wtorek, 26 marca 2013

Druga rocznica śmierci O. Archim. Romana Piętki MIC

To już dwa lata...


Niestety, nie zdołam się chyba dziś "wyrwać" na cmentarz przy Unickiej - trzeba zostać w domu z chorym dzieckiem.  Mam nadzieję, że uda mi się w najbliższych dniach nawiedzić grób Ojca Romana. Może w sobotę 30 bm.? Dla łacinników jest ona Wielką Sobotą, dla nas zaś - drugą sobotą Wielkiego Postu, poświęconą (jak trzecia i czwarta) pamięci zmarłych.

Pamiętajmy w naszych modlitwach o długoletnim proboszczu parafii neounickiej w Kostomłotach!


Niestety, ani na www.marianie.pl, ani na www.cyrylimetody.marianie.pl nie ma żadnego wspomnienia o tej rocznicy ani wzmianki o modlitwach za duszę śp. Ojca Romana (inaczej niż rok temu). Nie wątpię, że zakonni współbracia Zmarłego pamiętają o Nim, ale sądzę również, że dla wielu osób nie należących do Zgromadzenia Księży Marianów, a związanych ze śp. Ojcem Archimandrytą, taka wzmianka miałaby duże znaczenie, a niejedna osoba z pewnością przyszłaby do kościoła na Bazylianówce, by uczestniczyć we Mszy św. za duszę O. Romana.

poniedziałek, 18 marca 2013

18.III.2013 - początek Wielkiego Postu

Zaczynamy Wielki Post... W bieżącym roku "juliańska" Wielkanoc jest obchodzona 5 tygodni po "gregoriańskiej", a mianowicie 5 maja. U nas I Niedziela Postu, u łacinników - Niedziela Palmowa. Muszę przyznać, że z powodu niezbyt wiosennej aury (a także dlatego, że w terminie majowym Wielka Środa przypadnie 1 maja, a Wielki Piątek 3 - czyli w dni wolne od pracy) wcale a wcale nie krzywię się na tegoroczną kalendarzową rozbieżność.

Polecam związane z Wielkim Postem lektury, płyty etc.



piątek, 15 marca 2013

Ks. A. Czyrowśkyj: czy UKGK w Ameryce Północnej ma przyszłość?



             
Andrzej Czyrowśkyj


             Chrześcijaństwo kijowskie w Ameryce Północnej u progu III Tysiąclecia



                                                          [fragment]



              (...) Kościół powszechny jest wieczny. „Bramy piekielne go nie przemogą”. Lecz były w dziejach Kościoły – niektóre niewielkie i słabo znane, lecz niektóre wspaniałe i sławne, nawet apostolskie Kościoły – które zupełnie przepadły. Czy możemy rzeczywiście być pewni, że nasz Ukraiński Kościół Greckokatolicki będzie nadal istnieć w następnym tysiącleciu? Trzeba mieć w sobie wiele arogancji, by twierdzić, że tak będzie z pewnością. Gdzie są dzisiaj sławne Kościoły Azji Mniejszej? Kościoły Nicei, Chalcedonu, Efezu, gdzie na soborach powszechny wykuwano definicje dogmatyczne – gdzie są dzisiaj? Kościoły Kapadocji, od których przyjęliśmy świętych Bazylego Wielkiego, Grzegorza Teologa, Grzegorza z Nyssy – wszystkie one znikły z oblicza ziemi!
              Kościół św. Augustyna i innych gigantów chrześcijaństwa północnoafrykańskiego istnieje jedynie w pamięci Kościoła powszechnego. To wszystko były Kościoły męczenników, tak jak nasz kijowsko-halicki. To były Kościoły, które na przestrzeni stuleci miały na rozwój chrześcijaństwa o wiele większy wpływ, niż my i nasi przodkowie podług krwi. I te Kościoły dziś nie istnieją. Ktokolwiek, kto uspokaja siebie samego myślą „jakoś to będzie” (jak charakteryzował nasz naród Ostap Wysznia), niech zda sobie sprawę z tego, że naszego Kościoła kijowsko-halickiego może jednak nie być, czy to w Ameryce Północnej, czy nawet w samej Ukrainie.
              W Ukrainie, mimo duchowej ruiny rzeczywistości postsowieckiej, jest jeszcze przynajmniej, mówiąc językiem fizyków, „masa krytyczna”. Kilka milionów wiernych, zamieszkujących niezbyt duży obszar, może przetrwać na zasadzie samej tylko inercji. Ale nawet i to nie powinno nas zbytnio zadowalać. Ukraiński Kościół Greckokatolicki w Ziemi Halickiej jest liczbowo silny, a przy tym przetrwał represje stalinowskie. Lecz teraz czekają go jeszcze większe niebezpieczeństwa: wolny rynek, pokusy bogactwa (rzeczywistego czy tylko wymarzonego – bowiem nawet marzenia o bogactwie wypychają z serca miejsce dla Boga). Nie zapominajmy, jak mocno chrześcijańskim wydawało się być społeczeństwo kanadyjskiej prowincji Quebec, w którym Kościół katolicki ledwie czterdzieści lat temu wprost panował nad wszystkimi sferami życia prywatnego i społecznego. Dziś Kościół tam walczy o przeżycie wśród skrajnego zeświecczenia i materializmu konsumistycznego. Cóż zatem rzec o naszym maleńkim stadku w Kanadzie, czy w innych eparchiach i egzarchatach poza Ukrainą? Czy Kościół przetrwa? Czy można o tym choćby marzyć? Czy w takich okolicznościach można poważnie myśleć o rozkwicie Kościoła?
              W Ukrainie wszystkie Kościoły – wszystkie wspólnoty religijne łącznie – stanowią mniejszość ludności. Niczym po najeździe tatarskim, ogromne połacie Ukrainy stały się „dzikim polem”, gdzie wskutek nieustannych napadów koczowników nastąpiło rzeczywiste spustoszenie; tym razem jednak problemem jest nie tyle niebezpieczeństwo fizyczne, ile pustka duchowa.
              W Kanadzie w ostatnich dziesięcioleciach wskaźnik członkostwa UKGK stale spada. Najwyższą liczbę naszych wiernych zanotowały kanadyjskie spisy ludności w latach sześćdziesiątych. Obecnie to samo źródło podaje ok. 125 tys. dla całej Kanady. Nie jest to liczba wiernych aktywnych, lecz raczej osób, które z różnych powodów zapisały się jako wierni UKGK (z nostalgii, z poczucia obowiązku, z potrzeby bycia gdzieś zaliczonym oficjalnie, a także oczywiście z prawidłowych powodów, tj. z racji rzeczywistego aktywnego członkostwa). W tej niewielkiej liczbie wiernych procentowo nadreprezentowani są ludzie starsi, emeryci. Oznacza to, że w następnych dwóch dziesięcioleciach doznamy ogromnych strat, ponieważ liczba pogrzebów znacząco przewyższa liczbę chrztów – nie uwzględniając przy tym faktu odchodzenia całych rodzin albo do innych Kościołów, albo do życia bez Kościoła w ogóle. Nie możemy okłamywać samych siebie. Nawet jeśli nasz Kościół użyje wszelkich potrzebnych środków dla swego rozwoju, straty i tak będą kolosalne. A Kościół, niestety, jeszcze nie podjął wszystkich tych potrzebnych środków.
              Zawsze istnieją ludzie, którzy nie chcą widzieć nieprzyjemnej statystyki i po prostu nie przyjmują do wiadomości, jaka jest rzeczywistość. Na razie wystarczy wspomnieć, że w następnych trzech dekadach UKGK w Kanadzie, według ostrożnych szacunków, utraci ok. 60-75 % członków, a to wskutek śmiertelności, braku przyrostu, a także odchodzenia tych członków, którzy albo znajdują sobie inną wiarę, albo żyją bez żadnej wiary w ogóle.
              Oczywiście, jest też niewielka tzw. „czwarta fala” imigracji z Ukrainy. Obecne kanadyjskie przepisy imigracyjne musiałyby jednak radykalnie się zmienić, by liczba nowo przybyłych mogła mieć znaczący pozytywny wpływ na liczebność członków Kościoła. Można zatem śmiało przypuszczać, że za 20-30 lat Ukraiński Kościół Greckokatolicki w Kanadzie liczyć będzie nie więcej niż około 40 tys. członków. W USA można się obawiać podobnego stanu rzeczy, a być może nawet i bardziej dokuczliwych strat, jako że w Kanadzie są przynajmniej pewne bardziej sprzyjające okoliczności (np. są w Kanadzie miasteczka, w których Ukraińcy-grekokatolicy stanowią większość ludności). Podobnie katastroficznej utraty członków spodziewać się mogą także ukraińskie Kościoły prawosławne Ameryki Północnej. Wszystkie te problemy są niemal nie do uniknięcia, jeśli uwzględnimy dane demograficzne (wielką śmiertelność, mały przyrost, nadreprezentację starszych członków).
              Na szczęście dalszy upadek Kościoła, poniżej tego niskiego stanu, nie jest nieunikniony. W istocie, jeśli Kościół zacznie poważnie brać się do dzieła, w pierwszej kolejności zdając sobie sprawę z zatrważającej rzeczywistości, a następnie projektując przyszłe struktury, które umożliwiłyby życiodajną duchową egzystencję nawet przy radykalnie zredukowanym liczebnie członkostwie – jest rzeczą całkiem możliwą, że na dłuższą metę sytuacja zmieni się na lepsze. Możliwe jest nawet, że kijowska tradycja chrześcijańska w Ameryce Północnej wejdzie po katastrofie w okres wolnego, ale realnego wzrastania i stabilizacji.
              W jaki sposób winniśmy zapewnić naszemu Kościołowi przetrwanie pomimo gigantycznej utraty członków wskutek odejścia do wieczności obecnego starszego pokolenia? Są pewne środki, które powinniśmy zastosować, by przy Bożej pomocy nasz Kościół, doszedłszy do najniższego poziomu liczebności, mógł jednak odżyć i – piszę to z wiarą w sercu – zacząć znów rozkwitać, choć może w formie znacznie odmiennej od tej, do której przywykliśmy. Zanim jednak przejdziemy do tych konkretnych środków, zastanówmy się pokrótce nad bardziej zasadniczą kwestią: czy Kościół ten powinien nadal istnieć, w Ukrainie i w diasporze, i dlaczego powinien on nadal istnieć? To nie ćwiczenie retoryczne, a odpowiedź na to pytanie nie jest tak oczywista, jak niektórym mogłoby się wydawać.
              Istnieje wiele powodów dla istnienia Kościoła, które – jeśli za główne kryterium przyjmiemy zbawienie rodzaju ludzkiego – uznać wypada za nieprzekonujące. Z perspektywy teologicznej Kościół powinien istnieć, jeśli pomaga ludziom – pojedynczo i pospołu – odpowiadać na niezasłużony Boży dar zbawienia. Jeśli nie robi on tego, to nie jest on w istocie Kościołem, lecz raczej sprytną podróbką. W takim wypadku nie ma on sam z siebie wartości z punktu widzenia wieczności, choć może spełniać niektóre pozytywne funkcje drugorzędnej natury, zaspokajając czyjeś potrzeby obcowania, przetrwania etnicznego, czy nawet czysto emocjonalnego zadowolenia. Takie rysy, choć przyjemne, nie czynią tej instytucji Kościołem, żywym Ciałem Chrystusowym, w którym zamieszkuje Duch Święty, przybliżając ludzi do Ojca.
              Niektórzy uważają, że Kościół to społeczne lepiszcze, które ma wzmacniać naród – etnos. W przeciągu wieków, gdy nie było państwa ukraińskiego, Kościół nasz odgrywał arcyważną rolę w tej kwestii. Dzisiaj każdy, kto na serio oceni rolę Kościoła moskiewskiego we wzmacnianiu szowinizmu rosyjskiego (nie zawsze tak było, ale działo się tak w tylu przypadkach, że trudno nie zauważyć), odrzuci zapewne ideę podporządkowania Kościoła interesom narodowym. Kościół może i powinien pomagać narodowi w osiągnięciu wolności, sprawiedliwości, a nawet zdobyczy materialnych i kulturowych. Jednakże Kościół, w ostatecznym rozrachunku, istnieje dla celu wyższego – dla zbawienia ludzi, pojedynczo i pospołu. Gdy Kościół zapomina o tym nawet na chwilę, przestaje być Kościołem Chrystusowym, a staje się jedynie czymś, co Kościół przypomina. Kościół ma pomagać ludziom w osiągnięciu zbawienia, a jeśli w drodze do zbawienia wiecznego ludzie ci skorzystają również ekonomicznie, kulturowo czy politycznie dzięki ubocznym łaskom płynącym ze zbawienia, to jest to tylko dodatkowa radość.
              Czasem zapominamy, że rola Kościoła w zachowaniu języka i kultury ukraińskiej (czy to w Ukrainie, czy w diasporze), jest ubocznym rezultatem pierwszego priorytetu Kościoła – zbawienia rodzaju ludzkiego. Jeśli dana część ludzkości potrzebuje szczególnej troski na poziomie społecznym, ekonomicznym czy kulturowym, to wtedy Kościół odnajduje drogę do tych sfer potrzeb ludzkich, by służyć dzieciom Bożym, aby były one wolne i bezpieczne emocjonalnie i fizycznie. Pozwala to dzieciom Bożym przyjmować Dobrą Nowinę o swym zbawieniu bez lęku, w atmosferze głębokiego pokoju i zaufania. Dlatego nasz Kościół tak głęboko wszedł w samo jądro kultury ukraińskiej – by dać dzieciom Bożym pokój wewnętrzny, tak potrzebny do tego, by w życiu codziennym przyjąć zbawienie. To właśnie jest jednak najbardziej palącą przyczyną, dla której ten sam Kościół musi wejść w codzienne potrzeby bardzo odmiennych, następnych pokoleń, a tych potrzeb w żaden sposób nie da się zaspokoić przez samą tylko konserwację muzeum odziedziczonych egzotycznych zwyczajów etnicznych czy odziedziczonej tożsamości narodowej, która staje coraz mniej sensowna w świecie pluralistycznym, gdzie zamiast jednolitej przynależności etnicznej, w coraz większym stopniu obserwujemy samookreślenie wieloetniczne, jako rezultat małżeństw mieszanych. Staje się to ważkim zagadnieniem nawet w Ukrainie. W Ameryce ma ono tym bardziej palący charakter.
              Jeśli kwestie etniczno-narodowe, kulturowe i językowe nie są jądrem naszego Kościoła, to czy ma on powód do istnienia jako odrębna jednostka, co prawda w kontekście Wspólnoty Powszechnej, ale odrębnie od większego i potężniejszego Kościoła rzymskokatolickiego? Wierzę, że tak, choć wiem na pewno, że jest wielu ludzi, którzy się ze mną nie zgodzą. Znam osoby, nawet z grona rodziny czy bliskich znajomych, które twierdzą zupełnie bez wahania, że jeśli językiem liturgicznym danej celebracji nie jest ukraiński, to wolą oni pójść do kościoła rzymskokatolickiego, bez względu na to, że obrządek, duchowość, nawet melodie są stuprocentowo odmienne od tradycji kijowsko-halickiej. To mnie dziwi. Czyż ludzie ci naprawdę nie pojmują wieloaspektowej wartości i głębi chrześcijaństwa Włodzimierzowego, a sprowadzają wszystko do języka? Do tych, którzy uważają, że Kościół nasz nie ma innego powodu do istnienia jako osobna jednostka (która, choć odmienna, trwa jednak w komunii z Kościołem rzymskim) jak tylko popieranie interesów etniczno-kulturowych i językowych, mogę odezwać się chyba tylko w te słowy: „Otwórzcie oczy, zobaczcie piękno i głębię tego wszystkiego, co nasi przodkowanie pozostawili nam w spadku! Tu jest o wiele więcej, niż tylko język czy tożsamość etniczna!”A sam do siebie zapłaczę chyba: „Jak źle wypełniliśmy obowiązek odkrycia głębi swej tradycji i podzielenia się nią ze światem, który tak jest spragniony takiej głębi!” Potępiam siebie samego i innych, którzy mieli możliwość uczynić to dla ludzkości.
              Kościół nasz jest Kościołem, który wywodzi się  z narodu ukraińskiego, lecz istnieje dla całej ludzkości. Kościół istniejący tylko dla jednego narodu nie jest Kościołem, lecz deformacją chrześcijaństwa. Niestety w diasporze taka deformacja poniekąd przyjęła się jako norma.
              Fakt, że to piszę, nie oznacza, że nie jestem patriotą ukraińskim. Nie oznacza, że nie jestem zakochany w dźwięczności języka ukraińskiego. Oznacza to raczej, że wierzę, iż chrześcijaństwo kijowsko-halickie może być – a podług mego doświadczenia już jest – nadzwyczaj pociągającym dla osób pochodzenia mieszanego, a nawet dla ludzi nie mających w żyłach kropelki ukraińskiej krwi. Tak, wierzę w uniwersalną wartość chrześcijaństwa Włodzimierzowego. Wierzę, iż mamy co ofiarować ludzkości – całemu rodzajowi ludzkiemu, a darem tym jest nasz Kościół.
              Tylko taki Kościół – Kościół, który wywodzi się z narodu ukraińskiego, lecz istnieje dla całej ludzkości – ma prawo do istnienia. Tylko wtedy warto dokładać wysiłków dla jego przyszłości, dla jego rozkwitu w trzecim tysiącleciu chrześcijaństwa. (...)          

Na podstawie: Чировський А., Третє християнське тисячоліття й київське християнство в Америці, „Logos. A Journal of Eastern Christian Studies” 38 (1997), s. 3-8. Przełożył z ukraińskiego P. Siwicki.

NOTA O AUTORZE: Ks. dr A. Czyrowśkyj (Andriy Chirovsky) – kapłan greckokatolicki, założyciel i pierwszy dyrektor Instytutu Studiów Wschodiochrześcijańskich im. Metropolity Andrzeja Szeptyckiego przy Uniwersytecie Św. Pawła w Ottawie, profesor teologii tamże, redaktor naczelny wznowionego „Logosu”.

OD TŁUMACZA: Tekst powyższy stanowi obszerny fragment odredakcyjnego artykułu wstępnego. Intencją przyświecającą tłumaczowi było wykazanie, że problemy artykułowane na łamach pisma „Grekokatolicy.pl” są już od dawna elementem dysputy o Kościele w UKGK na Zachodzie. Jeśli chodzi o sam artykuł, to wypada mi poruszyć dwie kwestie.
              Pierwsza z nich ma charakter terminologiczny: w przekładzie zachowałem terminy „członek” i „członkostwo” (ukr. член, членство), ponieważ odzwierciedlają one specyfikę północnoamerykańskiego podejścia do przynależności do Kościoła. „Członek” (ang. member) to nie jest wierny w rozumieniu prawa kanonicznego, lecz ten, kto do danego Kościoła (parafii) deklaruje przynależność i płaci tam składki, najczęściej uzyskując za to pewne uprawnienia (np. prawo do pochówku na cmentarzu parafialnym, zniżkę na czesne w szkole prowadzonej przez parafię czy diecezją itp.). Tak rozumiane członkostwo nie pokrywa się z prawnokanonicznym pojęciem przynależności do parafii, zwłaszcza parafii terytorialnej.
              Drugie zagadnienie należy już do meritum artykułu. Ks. Czyrowśkyj zasadnie używa pojęć „chrześcijaństwo Włodzimierzowe” czy „tradycja kijowsko-halicka”. Błędem atoli jest przemilczanie przezeń faktu, iż wspomniana tradycja nie jest jedną z kilku wielkich tradycji wywodzących się bezpośrednio ze starożytności chrześcijańskiej (rzymsko-łacińska, antiocheńska, aleksandryjska, bizantyjska, chaldejska i ormiańska), lecz lokalnym wariantem jednej z nich – konstantynopolitańskiej czyli bizantyjskiej (dawniej zwanej grecką). „Kościół kijowsko-halicki” należy do wielkiej rodziny Kościołów obrządku bizantyjskiego. Nie ma „obrządku ukraińskiego” czy „kijowsko-halickiego” w takim sensie, w jakim możemy mówić np. o obrządku ormiańskim. Istnieje, owszem, ukraiński czy kijowsko-halicki wariant obrządku bizantyjskiego – którego zasadniczy zrąb jednak stworzony został nie przez Ukraińców czy Rusinów, ale przez Greków i greckojęzycznych Azjatów; w obrębie świata słowiańskiego pewien istotny (także dla Kościoła kijowsko-halickiego) wnieśli Słowianie bałkańscy. Dotyczy to w pierwszej kolejności tekstów (liturgicznych, teologicznych, z zakresu prawa kanonicznego czy duchowości) – ale i inne elementy (szaty, wystrój cerkwi, sprzęty, ikonografia, architektura, melodyka śpiewów cerkiewnych, ustrój kanoniczny etc.) korzeniami sięgają do wspólnego dziedzictwa bizantyjskiego. Wkładem własnym Rusinów-Ukraińców jest pewna ilość tekstów (procentowo niezbyt duża), własna redakcja języka cerkiewnosłowiańskiego (dziś praktycznie zapoznanego), twórcze rozwinięcie na własnym gruncie cerkiewnej muzyki, architektury i sztuki, wreszcie akcentowanie  pewnych kwestii w duchowości (np. silny rys kenotyczny Kościoła ruskiego, który nb. ks. Czyrowśkyj lubi często podkreślać w różnych wypowiedziach) czy teologii (np. „kijowska eklezjologia Kościołów siostrzanych”, że użyję określenia ukutego przez ks. prof. W. Hryniewicza OMI). Wszystko to są rzeczy ważne i zgadzam się z ks. Czyrowśkim, że tak rozumiana tradycja kijowsko-halicka ma pewną wartość uniwersalną i że chrześcijaństwo Włodzimierzowe ma co zaproponować dzisiejszemu człowiekowi niezależnie od jego etnicznych korzeni. Zresztą przecież nie ma czegoś takiego, jak „czysta tradycja bizantyjska”, wydestylowana z wszelkich lokalnych akomodacji. Tym niemniej wypada zawsze mieć na uwadze, że tradycja kijowsko-halicka jest tylko wariantem bizantyjskiej. Po pierwsze dlatego, że taka jest prawda. Po drugie dlatego, że nie ma w tym fakcie niczego uwłaczającego. Własnej starożytnej tradycji nie mają ani Niemcy, ani Polacy, Rosjanie czy Czesi. Po prostu dlatego, że wielkie tradycje chrześcijańskie zrodziły się w ośrodkach i regionach, które już w starożytności były schrystianizowane i miały odpowiednią rangę kulturalną. Ani Kijowa, ani Halicza to nie dotyczy – i cóż z tego? Nie dotyczy to również ani Moskwy, ani Warszawy – a przecież ani rosyjscy prawosławni, ani polscy łacinnicy jakoś z tego powodu nie cierpią, chociaż ci ostatni nie tylko własnego obrządku nie mają, ale i własnego Kościoła sui iuris (Kościół rzymskokatolicki w Polsce jest wszak integralną częścią ogólnoświatowego Kościoła łacińskiego).  Po trzecie dlatego, że właśnie w kwestii naszej otwartości na „innych” i gotowości dzielenia się z nimi naszym duchowym bogactwem spore znaczenie ma fakt, że nie jesteśmy (ani my, ani nasi etniczni przodkowie) jedynymi twórcami naszej tradycji chrześcijańskiej. My ją tylko przyjęliśmy od Konstantynopola (i Słowian bałkańskich po trosze), owszem – nieco rozwinęliśmy ją i nadaliśmy jej nasz specyficzny posmak, melodykę, styl – ale zasadniczy zrąb pozostał bizantyjski. Tym bardziej zatem nie mamy prawa chować zazdrośnie dla siebie tego, co przyjęliśmy od innych. Oczywiście, jeśli kierujemy się duchem chrześcijańskim...

                                                                                                          diakon Piotr Siwicki

czwartek, 14 marca 2013

WB Światosław: "Nowy Papież zna nasz Kościół, naszą Liturgię, obrządek i duchowość"


We wczorajszym wpisie wyraziłem był nadzieję, że wybór Franciszka I z punktu widzenia UKGK można uznać za opatrznościowy.

W kilka godzin później sam Wielce Błogosławiony Światosław potwierdził me przypuszczenia. Oryginalny tekst przeczytać można w witrynie UKGK. Poniżej proponuję lekturę tegoż materiału w transkrypcji polskiej:


«Nowoobranyj Papa duże dobre znaje i pro naszu Cerkwu, i pro naszu Liturhiju ta obriad, i pro naszu duchownist´», – Błażenniszyj Swiatosław


 23:27 13.03.13 23:27 

«Najpersze ja b chotiw skazaty, szczo nowoobranyj Papa Francysk I je wychowancem naszoho swiaszczenyka Stepana Czmila, jakyj teper pochowanyj u bazyłci Swiatoji Sofiji u Rymi. Nynisznij Papa, a todi student Sałezijanśkoji szkoły, szczodnia raneńko, poky szcze wsi chłopci spały, prysłuhowuwaw o. Czmilu pid czas Służby Bożoji. Win dobre znaje nasz obriad i pam′jataje nawit´ naszu Liturhiju. Wostannie ja joho widwiduwaw, koły proszczawsia z Arhentynoju, wid′jiżdżajuczy do Ukrajiny, i prosyw, szczob win daw swoji swidczennia dla beatyfikacijnoho procesu o. Stepana Czmila, na szczo win rado pohodywsia. Otoż Swiatiszyj Oteć duże dobre znaje i pro naszu Cerkwu, i pro naszu Liturhiju ta obriad, pro naszu duchownist´», – skazaw Błażenniszyj Swiatosław, Hława UHKC, odrazu pisla powidomłennia pro obrannia 266 oczilnyka Rymu.
Krim toho, za słowamy Predstojatela UHKC, Papa Francysk I szcze jak Archyjepyskop Buenos-Ajresa buw ordynarijem dla schidnych katołykiw, zokrema tych, jaki ne mały swojeji ijerarchiji. «A nasza jeparchija w Arhentyni je tak jakby sufrahanna Archyjepyskopstwa Buenos-Ajresa. Takym czynom Kardynał Bergoljo zawżdy opikuwawsia naszoju Cerkwoju w Arhentyni i ja, jak mołodyj jepyskop, robyw swoji perszi kroky w ciomu służinni pid joho okom ta z joho dopomohoju. Tomu ja hadaju, my sprawdi budemo maty w joho osobi toho Swiatiszoho Otcia, jakyj dbatyme pro naszu Cerkwu. I ja spodiwajusia, szczo z tym Papoju nas czekajut´ duże harni podiji w majbutniomu», – pojasnyw Błażenniszyj Swiatosław.
U swojemu komentari Hława UHKC takoż zaznaczyw, szczo nowoobranyj Swiatiszyj Oteć je nadzwyczajno skromnoju ludynoju. «Naprykład, u Buenos-Ajresi win nikoły ne wykorystowuwaw swojeji maszyny, zawżdy jizdyw hromadśkym transportom, zawsze duże skromno odiahawsia. I wyrizniawsia tym, szczo najbilsze chotiw dbaty pro wbohych. Win buw toj, szczo widwiduwaw ludej u najbidniszych kwartałach i wzahali je osoboju takoho, ja b skazaw, duże duszpastyrśkoho składu», – ocharakteryzuwaw Predstojatel UHKC.
Papa Francysk I, za słowamy Błażenniszoho Swiatosława, je nadzwyczajno hłybokym intełektuałom. «Pryhaduju, szczo joho propowidi zazwyczaj buły welmy korotki, czasom nawit´ składałysia bukwalno z p′jaty-szesty reczeń, ałe w nych win tak bahato kazaw, szczo pisla toho joho korotkoho słowa zawżdy trywała mowczanka tak majże na p′jat´-sim chwyłyn. Potriben buw czas, szczob nad cym słowom można buło hłyboko rozdumaty», – skazaw Błażenniszyj Swiatosław, Hława UHKC.

środa, 13 marca 2013

Nowy Papież Rzymski Franciszek I a UKGK

Święte Kolegium Kardynalskie właśnie dziś wieczorem wybrało na Biskupa Rzymu JEm. Jerzego-Mariusza kard. Bergoglio, dotychczasowego arcybiskupa metropolitę Buenos Aires, który przybrał sobie imię Franciszka I.

Co to oznacza dla Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego? Otóż od 25 marca 2011 r. na czele UKGK stoi Wielce Błogosławiony Światosław Szewczuk. Nasz arcybiskup większy pochodzi co prawda z Ukrainy, lecz część swej formacji do kapłaństwa odbył w Argentynie (1991-1992), i to w samym Buenos Aires. Do Argentyny powrócił jako biskup i w tymże Buenos Aires był najpierw biskupem pomocniczym eparchii UKGK Santa Maria del Patrocinio en Buenos Aires (2009-2010), a potem administratorem apostolskim tejże eparchii (2010-2011).

Jeśli weźmiemy pod uwagę, że:

1) dzisiejszy Elekt był w rzymskokatolickiej archidiecezji Buenos Aires biskupem pomocniczym (od 1992), potem zaś koadiutorem (od 1997) i wreszcie arcybiskupem-metropolitą (od 1998),

2) w latach 2005-2011 był przewodniczącym Konferencji Episkopatu Argentyny, a przy tym

3) eparchia Santa Maria del Patrocinio wchodzi w skład metropolii Buenos Aires -

- to wydaje się, że dzisiejszy wybór jest widomym dowodem szczególnej opieki Opatrzności Bożej nad UKGK.

Nowym Papieżem Rzymskim został przedstawiciel Nowego Świata, obszarów geograficznie i kulturowo oddalonych od naszej części globu. Tego zapewne wymagała sytuacja Kościoła powszechnego. Ale taki wybór "z krańców ziemi" rodził potencjalnie niebezpieczeństwo, że nowy Elekt będzie człowiekiem nie mającym pojęcia o naszych sprawach. Tymczasem Papieżem został hierarcha, który przez dwa lata pasterzował w jednym mieście z naszym arcybiskupem większym, co więcej - był dlań "zastępczym metropolitą". Oraz przewodniczącym krajowej Konferencji Episkopatu. Obaj Hierarchowie zatem niewątpliwie dobrze się znają. Poza tym jako arcybiskup metropolita Buenos Aires obecny Papież był ordynariuszem dla wiernych katolickich Kościołów wschodnich nie mających własnego hierarchy. Nie jest zatem ignorantem w tej dziedzinie.

Napisałem powyżej "wydaje się". Z oczywistej ostrożności. To, że Hierarchowie się znają, nie musi oznaczać dobrych stosunków. To, że Franciszek I katolicyzm wschodni zna najbardziej z tego, co mógł obserwować w Argentynie - może być raczej obciążeniem w jego stosunkach z Kościołami wschodnimi, bo Argentyna niekoniecznie jest miarodajnym czy najlepszym przykładem wschodniego katolicyzmu. Uczyniwszy jednak to konieczne zastrzeżenie, pozwalam sobie jednak nadal żywić nadzieję, że ten właśnie wybór okaże się dla nas szczególnie opatrznościowym i błogosławionym. Co daj Boże, amen!

Swiatijszemu wsełenskomu archyjereju Francysku Papi Rymskomu sotwory, Hospody, mnohaja i błahaja lita!

poniedziałek, 11 marca 2013

WB Lubomir o nie-Ukraińcach w UKGK po POLSKU





Obecnie zapraszam do lektury przekładu polskiego mego autorstwa (all rights reserved):





Z Wielce Błogosławionym Lubomirem rozmawiają P. Diduła i A. Babinśkyj
[fragment – całość na anatolbabinskyj.blogspot.com, wpis z 1 maja 2009 r.]

W obecnym czasie w Ameryce pojawiło się niełatwe zadanie: połączyć misję wśród potomków naszych emigrantów, przedstawicieli nowej fali emigracyjnej oraz ludzi innych narodowości.  Jak pogodzić potrzeby tych ludzi?

Trzeba mieć [właściwe] rozumienie Kościoła. Widzicie Panowie, mamy cztery fale emigrantów. Osobiście należę do trzeciej. Przypominam sobie, że – gdyśmy przyjechali do Ameryki, Kanady – spotkaliśmy się z działającymi już instytucjami,  eparchiami, parafiami, różnego typu organizacjami kościelnymi i świeckimi , jednakże kontakt z przedstawicielami pierwszej czy drugiej fali nie był dla nas łatwy.

Odczuwali oni pewną trudność – nie chciałbym powiedzieć „niechęć”, ale pewien brak zrozumienia dla nowych emigrantów. Przybyli wszak ludzie bardzo od nich samych odmienni. Obecnie trzecia fala już się dobrze zadomowiła, stworzyła – że tak powiem – swe struktury, a tu przybywa nowa, czwarta fala; ludzie, powiedziałbym, „spod Sowietów”. Nie mówię tego w sensie deprecjonującym, po prostu są to ludzie wychowani w bardzo odmiennych warunkach, w których sposób myślenia, podejście do problemów – są inne.  Ponownie zatem mamy do czynienia z konfliktami, a może nie tyle konfliktami, ile brakiem współpracy. I trzeba czasu, trzeba jeszcze dobrych paru lat, dopóki te dwie grupy – te wszystkie fale poprzednie i ta nowa – nie zaczną współpracować. Drugim zagadnieniem, które Panowie poruszyliście, jest istnienie i praca naszego Kościoła wśród „ludzi obcych”.  „Obcych” – w sensie nieukraińskiego pochodzenia.

Wydaje mi się, że nasz Kościół powinien być w pełni dla nich otwarty. Nie powinniśmy mówić, że Kościół ukraiński jest tylko dla Ukraińców, że jeśli ktoś nie mówi po ukraińsku – to niech idzie precz. Nie. To nie jest właściwe. Kościół winien być otwarty. Nie chcemy przerabiać tych ludzi na Ukraińców ani też ograniczać Kościoła jedynie do Ukraińców czy [osób] ukraińskojęzycznych, lecz musimy zachować tę tradycję, którą przynieśliśmy z Ukrainy – tradycję duchową. Nawet, jeśli trzeba to robić w języku kraju, w którym osiedliliśmy się.  W Ameryce Północnej, powiedzmy, będzie to język angielski. Musimy przekładać nasze teksty liturgiczne; nie powinniśmy za to przekładać naszej duchowości. Powinniśmy być na tyle świadomi tego, kim jesteśmy, by móc to powiedzieć w języku obcym.

 I jeśli ktoś jest zainteresowany i czuje, że ta duchowość do niego przemawia, to trzeba go przygarnąć, a nie odrzucać. Słowem, Kościół nasz musi być otwarty. Nie bać się, że przestaniemy być sobą, gdy będziemy mieć u siebie [we wspólnocie] ludzi z innych narodów czy kultur. Jeśli jesteśmy świadomi swego, jeśli jesteśmy  przekonani i mamy prawdziwie głębokie rozumienie tego, że to nasza tradycja – nie mamy czego się bać. Przyjmiemy ich, oni wzmocnią nasz Kościół. Nie zrujnują go. Nam nie jest łatwo to przyjąć, są różne poglądy na ten temat. Mówię Panom o tym tak, jak moim zdaniem winno być. Jest to koncepcja Kościoła otwartego, który się nie boi, który jest świadomy i gotów służyć innym. Bo tutaj chodzi o posługiwanie. My chcemy dzielić się z nimi naszymi skarbami.    

Nasi dziadowie, pradziadowie, rodzice, którzy przyjechali do Ameryki Północnej, nie przywieźli ze sobą niczego, mieli puste kieszenie – ale przywieźli wiarę w Boga. I budowali cerkwie, szybciej niźli własne domy. Byli ludźmi wierzącymi. Tę wiarę zachowali. Ta wiara rozrosła się, powstały eparchie, metropolie. Słowem, zakorzeniliśmy się w tamtej ziemi. Nasze trzecie, czwarte, piąte czy szóste pokolenie czuje się w Ameryce najzupełniej u siebie. Nie są już emigrantami, są w domu. Przybyli może sto lat po Anglosasach czy Irlandczykach, lecz dziś czują się tam całkowicie zadomowieni. Są już ludźmi miejscowymi, lecz zarazem posiadaczami wielkiego skarbu, który przekazali im ich rodzice i pradziadowie, ich przodkowie, którzy go przywieźli z Ukrainy. I moim zdaniem nie powinni obawiać się dzielić się tym skarbem z innymi.  Czegóż się bać? Owi „inni” nas nie zniszczą, jeśli pozostaniemy sobą. My sami siebie zniszczymy, jeśli będziemy siedzieć w swym getcie. Będziemy z roku na rok ginąć, będziemy coraz słabsi i słabsi…

Jeśli będziemy odważni, pewni siebie, świadomi swej tradycji i godności, to nie zatracimy się, lecz wzmocnimy i do tego przysłużymy się innym.

niedziela, 10 marca 2013

Czym jest PROZELITYZM w stosunkach między wyznaniami chrześcijańskimi?

Problemem często dyskutowanym w związku z sytuacją ekumeniczną, problemem budzącym często kontrowersje i emocje, jest tzw. prozelityzm. Niewątpliwie rzeczywisty prozelityzm jest zjawiskiem nieekumenicznym. Ale powstaje tu pytanie: co jest prozelityzmem, a co nim nie jest? Prozelityzm jest niewątpliwie "łowieniem w cudzym stawie", tzn. pozyskiwaniem wiernych kosztem innych Kościołów. Początkowo pojęcie "prozelita" oznaczało konwertytę, ale z biegiem czasu, wskutek uprawiania prozelityzmu przez Kościoły, pojęcie to stało się pejoratywnym określeniem bezprawnych i nie do przyjęcia poczynań jakiegoś Kościoła, zmierzających do pozyskiwania dla siebie członków innego Kościoła. Dokonuje się to przeważnie przy zastosowaniu nieuczciwych, nielojalnych, niskich metod działania, przez nieuprawniony ekskluzywizm własnego wyznania, a poniżanie czy wręcz szkalowanie innego.

Nie jest natomiast prozelityzmem pouczanie ludzi poszukujących swojej drogi wyznaniowej o zasadach wyznania, nawet w celu pozyskania tej osoby dla własnego Kościoła. Nie jest prozelityzmem szukanie i ratowanie ludzi zagubionych życiowo: alkoholików, narkomanów, ludzi nieszczęśliwych, którzy nie mogą się odnaleźć. Nie jest prozelityzmem pozyskiwanie ludzi, którzy stoją daleko od Kościoła macierzystego i praktycznie nie mają z nim żadnego kontaktu. Nie jest prozelityzmem również otwarcie drzwi Kościoła dla osób, które zainteresowały się określoną doktryną lub drogą wyznaniową i chcą wstąpić do nowego dla siebie Kościoła. Każdy człowiek musi mieć prawo do wolności wyboru takiej społeczności kościelnej, która mu odpowiada i w której będzie mógł być w pełni chrześcijaninem (nie nominalnym tylko).


Prozelityzm jest słowem często używanym w opisach stosunków międzywyznaniowych, najczęściej jako element oskarżeń. Niestety, znaczenie tego terminu pozostaje niedookreślone - czy może raczej różni autorzy różnie ów prozelityzm rozumieją. Próba ujęcia tego terminu dokonana przez ks. pastora Zdzisława Trandę, superintendenta (z tytułem biskupa) Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w latach 1978-2002 zwróciła moją uwagę, dlatego też uznałem za stosowne zamieścić tu cytat z krótkiego tekstu ks. Z. Trandy pt. Wymogi sytuacji ekumenicznej. Dokładna lokalizacja cytatu: Ku chrześcijaństwu jutra. Wprowadzenie do ekumenizmu, red. W. Hryniewicz i in., Lublin 1997, s. 20-21.

poniedziałek, 4 marca 2013

Języki "obce" w Ukraińskim Kościele Greckokatolickim




Wklejony poniżej artykuł ukazał się w numerze 3 pisma "Grekokatolicy.pl" i był niejako rozwinięciem tez zawartych w poprzednim artykule, z numeru drugiego tegoż pisma. Artykuł poprzedni ujmował rzecz bardziej całościowo, postulując pewien program "polityki narodowościowo-językowej" UKGK w Polsce. W odpowiedzi na głosy krytyki czy raczej nagonkę, koncentrującą się w dużej mierze na kwestii językowej, wypadało pogłębić ten właśnie aspekt, wskazując na miejsce i rolę innych niż ukraiński (i cerkiewnosłowiański) języków w UKGK w ogóle.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


                            Języki „obce” w Ukraińskim Kościele Greckokatolickim

                                    Problem języka czy problem tożsamości?

                      Opublikowany przeze mnie w „Grekokatolicy.pl” nr 2 artykuł Jaka powinna być „polityka narodowościowo-językowa UKGK w Polsce? wzbudził liczne reakcje polemiczne, koncentrujące się w dużej mierze (i w coraz większym stopniu w miarę upływu czasu) na wtórnej z natury kwestii języka, zwłaszcza liturgicznego. Nazywam kwestię językową wtórną, ponieważ za pierwszoplanowe zagadnienie uważam problem właściwego określenia tożsamości grekokatolicyzmu i grekokatolików w Polsce. Jak już nieraz pisałem, są w tej mierze w gruncie dwie trudności: pierwsza natury wręcz fundamentalno-światopoglądowej, druga dotyczy tożsamości obrządkowej.
                        Pierwszy problem rysuje się jako zasadniczy dylemat: albo uznanie Kościoła greckokatolickiego w Polsce po prostu za narzędzie zberihannia ukrajinstwa, albo też traktowanie UKGK (zgodnie zresztą z tym, co sam UKGK o sobie oficjalnie głosi) jako Kościoła par excellence. Innymi słowy: albo postrzegamy Kościół instrumentalnie, jako byt służebny podporządkowany realizacji celów świeckich (narodowych, językowych czy politycznych), albo też widzimy w nim wartość samoistną, Bosko-ludzki organizm służący zbawieniu ludzi i budowie Królestwa Bożego, podporządkowany jedynie Bogu i Jego woli.
                     Od tego, czy będziemy w Kościele greckokatolickim widzieć Kościół Chrystusowy, czy użyteczny instrument realizacji celów świeckich – zależy także i nasze postrzeganie problemu językowego. Nie dziwi mnie zatem wcale, że osoby, dla których UKGK jest przede wszystkim (wyłącznie?) narzędziem zberihannia ukrajinstwa, z tak wielką stanowczością występują przeciwko samej tylko idei dopuszczenia języka polskiego w UKGK, w tym także w sferze kultu (podkreślam: dopuszczenia polskiego obok ukraińskiego, a nie zastąpienia ukraińskiego polskim!). Jest to stanowisko logiczne, wewnętrznie spójne. Problem w tym, że jest ono najzupełniej niechrześcijańskie, sprzeczne z pierwszym przykazaniem Dekalogu. Kto wbrew nauce Chrystusowej głoszonej przez Jego świadków, od Apostoła Pawła z Tarsu do Metropolity Andrzeja Szeptyckiego, głosi wizję Kościoła etnocentrycznego, ten w gruncie rzeczy odrzuca Boga Jedynego na rzecz bożka ukrajinstwa, dopuszczając się straszliwego grzechu bałwochwalstwa. Bardzo bym pragnął, abyśmy wszyscy wyciągnęli z tego faktu stosowne wnioski – i starali się być chrześcijanami konsekwentnymi, a nie jedynie z imienia.  
                          Możliwe jest również, iż osoby tak stanowczo dystansujące się wobec pomysłów dopuszczenia polszczyzny w UKGK nie są bynajmniej bałwochwalcami, lecz całkiem porządnymi, szczerze wierzącymi chrześcijanami–katolikami. Problem w tym, iż będąc nimi, specyfikę tożsamości UKGK i jego odrębności wobec Kościoła rzymskokatolickiego widzą jedynie w tożsamości etniczno-językowej, błędnie ignorując lub nie doceniając znaczenia obrządku, czyli naszej odrębnej spuścizny kościelnej w dziedzinie liturgii, duchowości, teologii oraz dyscypliny (prawa kościelnego). Takie osoby, wbrew – zdawałoby się – oczywistości zdają się mniemać, że różnica między cerkwią a kościołem, między Boską Liturgią a Mszą św. itd., tkwi wyłącznie w używanym języku. „Jeśliby Liturgia w cerkwi miałaby być po polsku,  to równie dobrze (albo i lepiej) pójść w niedzielę na Mszę do kościoła” – zdają się mówić rzecznicy takiej postawy.  
                           To drugie stanowisko określić by można mianem „ukraińskiego rzymskokatolicyzmu de facto”. Jego istnienie dziwić nie może – po stuleciach latynizacji, po ponad 60 latach egzystencji w rozproszeniu, gdzie trudno kultywować życie liturgiczne i w ogóle „cerkiewne” w pełnym wymiarze jego bogactwa. Nie można się jednak zgodzić z reprezentantami tego stylu myślenia. Nie tylko dlatego, że w ich wizji UKGK w Polsce sprowadza się właściwie do swego rodzaju sieci parafii personalnych dla mniejszości ukraińskiej w łonie KRK (w tym sensie dość logiczne, acz oczywiście błędne, jest postrzeganie przez niektórych UKGK jako „Kościoła dla Ukraińców” na tle KRK jako „Kościoła dla wszystkich innych”). Chodzi przede wszystkim o to, że dla katolika kluczowym problemem w życiu jest pełnienie Bożej woli i Bożego powołania – nie tylko w wymiarze jednostkowym, ale i wspólnotowym. Szczególnym zaś powołaniem katolickich Kościołów wschodnich i ich wiernych w Kościele powszechnym, zgodnie z dokumentami kościelnymi, jest pielęgnowanie i kultywowanie swej obrządkowej tożsamości, nie zaś redukowanie się do roli etnicznej przybudówki do Kościoła łacińskiego. Na świecie jest ponad miliard prawdziwych łacinników i doprawdy nie ma żadnej potrzeby, by te kilkanaście milionów wschodnich katolików przekształcało się w jakieś kiepskie kopie tychże łacinników. Pan Bóg głosem Swego Kościoła wyraża wobec nas biegunowo przeciwne życzenia – i obyśmy chcieli się w nie wsłuchać!                   

                        Kwestia językowa w nauczaniu i dyscyplinie UKGK

               Język zatem  jest sprawą wtórną wobec ogólniejszego problemu tożsamości. Skoro jednak kwestia języka (której w moim poprzednim artykule poświęciłem niewiele miejsca) tak zainteresowała wiele osób w Polsce, warto być może poświęcić owemu zagadnieniu nieco więcej miejsca. W pierwszej kolejności przytoczmy oficjalne dokumenty naszego Kościoła greckokatolickiego i wypowiedzi jego Protohierarchów w przedmiocie używania innych, niż ukraiński (i cerkiewnosłowiański) języków.  
Oto Sługa Boży Andrzej hr. Szeptycki, metropolita halicki, arcybiskup lwowski etc. 16 maja 1904 r. wydał list do grekokatolików-Polaków, a w nim napisał m.in.:
Między wiernymi, duchownej mej władzy podlegającymi, mając i was, którzy choć z ruskich rodzin pochodzicie, w domu jednak tylko po polsku mówicie i poczuwacie się do polskiej narodowości, (…) tego pragnę i od kapłanów moich dyecezyj domagam się, by zawsze wszystkie Wasze potrzeby duchowne były zaspokojone – by w nauce, spowiedziach do was w mowie zastosowywali się, nie żądając od was, byście się ruskiego języka uczyli, by ich rozumieć. [podkreślenia tu i dalej – P.S.]
Nie było to bynajmniej jednostkowa, odosobniona wypowiedź z początków pontyfikatu Sługi Bożego. Oto bowiem przy końcu tegoż pontyfikatu, w postanowieniach synodu archieparchii lwowskiej z 1940/41 r. czytamy:
(...) християнський патріотизм не може перешкоджувати нам в обниманні християнською любов'ю ближнього і тих християн, які за приписами церковного права належать до наших парохій чи Епархії. Тих нечисленних католиків візантійсько-слов'янського обряду, що належать до народності великоруської, білоруської, польської, німецької, чеської чи жидівської, ми не хочемо винародовлювати. Ми готові сповняти супроти них з якнайбільшою християнською любов'ю наші душпастирські обов’язки, стаючи, за прикладом св. Апостола Павла, ”всім для всіх”. Ми готові передавати їм Євангеліє в їхній рідній мові і по наших силах помагати їм у зберіганні й оцінюванні якслід їхніх традицій і звичаїв.
Co ciekawe, w protokole posiedzenia synodu z 23 maja 1940 r. zanotowano:
W dyskusji nad tym działem zauważa ks. dr Kostelnyk, że może byłoby wskazanym opuścić te słowa, iż „nie chcemy innych narodów ukrainizować” [tak było w pierwotnej redakcji projektu – P.S.], a także sądzi, że zbyt wiele obiecujemy w słowach „będziemy szanować ich tradycje”.
Bardzo ciekawy detal historyczny: późniejszy czołowy współpracownik Moskwy w dziele niszczenia grekokatolicyzmu w Ukrainie chce stępić wymowę dekretu synodalnego, zaś Metropolita, jako prawodawca synodalny, zupełnie ignoruje te uwagi. Ogłoszony w 1941 r. tekst dekretu Praca nad zjednoczeniem Kościołów w punkcie, o którym mowa (tekst – patrz wyżej), jest tylko nieco przeredagowany – „ukrainizować” zamieniono na „wynaradawiać”, wyliczono poszczególne narodowości (w projekcie pierwotnym nie było tego). Istota pozostała bez zmian: odrzucenie ukrainizacji nie-Ukraińców pod płaszczykiem religii, zobowiązanie do stosowania w posłudze duszpasterskiej odnośnych języków oraz do pomocy, po naszych syłach oczywiście (i w miarę potrzeby, dodajmy) w zachowaniu tożsamości narodowej.
                              Dodajmy, dla wyjaśnienia historycznego Sitz im Leben, że jedynym językiem liturgicznym za życia Metr. Andrzeja pozostawał język cerkiewnosłowiański. Nawet Apostoła i Ewangelię czytano po cerkiewnosłowiańsku.  Zauważmy także, iż adresując swój list pasterski z 1904 r. do grekokatolików narodowości polskiej, Metropolita określił ich jako pochodzących z rodzin ruskich (ukraińskich). Bardzo jest znamienne, że jako Pasterz głęboko przejęty zasadami Ewangelii akceptował na gruncie kościelnym fakt, iż człowiek ruskiego (ukraińskiego) pochodzenia wskutek naturalnej asymilacji może stać się np. Polakiem i za takiego być uznawanym przez kościelną (cerkiewną) władzę. Nie są mi znane analogiczne enuncjacje hierarchii rzymskokatolickiej w Galicji wschodniej – natomiast powszechnie wiadomo, że akurat na przełomie XIX/XX w. prowadziła ona aktywną kampanię repolonizacji zrutenizowanych łacinników.
                            Ale oto przyszedł Sobór Watykański II, który uroczyście dopuścił języki żywe/narodowe do liturgii (dziś mówi się i pisze nieraz, że zastąpił nimi łacinę, co jest nieprawdą). Zebrany w Rzymie na III sesji Soboru ukraiński episkopat greckokatolicki w dniu 12 listopada 1964 r. podjął decyzję
(…) допустити уживання живої української мови у відправах наших богослужб для кращої і кориснішої участи наших вірних у тих богослужбах, зразу тільки в деяких частинах наших богослужб, а саме в читанні Апостолів і Євангелій, у «Віpyю», «Отче наш» і в молитві перед святим Причастя, і то вже в найближчому часі. Як тільки появиться друком апробований текст тих частин відправи.
Postanowienie to dotyczyło języka ukraińskiego. Ale już w roku następnym (!) wydano analogiczne decyzje w przedmiocie innych języków:
(…) залишаючи і на далі в засаді церковнослов’янську мову, ми порішили увести з часом і в міру потреби живу українську мову в Літургії і священнодіяннях нашого обряду. Рівнож дозволяємо в разі конечності вживати, за виразним благословенням місцевого ієрарха візантійсько-українського обряду, теж інших мов: у читанні Апостола й Євангелія, після їхнього прочитання в українській мові, та в проказуванні вірними: «Вірyю», «Отче наш», «Вірyю, Господи, і визнаю»…
W tymże samym posłaniu z 1965 r. ukraińscy biskupi greckokatoliccy tłumaczą, dlaczego dopuszczają używanie w liturgii także „innych języków”:
(…) дати можливість і тим нашим вірним, що задля різних причин не розуміють достаточно живої української мови, духовно користати з наших літургічних богослужб і не почувати себе неприналежним до нашої Церкви.      
Synod Biskupów w roku 1969 poszedł jeszcze dalej, rozszerzając możliwość używania „innych języków” w czasie Boskiej Liturgii na ektenie (litanie). Wspomina się też wyraźnie o kazaniach, nie zostało natomiast powtórzone zalecenie, by czytania (Apostoł i Ewangelia) były dwujęzyczne. Być może dlatego, że „inne języki” dopuszczono we wspólnotach mających możliwość celebrowania więcej niż jednej Liturgii niedzielnej:
16. В доповненні до постанов попереднього Архиєпископського Синоду  з  1965 року про вживання інших мов, як старословянська (!) й українська, в служенні св. Літургії, тобто читання Апостола, Євангелії, виголошування проповідей, Вірую, Отче наш, Вірую Господи, теперішній Синод  дозволяє вживати інших мов також у дияконських частинах, це значить, в усіх єктеніях з прошеннями і відповідями вірних, якщо в храмі служиться більше св. Літургій і якщо заходить таки справжня потреба. Синод, силою такого загального рішення, дозволяє Впресв. (!) Митрополитам і Владикам поза митрополіями вживати інших мов за попереднім узгідненням і благословенням Блаженнішого Верховного Архиєпископа.
17. В звязку (!) з повищим рішенням, Синод поручає Впресв. Митрополитам і Владикам поза митрополіями предложити відповідний літургічний переклад у відносній до місцевих потреб мові Верховному Архиєпископові, щоб його можна було видати з благословенням на користування ним.
Z kolei Synod Biskupów zebrany w Rzymie w roku 1980 zleca podkomisji ds. przekładu ksiąg liturgicznych na język angielski opracowanie angielskiego tłumaczenia Liturgii św. Jana Chryzostoma. Wynik pracy podkomisji, po zaaprobowaniu przez kolejny Synod Biskupów (1982) zostaje zatwierdzony dekretem Kongregacji dla Kościołów Wschodnich z 10 sierpnia 1984 r. Do liturgikonu zawierającego teksty ukraiński i angielski pisze przedmowę (datowaną 19 maja 1987 r.) rezydujący wówczas w Rzymie arcybiskup większy Mirosław kard. Lubacziwśkyj. Wyjaśnia w niej, dlaczego angielski przekład Liturgii został przygotowany i wydany:
Передаємо цей офіційний переклад для вжитку нашої Української Католицької Церкви, щоб прийти з поміччю тим нашим вірним, які щиро люблять Церкву й бажають брати участь у її Богослужбах, але на жаль не знають української мови. До таких вірних нашої Церкви належать не тільки українці 3-ого покоління, але також неукраїнці, які стали членами нашої Церкви через подружжя, й очевидно їхні діти і внуки. Всі вони з різних причин і обставин не мали змоги навчитися української мови. Тож, щоб і їм також дозволити користати з усіх духовних скарбів наших Богослужб, та нашого прекрасного обряду, видаємо оцей переклад англійський поруч з українським зі закликом до всіх наших вірних, щоб вони, по можності своїх сил старалися пізнати красу та велич цих наших Богослужб.
Są to właściwie oczywiste, wręcz banalne racje rodem z podręcznika teologii pastoralnej. Przytaczam je wyłącznie dla zadokumentowania, że obowiązują one i w UKGK. Fakt, że muszę uzasadniać w ten sposób tezy skądinąd oczywiste jest dość przerażającym świadectwem nienormalności naszej sytuacji tu i teraz.
Ale skoro już jesteśmy przy „tu i teraz”… W 2002 roku odbyło się wspólne zgromadzenie eparchialne (łac. conventus eparchialis, ukr. jeparchijalnyj sobor) obu eparchii UKGK w Polsce, poprzedzone spotkaniami i dyskusjami na szczeblu parafialnym i dekanalnym. Na niektórych spotkaniach podnoszono różne postulaty: a to żeby oddzielić sprawy wyznaniowe od narodowościowych, a to by odejść od utożsamiania przynależności religijnej z narodowością („grekokatolik=Ukrainiec”), otwierać się na lokalne środowiska polskojęzyczne, życzliwie przyjmować w cerkwi osoby pochodzenia rzymskokatolickiego, wchodzące do niej przez małżeństwo, stwarzać im warunki akceptacji i miłości, by zapobiec odejściu do Kościoła rzymskokatolickiego – a w kazaniach żeby nie było wrogich lub nieprzychylnych elementów wobec innych narodowości i religii. Treści owe, w nieco złagodzonej postaci, przeniknęły do wygłoszonego na zgromadzeniu referatu zbiorczego, który następnie przedrukował Kalendarz „Błahowista” za 2003 r. (s. 66-67).
Zgromadzenie eparchialne powołało komisje robocze, komisje wypracowały postulaty i projekty ustaw partykularnych. Między innymi komisja liturgiczna przyjęła, zaś obaj biskupi eparchialni zaaprobowali i ogłosili (po dokonaniu pewnych poprawek) normatyw liturgiczny pn. Zasady życia liturgicznego (ukr. Pryncypy liturhijnoho żyttia). Z dniem 7 stycznia 2005 r. Zasady stały się prawem kościelnym obowiązującym w obu eparchiach. Zawarte w nich przepisy dot. języków w liturgii brzmią następująco (za www.cerkiew.net.pl): 

Літургійні мови
50.       Традиційною літургійною мовою УГКЦ є церковнослов’янська мова.
51.       Українська мова рівноправна з церковнослов’янською, якщо йдеться про затверджені компетентною церковною владою тексти.
52.       За згодою єпархіального Єпископа можна вживати також іншомовні затверджені переклади літургійних текстів, якщо в даному випадку чи середовищі існує така душпастирська потреба.
53.       У випадку браку затверджених для літургійного вжитку перекладів літургійних текстів даною мовою, можна її використовувати в Богослуженнях призначених для іншомовних учасників тільки в обмеженому обсязі - у проповіді, читаннях, катизмах, Молитві Господній, Символі Віри, молитві перед св. Причастям.
Jak zatem widzimy, obowiązujące w metropolii przemysko-warszawskiej UKGK partykularne prawodawstwo liturgiczne dopuszcza używanie w liturgii języków innych niż ukraiński czy cerkiewnosłowiański. Nawet gdy nie ma zatwierdzonych przekładów ksiąg liturgicznych – a w kontekście UKGK dotyczy to m.in. języka polskiego – można używać danego języka w kazaniu, czytaniach z Pisma św., katyzmach (psalmy śpiewane lub recytowane np. na nieszporach czy Liturgii Uprzednio Poświęconych Darów), Modlitwie Pańskiej (Ojcze nasz), Symbolu Wiary oraz modlitwie przed Komunią (Wierzę, Panie, i wyznaję…). I tak bywa z reguły, gdy duchowni ze środowiska lubelskiego (parafia i seminarium) celebrują Boską Liturgię dla polskojęzycznej przeważnie społeczności wiernych (np. w Chełmie, Horodle czy kościołach lubelskich).
Wypada także wspomnieć jedno z postanowień ostatniego zwyczajnego Synodu Biskupów UKGK (Brzuchowice, 2-9 września 2010 r.), które brzmi:
Для покращення душпастирської опіки мігрантів (…) доручити Патріаршій літургійній комісії підготувати двомовні тексти Літургій Івана Золотоустого і Василія Великого, а також Чину святих таїнств Хрещення, Миропомазання та Подружжя для душпастирських потреб у країнах найбільш чисельного перебування вірних УГКЦ.

Na koniec wreszcie – dwa ważne cytaty z programowych wystąpień Wielce Błogosławionego Światosława, nowo wybranego  Arcybiskupa Większego (Patriarchy) Kijowsko-Halickiego, Predstojatela UKGK. Na początek sięgnijmy do zapisu pierwszej konferencji prasowej   

І наступне питання, на якому я особисто дуже настоював, коли ми розробляли цю стратегію, це питання інкультурації. Можливо саме через те, що я потрапив свого часу у Латиноамериканську культуру і запитував себе, що означає бути східним християнином в Південній Америці. Бо те, що ми тут вважаємо сходом, для того боку світу є північчю. Тобто ці орієнтири географічно цілком переоцінюються. Ось коли я побачив надзвичайну цікавість до нашої Церкви і весь той час, направду, я проповідував іспанською мовою, перекладаючи на іспанську мову такі традиційні грецькі, старослов’янські різні духовні поняття або вислови, або фрази. Отож та культура дуже потребувала того скарбу віри і духовної традиції, які ми маємо в нашій візантійській східній духовності. Ми як Церква, яка є спадкоємницею тої місії Апостолів слов’ян Кирила і Методія, які були великими перекладачами і Святого Письма і Літургії, маємо надзвичайну місію сьогодні дальше цей переклад продовжувати, щоб ми могли молитися правильно, глибоко в англійській мові, в іспанській мові, в португальській мові, в українській мові. Тобто це питання інкультурації є дуже важливим.

Kolejna wypowiedź pochodzi ze spotkania z dziennikarzami w budynku seminarium duchownego w Drohobyczu (7 maja 2011 r.). WB Światosław odpowiada na pytanie, jakim chciałby widzieć UKGK za 10 lat:

Синод наших владик створив таку команду № 2. Мали на меті опрацювати бачення, якою ж мала б бути наша Церква через 10 років до 2020 року. Накреслили 10 таких пріоритетів того, що хотіли б за 10 років зробити. Відтак починає працювати команда № 3, яка має розпрацювати певні механізми втілення в життя. Основними були питання: молоді, євангелізації, інкультурації, питання про розвиток структур нашої Церкви, питання мови в Літургії. Можливо, для України питання мови є не настільки актуальним, але коли йдеться про інші країни, то це дуже болюче питання. У 2020 році я хотів би бачити нашу Церкву як єдиний організм, який існує в усьому світі, говорить різними мовами, проголошує Євангеліє в різних країнах, але є єдиною Церквою східної традиції.



                   Propozycje praktyczne dla metropolii przemysko-warszawskiej

Rzecz jasna, wcielanie w życie najsłuszniejszych nawet i niekwestionowanych zasad musi uwzględniać okoliczności czasu i miejsca. Z jednej strony wydaje się czymś oczywistym, że nie można dłużej chować głowy w piasek, żyć dawno zdezaktualizowaną fikcją w 100 % ukraińskiej i ukraińskojęzycznej wspólnoty, ignorować polskojęzyczne otoczenie, w którym z woli Bożej żyjemy – oraz fakt występowania wśród grekokatolików grup etnicznych czy etnograficznych o pewnym stopniu kulturalno-językowej swoistości (jak Łemkowie, z których nie wszyscy określają się jako Ukraińcy). Z drugiej – sytuacja UKGK w Polsce po 1947 r. pozostaje skrajnie trudna, rozproszenie wiernych w większości parafii uniemożliwia duplikację niedzielno-świątecznych Liturgii. Niektórzy wierni są skażeni mentalnością etnocentryczną lub zlatynizowaną (o czym pisałem w pierwszej części); Kościół nie może kierować się błędnymi poglądami, powinien je umiejętnie prostować, z drugiej jednak strony musi je uwzględniać jako element rzeczywistości po prostu.
Stąd też moje propozycje, wysuwane już w zasadzie nieraz w mniej lub bardziej dopracowanej formie (por. artykuł z nr 2 „Grekokatolicy.pl” czy z Kalendarza „Błahowista” za 2010 r. – UKGK w Polsce i asymilacja: w poszukiwaniu rozwiązań duszpasterskich), są w istocie bardzo ostrożne, nie uderzają w żaden sposób w „ukraiński stan posiadania” i nie dają żadnych podstaw do zarzutów o „odbieranie narodowi jego języka”, jak to niektórzy „patrioci” raczyli byli mi zarzucać.

Primo: należy stworzyć osobom polskojęzycznym możliwość brania jak najpełniejszego, świadomego udziału w życiu modlitewno-liturgicznym UKGK.  Powinny zostać opracowane i wydane:
a) modlitewnik zawierający modlitwy prywatne w języku polskim (może być dwujęzyczny, ukraińsko-polski);
b) modlitewnik zawierający teksty stałe oraz antyfony Boskiej Liturgii św. Jana Chryzostoma i św. Bazylego Wielkiego oraz Liturgii Uprzednio Poświęconych Darów w trzech równolegle zamieszczonych wariantach (ukraiński cyrylicą, ukraiński w transkrypcji polskiej, wreszcie polski);
c) Katechizm UKGK w przekładzie polskim;
d) jedna lub kilka książek polskojęzycznych traktujących o tradycji bizantyjsko-ukraińskiej (na początek mogą to być zaadaptowane do polskiej rzeczywistości tłumaczenia książek takich jak: Szmańko T., Jak powodytysia w chrami. Poradnyk bohomolcia, Lwiw 2006; Fedoriw Ju., Obriady Ukrajinśkoji Cerkwy,  Rym-Toronto 1970; tenże, Pojasnennia cerkownych bohosłużeń i Swiatych Tajn, Lwiw 2009);
e) polskie przekłady obrzędów chrzcielnych, ślubnych i pogrzebowych.

Secundo: w przeważającej większości parafii UKGK w Polsce nie ma na razie żadnego „pola manewru” w kwestiach językowych, jeśli chodzi o celebracje obowiązkowe dla ogółu wiernych, czyli przede wszystkim Boską Liturgię niedzielną i świąteczną. Drugiej Liturgii najczęściej odprawić się nie da, świadomość wiernych zaś nie jest gotowa na dopuszczenie elementów polszczyzny w ramach tej jedynej Liturgii, która jest celebrowana. Stąd w większości parafii udział osób polskojęzycznych w Liturgii niedzielno-świątecznej nie wpłynie na jej formę językową, natomiast dzięki pomocom wyliczonym powyżej, zwłaszcza w punkcie b), wierni tacy będą mogli lepiej, aktywniej i pełniej uczestniczyć w Liturgiach ukraińskojęzycznych.
Co innego w przypadku chrztów, ślubów i pogrzebów. Nie ma żadnego powodu, by część lub nawet całość obrzędu w przypadku np. rodzin mieszanych czy po prostu polskich nie była celebrowana po polsku (oczywiście, najpierw muszą powstać przekłady tekstów). Decydować o tym winien duszpasterz w porozumieniu z bezpośrednio zainteresowanymi osobami. Są to celebracje najzupełniej nieobowiązkowe, stąd jeśli komuś polonofobia nie pozwala być ich uczestnikiem, to po prostu nie musi.

Tertio: tam, gdzie istnieją możliwości organizacyjno-techniczne i dobra wola ze strony duszpasterza czy duszpasterzy, mogłaby być sprawowana osobna niedzielna czy świąteczna Boska Liturgia (druga, trzecia, czwarta…) dla wiernych języka polskiego. Oczywiście na początku z braku przekładów byłaby to Liturgia w języku ukraińskim (albo i cerkiewnosłowiańskim, czemu nie?) z elementami polskimi (czytania, kazanie, Symbol Wiary, Modlitwa Pańska, modlitwa przed Komunią). Z czasem liczba tych elementów mogłaby wzrastać, w szczególności nie przedstawia wielkiego trudu opracowania i zatwierdzenie przekładów ektenii (w duchu uchwał synodalnych z 1969 r.)  Mogłyby także być wykorzystane istniejące już przekłady części zmiennych (antyfony świąt Pańskich, tropariony i kontakiony, prokimeny i wersety Alleluja, teotokiony świąteczne).
Takich parafii w całej Polsce mogłoby być zapewne kilka, może kilkanaście. Bardzo ważny jest tu przy tym element osobistego zaangażowania duszpasterza i przynajmniej przyzwolenia ze strony wspólnoty. Bez tego rzecz się raczej nie uda. Jak arcysłusznie napisał był bł. Emilian Kowcz, wierni instynktownie odczują, czy są kochani i potrzebni, czy wręcz przeciwnie. I na masochizm jednostek w tym wypadku nie liczyłbym. Na tym wspólnoty chrześcijańskiej zbudować się nie da.
Tak czy inaczej, także i w tych nielicznych parafiach wiernym pozostałaby możliwość udziału w Liturgii ukraińskojęzycznej według dotychczasowego stanu, stąd też i tu nie byłoby żadnych podstaw do skarg na rzekome prześladowanie języka i narodowości ukraińskiej.

Quarto: powinna powstać „eksperymentalna” placówka duszpasterska przeznaczona dla wiernych języka polskiego. Zapewne jedna na początek, może z czasem po jednej na eparchię? Placówka taka mogłaby mieć status parafii personalnej. Byłaby w szczególności naturalnym miejscem kształtowania się polskojęzycznego grekokatolicyzmu, wykuwania i „próbowania” przekładów itd.  Taka placówka rzecz jasna istniałaby również „obok” sieci parafii terytorialnych UKGK, stąd jej działalność nie niosłaby najmniejszego uszczerbku językowemu status quo w parafiach terytorialnych.

Quinto: co się tyczy problemu łemkowskiego, w tym tzw. łem-Łemków, to nie chcę się tu stroić w pióra eksperta, którym w tym zakresie nie jestem. Biorąc pod uwagę ogólne zasady, warto by podkreślić, że duże znaczenie ma tu okoliczność, na ile dialekt łemkowski w obecnym stanie rzeczy jest skodyfikowany w język literacki. Osobiście nie słyszałem nigdy o łemkowskich (karpatoruskich) tłumaczeniach tekstów liturgicznych. Podobno na Słowacji wydany został rusiński Apostoł, ale bodajże nie z oryginału tłumaczony. Zagadnienie to zatem wymaga pogłębionych studiów. Natomiast już teraz stwierdzić wypada, że nie ma żadnych teologicznych czy kanonicznych przeszkód dla wygłaszania w parafiach łemkowskich kazań po łemkowsku, zwłaszcza gdy Łemkiem jest sam kaznodzieja. Sługa Boży Andrzej Szeptycki wydał był swego czasu osobny list pasterski do Hucułów, zredagowany w ich dialekcie. I to jest, myślę, wiążący dla nas przykład pasterskiej troski.


                                                         Podsumowanie

Proponowane przeze mnie rozwiązania są, raz jeszcze podkreślę, skrajnie wręcz ostrożne. Żadnego zagrożenia odbieraniem wiernym języka i narodowości ukraińskiej ich słusznych praw nie niosą. Niczego im na rzecz wiernych języka polskiego nie odbierają, natomiast wzbogacają wspólnotę greckokatolicką w Polsce o nowy wymiar posługiwania.  Są wezwaniem do rozwoju, a nie do niechętnej (takiej z mieleniem w zaciśniętych zębach bezsilnych przekleństw) kapitulacji przed procesem wynarodowienia.

Osobom zaś, do których i te argumenty nie przemawiają, upartym polonofobom którym nie chodzi o zachowanie ukraińskiego, lecz o niedopuszczenie polskiego, pragnąłbym przypomnieć na koniec trzy rzeczy.

1) Taka postawa jest oczywiście sprzeczna z chrześcijańską wizją patriotyzmu (por. np. liczne teksty Metr. Andrzeja), która polega na miłowaniu tego, co własne, bez nienawiści do tego, co obce.

2) Używanie innych języków w sferze kultowej (i nie tylko) UKGK jest zwłaszcza w diasporze normą.  Praktycznie tylko w Polsce UKGK ma ustabilizowane struktury administracyjne (eparchialne) i jednocześnie tak stanowczo dystansuje się od języka kraju i społeczeństwa, w którym działa. W Kanadzie, USA, Brazylii, Argentynie czy Australii jest zupełnie inaczej. Co więcej, także w kontekście polskim jesteśmy jedynym Kościołem, który jednocześnie głosi zasadę języków żywych w liturgii, i nie ma (co więcej: mieć nie chce!) tekstów polskojęzycznych. Krótko mówiąc, sytuacja nasza nie jest żadnym ideałem, tylko anomalią po prostu.

3) Ktoś wreszcie mógłby powiedzieć, że ukraiński jest językiem bliskim polskiemu (co nie zachodzi w przypadku angielskiego, portugalskiego czy hiszpańskiego), że można się go dość łatwo nauczyć choćby w zakresie biernym. I to jest pewien argument, który uznaję, stąd postulat by w przeważającej większości parafii poprzez ukraińsko-polskie modlitewniki raczej przyuczać wiernych języka polskiego do udziału w liturgii ukraińskojęzycznej uważam za sensowny. Ale takie modlitewniki powinny zaistnieć!
Nie ma natomiast zgody na ksenofobię podpartą racjami historycznej krzywdy. Pomijając przykazanie miłości nieprzyjaciół tudzież Chrystusowy mandat misyjny (rozumiem, że dla osoby o nacjonalistycznym światopoglądzie nie są to żadne argumenty), zwróćmy uwagę na przykład, jaki nam daje UKGK w Kazachstanie.
Otóż nie sądzę, by znalazł się ktoś, kto uznałby, że przesiedleńcy z akcji „Wisła” byli jako grupa kiedykolwiek w sytuacji gorszej, niż przesiedleńcy z Ukrainy zachodniej do Kazachstanu. Oczywiście, wśród osobników zapluwających się na forach internetowych pod bezpiecznym parasolem anonimowości na pewno znalazłby się niejeden gotów coś takiego twierdzić. Ale i taki człowiek, przeniesiony cudem do 1947 r. i postawiony przed wyborem PGR-u pod Szczecinem i stepu w obwodzie kustanajskim, z pewnością wybrałby pierwszy wariant.
Tymczasem UKGK w Kazachstanie, mimo gorszej od zawsze sytuacji swoich wiernych, mimo tego, że ciężar krzywd doznanych przez Ukraińców od Rosjan i sowietów nie jest mniejszy, niż ciężar krzywd zaznanych z rąk polskich i PRL-owskich – używa rosyjskiego wszędzie tam, gdzie istnieje taka duszpasterska potrzeba. I nie przeszkadza to Kościołowi greckokatolickiemu być jednocześnie najgłówniejszym filarem ukraińskości w Kazachstanie. Fakt, że my tu w Polsce, będąc w sytuacji o niebo lepszej, nie potrafimy się zdobyć na analogiczną politykę językową – jest dla naszej wspólnoty po prostu zawstydzający.

                                                                                          diakon Piotr Siwicki