poniedziałek, 11 marca 2013

WB Lubomir o nie-Ukraińcach w UKGK po POLSKU





Obecnie zapraszam do lektury przekładu polskiego mego autorstwa (all rights reserved):





Z Wielce Błogosławionym Lubomirem rozmawiają P. Diduła i A. Babinśkyj
[fragment – całość na anatolbabinskyj.blogspot.com, wpis z 1 maja 2009 r.]

W obecnym czasie w Ameryce pojawiło się niełatwe zadanie: połączyć misję wśród potomków naszych emigrantów, przedstawicieli nowej fali emigracyjnej oraz ludzi innych narodowości.  Jak pogodzić potrzeby tych ludzi?

Trzeba mieć [właściwe] rozumienie Kościoła. Widzicie Panowie, mamy cztery fale emigrantów. Osobiście należę do trzeciej. Przypominam sobie, że – gdyśmy przyjechali do Ameryki, Kanady – spotkaliśmy się z działającymi już instytucjami,  eparchiami, parafiami, różnego typu organizacjami kościelnymi i świeckimi , jednakże kontakt z przedstawicielami pierwszej czy drugiej fali nie był dla nas łatwy.

Odczuwali oni pewną trudność – nie chciałbym powiedzieć „niechęć”, ale pewien brak zrozumienia dla nowych emigrantów. Przybyli wszak ludzie bardzo od nich samych odmienni. Obecnie trzecia fala już się dobrze zadomowiła, stworzyła – że tak powiem – swe struktury, a tu przybywa nowa, czwarta fala; ludzie, powiedziałbym, „spod Sowietów”. Nie mówię tego w sensie deprecjonującym, po prostu są to ludzie wychowani w bardzo odmiennych warunkach, w których sposób myślenia, podejście do problemów – są inne.  Ponownie zatem mamy do czynienia z konfliktami, a może nie tyle konfliktami, ile brakiem współpracy. I trzeba czasu, trzeba jeszcze dobrych paru lat, dopóki te dwie grupy – te wszystkie fale poprzednie i ta nowa – nie zaczną współpracować. Drugim zagadnieniem, które Panowie poruszyliście, jest istnienie i praca naszego Kościoła wśród „ludzi obcych”.  „Obcych” – w sensie nieukraińskiego pochodzenia.

Wydaje mi się, że nasz Kościół powinien być w pełni dla nich otwarty. Nie powinniśmy mówić, że Kościół ukraiński jest tylko dla Ukraińców, że jeśli ktoś nie mówi po ukraińsku – to niech idzie precz. Nie. To nie jest właściwe. Kościół winien być otwarty. Nie chcemy przerabiać tych ludzi na Ukraińców ani też ograniczać Kościoła jedynie do Ukraińców czy [osób] ukraińskojęzycznych, lecz musimy zachować tę tradycję, którą przynieśliśmy z Ukrainy – tradycję duchową. Nawet, jeśli trzeba to robić w języku kraju, w którym osiedliliśmy się.  W Ameryce Północnej, powiedzmy, będzie to język angielski. Musimy przekładać nasze teksty liturgiczne; nie powinniśmy za to przekładać naszej duchowości. Powinniśmy być na tyle świadomi tego, kim jesteśmy, by móc to powiedzieć w języku obcym.

 I jeśli ktoś jest zainteresowany i czuje, że ta duchowość do niego przemawia, to trzeba go przygarnąć, a nie odrzucać. Słowem, Kościół nasz musi być otwarty. Nie bać się, że przestaniemy być sobą, gdy będziemy mieć u siebie [we wspólnocie] ludzi z innych narodów czy kultur. Jeśli jesteśmy świadomi swego, jeśli jesteśmy  przekonani i mamy prawdziwie głębokie rozumienie tego, że to nasza tradycja – nie mamy czego się bać. Przyjmiemy ich, oni wzmocnią nasz Kościół. Nie zrujnują go. Nam nie jest łatwo to przyjąć, są różne poglądy na ten temat. Mówię Panom o tym tak, jak moim zdaniem winno być. Jest to koncepcja Kościoła otwartego, który się nie boi, który jest świadomy i gotów służyć innym. Bo tutaj chodzi o posługiwanie. My chcemy dzielić się z nimi naszymi skarbami.    

Nasi dziadowie, pradziadowie, rodzice, którzy przyjechali do Ameryki Północnej, nie przywieźli ze sobą niczego, mieli puste kieszenie – ale przywieźli wiarę w Boga. I budowali cerkwie, szybciej niźli własne domy. Byli ludźmi wierzącymi. Tę wiarę zachowali. Ta wiara rozrosła się, powstały eparchie, metropolie. Słowem, zakorzeniliśmy się w tamtej ziemi. Nasze trzecie, czwarte, piąte czy szóste pokolenie czuje się w Ameryce najzupełniej u siebie. Nie są już emigrantami, są w domu. Przybyli może sto lat po Anglosasach czy Irlandczykach, lecz dziś czują się tam całkowicie zadomowieni. Są już ludźmi miejscowymi, lecz zarazem posiadaczami wielkiego skarbu, który przekazali im ich rodzice i pradziadowie, ich przodkowie, którzy go przywieźli z Ukrainy. I moim zdaniem nie powinni obawiać się dzielić się tym skarbem z innymi.  Czegóż się bać? Owi „inni” nas nie zniszczą, jeśli pozostaniemy sobą. My sami siebie zniszczymy, jeśli będziemy siedzieć w swym getcie. Będziemy z roku na rok ginąć, będziemy coraz słabsi i słabsi…

Jeśli będziemy odważni, pewni siebie, świadomi swej tradycji i godności, to nie zatracimy się, lecz wzmocnimy i do tego przysłużymy się innym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz