujmy naprzód siebie, a gdy się
sami podniesiemy, to i Ukrainie pomożemy. Zrozumiejmy to dobrze, iż nasza
Ziemia Halicka [ukr. Hałyczyna, tj.
wschodnia Galicja – P.S.] winna być Piemontem dla Ukrainy.
Po rozważeniu wszystkiego, co
dotąd powiedziano, przyznać trzeba że wszystkie nasze wysiłki i cała nasza
polityka musi iść inną drogą niż dotąd. Musimy również przyznać, że
potrzebujemy mężów, którzy prowadziliby realną i pozytywną politykę naszego
narodu, i którzy by się liczyli z rzeczywistymi koniecznymi okolicznościami. Jak
to już było uprzednio powiedziane, winni oni w pełnej miłości do swego narodu
stać na pozytywnym gruncie ideologii katol[ickiej] i zarazem zachowywać pełną
lojalność wobec państwa, w którym się teraz znajdujemy. Ich polityka nie może
być krótkowzroczna, serwilistyczna, obłudno-chytra, sprzedajna – lecz ze
wszechstronną orientacją, poważna i rozważna, dla ogólnego dobra narodu, godna
i na wskroś uczciwa. Winni oni dać początek i poczynić wyłom w tej naszej
krótkowzrocznej, zaściankowej, zapalczywej i zarozumiałej dotychczasowej
polityce. Powinni wystąpić z jasnym programem, zakreślić dokładne wytyczne swej
działalności politycznej i konsekwentnie ją realizować. Muszą być przygotowani
na liczne i silne uprzedzenia, podejrzenia i przeszkody, jak to u nas zwykle
bywa. Nie wolno się im jednak zrażać. Bez ofiar i cierpień nie da się osiągnąć
żadnego dobrego i pożytecznego celu. Muszą również pojąć, że potrzeba na to
czasu, zanim sprawa ta się skrystalizuje i nabierze mocy i znaczenia. Niechże
ich będzie niewielu, niechaj nawet i kilku, lecz wytrwałych i świadomych swego
zadania, bo nie w liczebnej masie, lecz w idei jest siła.
We wszystkich naszych dążeniach
do podźwignięcia naszego narodu, a tym samym do prowadzenia mądrej, realnej i
pożytecznej polityki ma pomagać także i prasa. Jednak właśnie tutaj objawia się
źródło całego naszego nieszczęścia. Prasa, raz jeszcze powtórzę, to prasa
właśnie ponosi główną odpowiedzialność za nasz los nieszczęsny. To ona
stworzyła ten demagogiczny i destrukcyjny kierunek i ową chaotyczną anarchię
wszelkiego rodzaju zwodniczych haseł. A co gorsza, pod względem wiary i religii
zaszczepiła w narodzie liberalizm i indyferentyzm religijny, a nawet ateizm. Bo
cała nasza prasa świecka jest albo liberalną, albo selrobowską czyli
bolszewicką. Katolicka prasa nie jest u nas w modzie, nie cieszy się
zainteresowaniem, jest zwalczana. Dotąd nie zdobyliśmy się na codzienne pismo
katolickie, chociaż jest nas prawie cztery miliony Ukraińców katolików, bo
prawosławnych Ukraińców nie bierzemy tu pod uwagę. A już po prostu skandalem
jest, że niekiedy nasi katoliccy kapłani postanawiają bojkotować pismo
katolickie, jak to się stało na 2 kongregacjach dekanalnych w tut[ejszej]
prowincji kościelnej. Jak grzyby po deszczu wyrastają u nas pisma wszelkiego
rodzaju destruktywnych kierunków i nigdzie nie słychać protestu, nigdzie nie ma
bojkotu – a tutaj pismo katolickie solą w oku i to nawet dla niektórych
kapłanów katolickich! Oto ból nad bólami, oto dowód, jak głęboko zsunęliśmy się
w przepaść!
Ale i tym nie należy się
zrażać. Kierunek dobry i pożyteczny musi zwolna, lecz solidnie i konsekwentnie
torować sobie drogę, a to tym bardziej, gdy się się weźmie pod uwagę takie
ogromne duchowne zaćmienie u nas. Na to potrzeba lat, ciężkich wysiłków, trzeba
samozaparcia i poświęcenia jednego, dwóch, a może i trzech pokoleń. Początek
jednak musi być zrobiony i fundament koniecznie położony.
***
Z całą stanowczością zastrzegam
się przeciwko wszelkim podejrzeniom i posądzeniom, jakobym ten obecny list
napisał jako ofertę pod adresem Polaków. W życiu moim starałem się, podług
moich sił, iść prostą drogą. Popularnością w moim życiu nie cieszyłem się, a
teraz na starość dbać o popularność również nie myślę. Dbanie o popularność i
żądzę popularności uważam za największe niebezpieczeństwo dla Biskupa.
Popularność może Biskupa zapędzić w niewolę sroższą niż więzienna. Może go obezwładnić
i uczynić niezdolnym do jego działalności jako Biskupa i do szerzenia Królestwa
Bożego w duszach ludzkich. Niezmiernie jestem wdzięczny Panu Bogu, że mnie
dotąd uchronił od zgubnych sieci popularności tego świata.
Sama zresztą treść tego mojego
listu zupełnie nie nadaje się do zdobywania popularności ani ze strony Polaków,
ani ze strony Ukraińców, chociaż starałem się obiektywnie powiedzieć prawdę
jednym i drugim. Polakom, by się nie uważali wyłącznie za uprzywilejowanych,
żeby nie traktowali narodu ukraińskiego ze złośliwą i dokuczliwą a prowokującą
pogardą, by nie zamykali mu oddechu niezbędnego do jego egzystencji i by nie
stosowali wobec niego „pacyfikacji” z wiadomymi metodami, bo przez gnębienie i
prześladowanie nie tylko nie uspokoją narodu ukraińskiego, ale go jeszcze
bardziej do siebie zrażą. Si vis amari,
ama [Jeśli chcesz być kochanym, (sam) kochaj-P.S.] Chodziło mi o to, by
Polacy zrozumieli, że Ukraińcy, chociaż są w mniejszości, mogą polskiemu
państwu pomóc albo zaszkodzić, i że interes narodu ukraińskiego to również
interes państwa polskiego. Historia splotła oba narody nie po to, by się
wzajemnie biły, nienawidziły i wyniszczały, ale by uporządkować podług
sprawiedliwości stosunki wzajemne i spełnić wielką misję, która czeka oba
narody na Wschodzie.
Dla Ukraińców napisałem ten
list, by dać możliwość wyjścia ze ślepej uliczki, w którą zapędziła ich
dotychczasowa polityka i cała ich działalność.
Wiem, że liczni wśród Ukraińców
narzekają na te nieznośne i zaostrzone stosunki między Polakami i Ukraińcami, a
boją się jawnie z tym wystąpić. Dlatego miałem śmiałość zabrać głos w tej
sprawie, aby ludziom dobrej woli w narodzie ukraińskim dać możliwość wyjścia z
ich dotychczasowej biernej sytuacji, zabrać głos i jawnie powiedzieć: „Dalej
tak być nie może!” Z drugiej strony chciałem poprzez ten mój list stępić oręż
czynników destruktywnych i nieodpowiedzialnych, których desperacka działalność
dotąd nie tylko nie podźwignęła narodu ukraińskiego, ale powoduje niezliczone szkody,
a nawet prowadzi ku przepaści.
Słowem, pragnąłem tym listem
moim rzucić snop światła na ten pomrok, który zasnuł dusze Polaków i Ukraińców,
i dać możliwość rozwiązania tej zaplątanej i nieznośnej sytuacji. Przez to
rozwiązanie nie rozumiem jednak owej tak u nas znienawidzonej ugodowości, czy
też chwilowego politycznego kompromisu, lecz trwałe uregulowanie stosunków, jak
tego domaga się obiektywna sprawiedliwość. Ukraińcy powinni być w pełni
lojalnymi obywatelami państwa polskiego, a znowuż państwo polskie powinno w
całości spełnić wszystkie ich słuszne i prawowite narodowe i kulturalne
postulaty. I dlatego list mój nie zmierza do wytworzenia jedynie chwilowej
koniunktury politycznej, lecz raczej daje stałe wskazówki do działalności
politycznej na teraz i na zawsze, bez względu na to, czy bylibyśmy w państwie
polskim lub jakimś innym, czy też mielibyśmy swoje samodzielne państwo,
ponieważ przy pisaniu kierowałem się nie tylko obecnymi uwarunkowaniami, ale
głównie i przede wszystkim zasadami wiary, sumienia i etyki.
Przez to również nie chciałem
angażować się osobiście i bezpośrednio w politykę. Nie pozwala mi na to ma
pozycja jako Biskupa katolickiego. Moim obowiązkiem jest z przysługującego mi
prawa i urzędu katolickiego Biskupa stać na straży i czuwać, by i w polityce
zachowane były zasady katol[ickiej] wiary i etyki. Zawsze starałem się stać z
boku, gdy chodzi o działalność polityczną. Treścią całej mej polityki jest
Modlitwa Pańska „Ojcze nasz”. I właśnie treść tej polityki skłoniła mnie do
odezwania się tym teraźniejszym moim listem pasterskim bez względu na to, czy
spotka mnie uznanie czy dezaprobata. Już buchnęła poprzez kraj nienawiść
obopólna i coraz głębiej wżera się w masy. A ta wzajemna nienawiść do dobra nie
doprowadzi i kiedy jeszcze bardziej się będzie rozwijać, skończyć się musi
katastrofą narodu i Kościoła. Jak błędna polityka doprowadza do katastrofy nie
tylko naród, ale i jego Kościół, jaskrawym przykładem naocznym służy Rosja. I
dlatego, widząc ową groźną i przerażającą sytuację, nie mogłem milczeć.
Na koniec podkreślam, że
napisałem ten list pasterski dla ludzi dobrej woli, z którymi niech będzie
łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa, miłość Boga i Ojca i wspólność w Duchu
świętym. Amen.
Dan w Stanisławowie, 23 lutego
n[owego] s[tylu] 1931 – w pierwszym dniu Wielkiego Postu.
+ GRZEGORZ
Biskup