sobota, 2 lutego 2013

"Błahowist": czy da się go uratować?

Ireneusz B. Kondrów opublikował na portalu grekokatolicy.pl artykuł na temat miesięcznika społeczno-religijnego "Błahowist". Tytuł, tradycyjnie, sformułowany radykalnie: 

Gazeta „Błahowist” przykład ignorancji, czy gwóźdź do trumny Kościoła greckokatolickiego?

 Nad "Błahowistem" wypada się, jak mówią politycy w telewizji, "pochylić". Gazeta ta jest z nami od roku, o ile się nie mylę, 1992. Zaczynała z wysokiego relatywnie pułapu. Opublikowałem tam szereg ważnych tekstów - myślę, że niektóre były ważne nie tylko dla mnie. Toczyły się na jej łamach ważne dyskusje, np. językowa (były to lata 90-te, a chodziło o języki liturgiczne - cs. czy ukr.; w ramach tej właśnie dyskusji opublikowano mój pierwszy materiał w tym miesięczniku i osobiście sądzę, że po latach  nie muszę się go wstydzić), potem kalendarzowa, a potem... Ale o tym za chwilę. Last but not least wypada wspomnieć zacnego Pana Redaktora Bogdana Tchórza. Faktyczny redaktor pisma, pracujący - o ile wiem - przez te ponad 20 lat za Spasy, Hospody. Tego nie można zapomnieć, zlekceważyć, zdeprecjonować.

Wszystko to, niestety, nie uchroniło pisma przed merytorycznym upadkiem. Obecnie w "Błahowiście" nie ma żywych dyskusji, ciekawszą myśl reprezentuje tam jedynie comiesięczny wstępniak ks. B. Pańczaka. Czasem p. red. Tchórz publikuje dość interesujące reportaże z wojaży po polsko-ukraińskim pograniczu. Reszta to głównie relacje z wydarzeń parafialnych, ogłoszenia, przedruki z internetu (w tym listy pasterskie). Oczywiście rzecz, która z internetu wędruje do miesięcznika, w chwili lektury gazety jest czytelnikowi-internaucie doskonale znana od miesiąca-dwóch. "Błahowist" stał się pismem, które się z "moralnego obowiązku" kupuje, ale którego się nie czyta. 

Jakie są tego przyczyny? Zacznę od tych, które wywodzą się z niedoinwestowania pisma (o czym obszernie pisze I.B. Kondrów). W epoce, w której gazety papierowe stoją na krawędzi upadku, "Błahowist" nie ma najnędzniejszej nawet strony internetowej. Nie ma i już! Nie oferuje dostępu online do spisów treści nawet, ani do zawartości numerów archiwalnych. Nie ma oczywiście e-wydania i e-prenumeraty w żadnej formie. Nawet adres e-mail redakcji pojawił się stosunkowo późno (choć już lata temu).

Rzecz ciekawa, od jakiegoś czasu poprawiła się "korekta", dawniejsza zmora autorów pisma (przynajmniej moja). Trudno winić Pana Redaktora, że było z tym kiepsko w czasach, gdy teksty na komputer przepisywało się z maszyny (a Kuria nie płaciła!). Ale i potem były różne pierepałki - zmiany formatowania, niekiedy ingerencje wypaczające sens (wystarczy usunąć jedno przeczenie i już tekst zniekształcony, a autor wściekły). Ostatnio jest z tym lepiej, przynajmniej w Kalendarzu "Błahowista", co z przyjemnością konstatuję. Jak jest w miesięczniku - nie wiem, dawno nie pisałem.

 

Dlaczego? - ktoś zapyta. Tu dochodzimy do drugiego problemu: monolingwizmu. Dawniejszy "Błahowist" był zasadniczo ukraińskojęzyczny, ale drukował niekiedy teksty po polsku: np. przedruki czy artykuły przeznaczone pierwotnie do prasy polskiej (np. artykuł ks. Pańczaka odrzucony przez "TP" bodajże). Pamiętam przynajmniej jeden list do Redakcji, wydrukowany po polsku (p. Potockiego). Podkreślam to, bo "Nasze Słowo" publikowało teksty polskie jedynie w tłumaczeniu na ukraiński (cóż, "NS" to jednak pod względem finansowym "inna bajka", mogło sobie pozwolić).

Obecnie ten umierający "Błahowist" stał się czysto ukraińską gazetą. W społeczności, którą ma obsługiwać, polonizacja językowa nabiera tempa - a gazeta przeciwnie, nie drukuje po polsku nawet tyle, co na początku (incydentalnie zupełnie, ale zawsze). W ten sposób pismo dramatycznie rozmija się z życiem. A skoro tak, to nie ma sensu doń pisać - przynajmniej tekstów publicystycznych. Publicystyka musi być tworzona w kontakcie z odbiorcą, publicysta nie może mieć wrażenia, że pisze w próżnię, jakby mówił do ściany. Jest to nb. przyczyna, dla której ja sam już od dawna tam nie pisuję - mogę pisać bez wynagrodzenia, mogę nawet jakoś znieść wybryki "korekty", ale pisanie w pustkę nie jest dla mnie "do przeskoczenia".   

Rozmawiałem kiedyś o tym z samym Panem Redaktorem i szczerze Mu to powiedziałem. P. Redaktor nie próbował wmawiać we mnie, że jest inaczej, ale podkreślał znaczenie pisania "do biblioteki". Cóż, z jego własnego - jako twórcy - punktu widzenia jest to jakoś zrozumiałe: od dawna pisze głównie o architekturze cerkiewnej, ilustruje teksty licznymi zdjęciami. Takim artykułom status "biblioteczny" mniej szkodzi, niż publicystyce, której tylko dla biblioteki pisać po prostu nie ma sensu. Owszem, w Kalendarzu takie teksty i takie podejście ma więcej sensu - stąd do Kalendarza od paru lat piszę regularnie.

Jakie są zatem drogi wyjścia z tej kryzysowej czy wręcz agonalnej sytuacji? Moim zdaniem - muszą one pójść w stronę likwidacji problemów, o których powyżej. Nie wiem, czy to uratuje pismo, ale te dwie rzeczy, jak uważam, przeprowadzone być muszą: internetyzacja oraz bilingwizacja.

 

1) Internet - gazeta musi mieć własną stronę, archiwum internetowe, e-wydania. Choćby w najprostszej formie na początek. I nie może tego robić za spasy, Hospody i tak przepracowany Redaktor Tchórz. Tu musi zadział, jak by to powiedzieć, internetowy czynnik kurialny.

2) Dwujęzyczność - to coś, o czym już mi się nie bardzo chce pisać. Nudno ciągle o tym samym, i to w dodatku o rzeczy oczywistej, której oczywistości dostrzegać się u nas nie chce ze względów czysto ideologicznych. Wyjaśnię tylko, że nie postuluję dwujęzyczności "odgórnej": jeśli osoby związane z Redakcją nadal chcą pisać tylko po ukraińsku - proszę bardzo. Jedyne, co postuluję, to po prostu dopuszczenie na łamy pisma tekstów pisanych po polsku, zarówno artykułów jak i listów do Redakcji. Jest to jedyna szansa ożywienia pisma. Osobom, które by to chciały kwestionować, podam prosty przykład: jak wielki rezonans społeczny wywołało pojawienie się miesięcznika "Grekokatolicy.pl" i moje w nim artykuły o sprawach językowo-narodowościowych! Pisałem wcześniej to samo po ukraińsku, między innymi w Kalendarzu "Błahowista" - i co? Nic kompletnie, bez odzewu (no, prawie: pewien student pochwalił). A po polsku - odzew natychmiastowy. Dowodzi to moim zdaniem, że nawet osoby wieszające na innych psy z powodu postulatów bardzo ograniczonego otwarcia się na język polski i Polaków - po ukraińsku albo nie czytają, albo, nawet czytając osobiście, wiedzą, że teksty ukraińskie mają tak znikomy rezonans społeczny, że można się nimi nie przejmować i "odpuścić sobie" polemikę.

Te dwa rozwiązania nie są gwarancją sukcesu, ale są moim zdaniem niezbędne dla uratowania "Błahowista". 

 

 

 


2 komentarze:

  1. Dziwaczne formatowanie nie pochodzi ode mnie. Autor.

    OdpowiedzUsuń
  2. Formatowanie się unormowało - również bez mego udziału.

    OdpowiedzUsuń