czwartek, 6 września 2012

Rada Miasta nie uznała zarzutów Parafii Prawosławnej Przemienienia Pańskiego...

...o czym informują "na gorąco" media lubelskie, cytuję:

Lublin: Nie będzie marketu u zbiegu ulic Walecznych i Unickiej (audio)

Rada Miasta w Lublinie ponownie nie zgodziła się, aby u zbiegu ulic Walecznych i Unickiej powstał market.

W lutym właściciel terenu wyciął kilkadziesiąt drzew z myślą o budowie sklepu. Protestowali mieszkańcy, radni zmienili więc plan zagospodarowania przestrzennego. Właściciel działki, parafia prawosławna wnosiła o unieważnienia decyzji, ale radni ją podtrzymali - mówi jej przewodniczący Piotr Kowalczyk...
Lubelska prokuratura wciąż bada jak mogło dojść do wydania pozwolenia na wycinkę kilkudziesięciu starych drzew.
TSpi

ŹRÓDŁO: Radio Lublin (tamże plik z wypowiedzią Przewodniczącego RML p. Piotra Kowalczyka.


 ******************************************************

 
Godz. 11:05 [PILNE] - Radni utrzymali w mocy zakaz zabudowy terenu cmentarza przy ul. Walecznych. W kwietniu przyjęli stosowny plan zagospodarowania przestrzennego. Teraz właściciel działki, parafia prawosławna wystąpiła do rady o uznanie tej decyzji za nieważną. Bez powodzenia. Radni jednogłośnie opowiedzieli się za podtrzymaniem zakazu. Teraz parafia będzie mogła dochodzić swoich racji przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym. 

ŹRÓDŁO: "Dziennik Wschodni" - materiał "Sesja Rady Miasta w Lublinie - relacja".

poniedziałek, 3 września 2012

Miasto nie uzna zasadności zarzutów Parafii Prawosławnej Przemienienia Pańskiego?

Formalnie wczoraj, choć mniej niż godzinę temu, przytoczyłem fragment artykułu p. D. Smagi z "Dziennika Wschodniego". Sprawa dawnego cmentarza przy Unickiej/Walecznych ciągle nie może znaleźć strawnego dla wszystkich zainteresowanych rozwiązania. Red. Smaga napisał, że stanowisko radnych lubelskich w tej sprawie jest "przesądzone": nie uznają oni argumentów PPPP.

W ramach dokumentacji tej sprawy pozwolę sobie przytoczyć projekt uchwały z druku nr 694-1:

 -------------------------------------------------------

Projekt
z dnia 29 sierpnia 2012 r.
Zatwierdzony przez .........................
UCHWAŁA NR ....................
RADY MIASTA LUBLIN
z dnia .................... 2012 r.
w sprawie rozpatrzenia wezwania do usunięcia naruszenia prawa uchwałą nr 439/XX/2012
Rady Miasta Lublin z dnia 26 kwietnia 2012 r.
Na podstawie art. 18 ust. 1, w związku z art. 101 ustawy z dnia 8 marca 1990 r. o samorządzie
gminnym (Dz. U. z 2001 r. Nr 142, poz. 1591 z późn. zm.) - Rada Miasta Lublin uchwala, co
następuje:
 § 1.
Uznaje się za bezzasadne wezwanie z dnia 25 lipca 2012 r., złożone przez Katedralną
Parafię Prawosławną p.w. Przemienienia Pańskiego w Lublinie w imieniu której występuje – ks.
Proboszcz Andrzej Łoś,
do usunięcia naruszenia prawa uchwałą nr 439/XX/2012 Rady Miasta
Lublin z dnia 26 kwietnia 2012 r. w przedmiocie uchwalenia miejscowego planu
zagospodarowania przestrzennego miasta Lublin częsć VIII - Śródmieście dla terenu dawnego
cmentarza unickiego, położonego u zbiegu ulic: Unickiej i Walecznych.
§ 2.
Uzasadnienie stanowiska Rady Miasta Lublin stanowi załącznik do niniejszej uchwały.
§ 3.
Wykonanie uchwały powierza się Prezydentowi Miasta Lublin.
§ 4.
Uchwała wchodzi z dniem podjęcia.

Przewodniczący Rady Miasta
Piotr Kowalczyk

----------------------------------------------------------------

Podkreślenie w tekście projektu pochodzi od autora tut. bloga.

Uchwałę w pdf-ie wraz z obszernym uzasadnieniem (ok. 2,5 strony) ściągnąć można z miejskiego BIP-u.

niedziela, 2 września 2012

"DW": "Kolejny bój o teren przy Walecznych, parafia prawosławna idzie do sądu"

Sąd zdecyduje o losach byłego cmentarza przy ul. Walecznych. Parafia prawosławna, do której należy ziemia chce zaskarżyć zakaz zabudowy tego terenu.

 Pismo z żądaniem zniesienia zakazu wpłynęło właśnie do magistratu. Radni zajmą się nim już w czwartek. To, że radni podtrzymają swą wcześniejszą decyzję jest już przesądzone. A to z kolei otworzy parafii drogę do sądu. - cd. artykułu red. Dominika Smagi na stronie "Dziennika Wschodniego".

sobota, 1 września 2012

Metropolita Andrzej Szeptycki a zbrodnie ludobójstwa

Temat niniejszego wpisu już od dawna "chodził mi po głowie". Zwłaszcza od czasu, gdy kolejne "wołyńskie" rocznice, poczynając zwłaszcza od 65-ej (2008) owocowały licznymi atakami pod adresem Sługi Bożego Andrzeja Szeptyckiego, metropolity halickiego. W sposób szczególny wypada tu wspomnieć bardzo liczne wypowiedzi medialne i książkowe ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego (na forum dyskusyjnym eparchii wrocławsko-gdańskiej powstał kiedyś wątek odnoszący się do niektórych publikacji blogowych ks. TI-Z).

Tak, jak w pewnym sensie Ireneusz B. Kondrów po troszę "wyjął mi z ust" to, o czym chciałem był już dawniej napisać (sprawa ew. reformy podziału eparchialnego w Polsce), tak teraz p. prof. Grzegorz  Motyka w swym artykule ("Tygodnik Powszechny" nr 34 z 19 sierpnia 2012) w ogromnym stopniu zawarł to, co sam zamierzałem wspomnieć. Zachęcam do lektury tekstu Profesora Motyki, a jednocześnie pozwolę sobie dorzucić kilka uwag własnych.

Primo: jest zastanawiające, dlaczego akurat Metropolita Andrzej jest obiektem tak silnych ataków. Zarzuca mu się na przykład, że "za mało" było z jego strony potępień zbrodni, czego dowodem ma być fakt, że nie były skuteczne, tzn. mimo tych potępień zbrodnie trwały. Zakłada się zatem, że a) potępienia te, które były, nie miały żadnych skutków (a pewien ich wpływ notują raporty podziemia polskiego), b) że istniał jakiś poziom potępień, który poskutkowałby zaniechaniem rzezi - co jest moim zdaniem czystym nonsensem. Ciekawe, że zupełnie inny jest stosunek polskich publicystów np. do bł. Grzegorza Chomyszyna, biskupa stanisławowskiego - mimo, że ów znany krytyk OUN sprzed wojny w czasie jej trwania żadnych osobnych listów przeciwko zbrodniom chyba nie wydał (ja w każdym razie nigdzie takich listów ani wzmianek o nich nie widziałem), jedynie podpisywał się pod zbiorowymi listami episkopatu (widać uznał to za dostateczny wyraz zaangażowania), a w jego eparchii wymordowano, jak sądzę, procentowo nie mniej Polaków, niż we lwowskiej (odsetek ludności polskiej był tam mniejszy, słabsze liczebnie skupiska utrudniały samoobronę).

Otóż moje brzydkie podejrzenie jest takie, że część przynajmniej osób gromko potępiających "banderowców, a nie Ukraińców" jest nieszczera - i że kieruje nimi nie tylko i nie tyle zrozumiała odraza do zbrodni, ile rzeczywista ukrainofobia. Otóż dla takich osób ważną rzeczą jest, by zwalczać i zohydzać te postaci, które rzeczywiście stanowić mogą fundament budowy solidnej, cywilizowanej Ukrainy. Bandera i spółka takimi nie są i być nie mogą; nacjonalizm dla Ukrainy to kierunek wyłącznie destruktywny, o czym pisał Wiaczesław Łypynśkyj (Wacław Lipiński) jeszcze w latach 20-ych XX w., gdy Doncow dopiero uzyskiwał rozgłos, OUN nie było i o Banderze nikt w świecie nie słyszał. Natomiast Andrzej Szeptycki, ze swą apoteozą pracy organicznej, ofiary codziennego trudu, poszanowania prawa i zasad cywilizacji chrześcijańskiej - takim fundamentem stać się jak najbardziej może. I tego ścierpieć nie mogą ci, którym nie tylko i nie tyle banderowcy, ale możliwość okrzepnięcia Ukrainy jako państwa z prawdziwego zdarzenia spędza sen z powiek.

Secundo: szczególnie wredne są tezy, jakoby Metropolita przekształcił Kościół greckokatolicki w Galicji w społeczność podporządkowaną nacjonalizmowi ukraińskiemu. To akurat Metropolita był do końca rzecznikiem Kościoła otwartego na inne narodowości. I do Metropolity właśnie, do jego dziedzictwa ideowego i duchowego, odwołują się ci, którzy tożsamość Kościoła opierać chcą na religijnych, a nie narodowych podstawach. To Metropolita wreszcie w swej wizji Kościoła przekraczał wyraźnie granice i Galicji, i ukraińskości - sięgając ku Białorusinom, Rosjanom i nie tylko.
Ot, taki drobiażdżek - nazwa Kościoła (obrządku). Po Austrii został termin "greckokatolicki", konkordat z 1925 r. operował terminem "greckoruski" (to termin rzymski - jego uwspółcześnioną wersją jest "bizantyjsko-ukraiński"). Bł. Grzegorz Chomyszyn, dla którego samo określenie "bizantyjski" było czymś wstrętnym, proponował by Kościół/obrządek greckokatolicki w Galicji przemianować na "wschodniokatolicki ukraiński"; w ten sposób z nazwy Kościoła/obrządku usunięto by wszelkie aluzje do nienawistnego władyce Grzegorzowi "bizantynizmu", za to "ruskość" uwspółcześniłaby się (a zarazem ujednoliciła i zawęziła) jako "ukraińskość". Metropolita Andrzej zaś po tym, jak Rzym wprowadził do obiegu termin "bizantyjsko-słowiański", bardzo ochoczo i konsekwentnie ów termin stosował do swej wspólnoty, choć czynniki rzymskie odnosiły tę nazwę do neounitów, zachowując rozróżnienie na obrządek "bizantyjsko-słowiański" oraz halicki "grecko[bizantyjsko?]-ruski".
Ktoś powie, że to nazwa jedynie. Ale za opcją na rzecz takiej czy innej nazwy stoi i stała zawsze również i głębsza, programowa niejako myśl. Orientacja okcydentalistyczna w Kościele greckokatolickim, której patronował bł. Grzegorz, dążąc do zbliżenia z Kościołem łacińskim i negując korzenie bizantyjskie, siłą rzeczy musiała znaleźć jakieś uzasadnienie dla utrzymywania odrębności Kościoła greckokatolickiego od rzymskokatolickiego; jedynym właściwie dostępnym i możliwym uzasadnieniem była narodowość. Natomiast orientalizm spod znaku Metropolity Andrzeja, wysuwając na plan pierwszy obrządek i postrzegając Kościół greckokatolicki jako wspólnotę przekraczającą granice i Galicji, i ukraińskości - działał (i działa) obiektywnie w kierunku przeciwnym. Nic nie ujmując gorliwości pasterskiej i osobistej pobożności bł. Grzegorza, i nie negując, że osobiście był przekonanym i zdeklarowanym wrogiem integralnego nacjonalizmu - to akurat jego działalność prowadziła w o wiele większym stopniu Kościół greckokatolicki w stronę Kościoła narodowego. Podobnie zresztą na przykładzie eparchii przemyskiej - której władyka od 1917 r., bł. Jozafat Kocyłowski, również był okcydentalistą, acz nieco bardziej umiarkowanym od bł. Grzegorza - dostrzec możemy, jak występujący u części młodych kapłanów melanż niewczesnej gorliwości narodowej i religijnej w latynizatorskim duchu doprowadził tam do tzw. "schizmy tylawskiej" na Łemkowszczyźnie w latach dwudziestych.

Tertio: do artykułu prof. Motyki warto dorzucić parę uwag. Profesor pisze m.in.:

W swej książce „Nie zapomnij o Kresach” (wyd. 2011) ks. Zaleski pisze nawet, że arcybiskup „szczerze nienawidził” II Rzeczypospolitej. Na poparcie tego przytacza właściwie jeden „dowód”: Szeptycki słowo „Polacy” pisał małą literą. Gdyby uważniej czytał teksty metropolity, zauważyłby, że pisał on małą literą także słowo „Ukraińcy”, gdyż... takie są zasady ukraińskiej pisowni. Jeśli ten argument ks. Zaleskiego czegoś dowodzi, to jego niewiedzy.

Wydaje mi się (nie znam książki "Nie zapomnij o Kresach"), że ks. TI-Z miał na myśli to, co napisał był już kiedyś na blogu:

O niechęci jego do Polaków niech świadczy następujący fragment z naukowego opracowania ks. prof. dr. hab. Józefa Mareckiego z Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie: "Warto zaznaczyć, że metropolita Szeptycki, dotychczas doskonale mówiący i piszący po polsku, wnuk pisarza Aleksandra Fredry i absolwent polskich szkół, w liście z 15 listopada 1943 r. słowo "Polacy" pisał zawsze małą literą".

Otóż w tych latach Metropolita niczego już sam nie pisał! Na początku lat trzydziestych "usiadł" na wózku inwalidzkim, natomiast w latach wojny tracił już władzę w rękach; prawą zupełnie już nie władał, lewą od czasu do czasu. Wszystkie pisma dyktował sekretarzowi, a podpisywał lewą ręką lub piórem trzymanym w ustach (!!!). Stąd w firmowanych przezeń pismach dość liczne błędy ortograficzne, syntaktyczne czy stylistyczne. Np. w liście z 28 lipca 1938 r. do o. Edwarda Kosibowicza SI (brudnopis) widnieje zdanie:
I jak długo to nie stanie się, w żaden sposub [!] nie mogę dawać swego podpisu, która [?] chociażby bardziej zdaleka [!] dotykała Unii, a taką jest budowa kościoła św. Boboli. Redaktorka t. 1 dzieł Metropolity Cerkwa i cerkowna jednist', lwowska archiwistka p. Oksana Hajowa, przekładając to na ukraiński nie potrafiła sklecić sensownego zdania i w akcie zrozumiałej rozpaczy dała w przypisie brzmienie oryginalne.  Zatem także list z 15 listopada 1943 r. (do łacińskiego arcybiskupa lwowskiego) fizycznie pisał sekretarz i nie ma co wydziwiać nad polszczyzną Szeptyckiego, "wnuka Fredry" itd. Wnioski ks. prof. Mareckiego są, delikatnie mówiąc, naciągnięte.

Prof. Motyka wspomina także sprawę zabójstwa dyr. Babija:

Autor „Chodzi mi tylko o prawdę” przyznaje, że arcybiskup nie akceptował terroryzmu, ale nie wspomina już, na czym ten brak akceptacji polegał. Chętnie mówi więc o zabiciu przez członków OUN Iwana Babija (błędnie przedstawiając powody zamachu i zniekształcając jego nazwisko), lecz przemilcza fakt potępienia tego mordu przez Szeptyckiego. Tymczasem po zabójstwie w 1934 r. tego zdystansowanego wobec OUN dyrektora gimnazjum ukraińskiego we Lwowie, Szeptycki stwierdził: „Zabijają w zdradziecki sposób najlepszego patriotę (...) Zabijają bez żadnej przyczyny (...) wszyscy zasłużeni i rozumni Ukraińcy padną z rąk skrytobójców, nie ma bowiem rozumnego Ukraińca, który nie sprzeciwiałby się tak zbrodniczej akcji. (...) powtarzać nie przestaniemy, że zbrodnia zawsze jest zbrodnią, że świętej sprawie nie można służyć zakrwawionymi rękami”.
Te słowa najlepiej oddają stosunek arcybiskupa do aktów terroru.


Otóż p. profesor cytuje tu fragmenty publikowanego listu-apelu z 2 sierpnia 1934 r., datowanego w letniej rezydencji w Podlutem. Natomiast dziś znamy również pierwszą, nie publikowaną wówczas, wersję owego apelu, datowaną we Lwowie 27 lipca 1934 r. i pisaną, według świadectwa Autora, kilka godzin po pierwszej wiadomości o zbrodni. W tej wcześniejszej wersji znalazły się m.in. takie słowa: Morderca i zdrajca miał [ponoć] drugą zbrodnią samobójstwa uwieńczyć bezbożny krwawy czyn. Jeśli tak jest, [to] bez chrześcijańskiego pogrzebu trupa [należy]  w jakimś rowie zakopać i z obrzydzeniem każde ukraińskie serce odwróci się i nie będzie już o nim wspominać. Te drastyczne sformułowania w wersji opublikowanej nie pojawiają się, ale potępienie jest równie silne, a przy tym skierowane bardzo wyraźnie w stronę "ręki" kierującej zamachowcem - kierownictwa OUN:

Godny uczeń [to o zamachowcu, który popełnił samobójstwo] przywódców ukraińskich terrorystów, którzy - siedząc bezpiecznie za granicami kraju - dzieci naszych używają do zabijania ich rodziców, a sami w bezimiennej aureoli bohaterstwa cieszą się wygodnym życiem, ściągając ofiary zagranicznych patriotów przeznaczone dla narodu, którego dobro niszczą.
Zbrodniczą robotę ukraińskich terrorystów, prowadzoną przez szaleńców, potępia, potępiała nieraz i potępiać nie przestanie ukraińska prasa i wszyscy politycy ukraińscy bez względu na przynależność partyjną. A mimo to są tacy, którzy nie zdają sobie należycie sprawy z tego, do jakiego stopnia zbrodnicza i bezrozumna to robota.

Pora na konkluzję. Sługa Boży Andrzej Szeptycki był zarówno mentalnie z zupełnie innej uczyniony gliny, niż nacjonaliści - jak też i dawał wyraz niejednokrotnie swemu potępieniu dla ich zbrodni. Czynił to w bardzo czytelny dla zainteresowanych sposób. Myślę, że warto by wreszcie przyjąć  to do wiadomości. Zwłaszcza tym z Polaków, którzy szczerze rozróżniają nacjonalizm banderowski od ukraińskości, i nie są zakamuflowanymi lepiej czy gorzej ukrainofobami; dla ukrainofobów, przyznajmy, nie ma to znaczenia.
Jaki jest zaś istotny problem moralny związany z postawą Metropolity? Otóż problemem tym było i jest to, że zarówno byli wówczas, jak i obecnie są grekokatolicy, którzy to jasne stanowiska Księcia Kościoła ignorują.