sobota, 31 marca 2012

O finansach Kościoła - I


 Temat finansów kościelnych stał się ostatnio dość modny w mediach wszelkiego rodzaju, m.in. za sprawą rządowych pomysłów likwidacji Funduszu Kościelnego. W związku z tym i mnie nachodzi chętka, by wtrącić swoje przysłowiowe trzy grosze.

Zanim jednakże pozwolę sobie na snucie własnych rozważań, proponuję lekturę fragmentu broszury Czomu naszi wid nas utikajut'?  ("Dlaczego nasi od nas uciekają?"), wydanej we Lwowie w roku 1932 przez bł. Emiliana Kowcza (1884-1944), kapłana greckokatolickiego, zamęczonego w obozie na Majdanku.


Poniżej natomiast publikuję mój przekład (copyright by diakon Piotr Siwicki). W nawiasach kwadratowych - objaśnienia. Pod tekstem - kilka słów komentarza.

***********************************

Cz. II. Duchowieństwo (..)

Rozdz. III. Źródła dochodów.

Duszpasterz-proboszcz czerpie [środki] na utrzymanie z trzech źródeł: 1) płaca miesięczna, 2) dochody z iura stolae [oryg. epitrachylni dochody – dochody z opłat za posługi religijne], 3) dochody z pola. W stosunku do pierwszego uważa się za urzędnika, w stosunku do drugiego – za pracownika, w stosunku do trzeciego za gospodarza-rolnika.

I z tą chwilą, gdy zajmie on to fatalne i fałszywe stanowisko, musi oczywiście doczekać się skutków następujących:

1)     Z płacy miesięcznej jest ciągle niezadowolony i używa wszelkich środków, czasem nawet poniżających, by ją powiększyć – a konsystorz [dziś: kuria eparchialna], oczywiście, broni się. I już ma on konsystorz za wroga, zaś konsystorz jego samego za osobę co najmniej niesympatyczną.
2)     Przy funkcjach kapłańskich, z okazji których może otrzymać jakąś zapłatę, zachowuje się jak pracownik najemny: targuje się, podciąga w górę ile się da, a obniża, jak tylko może najmniej. Powołuje się na ciężkie czasy, długość studiów, pogodę, nawet na cenę obuwia itd. itp. Słowem, uważa się za najemnika i stara się swą pracę sprzedać za najwyższą cenę. Zaś druga strona, jak to zresztą bywa przy każdym targu – stara się wartość pracy takiego kapłana-najemnika maksymalnie zdeprecjonować. Dlatego też nazywa chrzest „chlapaniem wody”, pogrzeb – „kadzeniem” i „hałajkaniem”, ślub jeszcze inaczej itd. Zależnie od okoliczności – wiele z tego mówi się prosto w oczy, a więcej jeszcze zaocznie, w akompaniamencie wyzwisk od zdzierców, rabusiów, darmozjadów itd. obficie przyprawionych skoncentrowanymi przekleństwami. Cóż – jak targ, to targ.
3)     W gospodarstwie [proboszcz] zachowuje się jak gospodarz lub ewentualnie jak dziedzic. Stara się podług możliwości uzyskać maksimum dochodu, zaś rozchody zminimalizować. Robotnika chciałby mieć jak najtańszego, pożytki jak największe. Stąd też w tej kombinacji nie brak w [parafialnym] obejściu krzyków, przekleństw, czasami nawet bójki. Nierzadko zdarzają się i skargi wzajemne. Druga strona odnosi się w tym wypadku do takiego kapłana, jak do dziedzica-wyzyskiwacza. Przeto co tylko może kradnie, rabuje, klnie, okłamuje i oszukuje. Idylla...

              Czy można zarzucić brak uzasadnienia, gdy kto powie, że tego rodzaju sposób zdobywania środków utrzymania odrzuca wiernych od kapłana, cerkwi, obrządku, a nawet i od wiary? Zapewne nie!
              A wszystko to dlatego, że kapłan wychodzi z fałszywego założenia.
              Kapłan nie jest ani urzędnikiem, ani dorobkiewiczem, ani też gospodarzem.
              Kapłan jest: 1) sługą Bożym i 2) ojcem duchownym parafii.
              Tylko takie założenie jest słuszne i tylko na tej platformie stać może człowiek myślący, gorliwy duszpasterz, apostoł Chrystusowy. A gdy stanie na tej platformie i będzie w swych czynach konsekwentny, z pewnością zdobędzie sobie miłość i zaufanie parafian, choćby byli oni najgorszymi nawet ludźmi.
             
              I. Jest zatem kapłan sługą Bożym. Jakie stąd [wypływają] konsekwencje? Do tego dojdziemy przez porównanie.
              Gdy dobry najmita służy u mądrego, uczciwego i sumiennego, a przy tym jeszcze i bogatego gospodarza – będzie starał się być w swych obowiązkach dokładnym, sumiennym i gorliwym. Nie oszuka gospodarza, bo jest pewny, że to mu się nie uda – i że ten gospodarz za jego gorliwą i sumienną pracę nie tylko zapłaci dobrze, nawet z naddatkiem, ale, co więcej, nie zapomni go i nie pozostawi nigdy w słabości, czy w jakimś innym nieszczęściu.
              Podobnie i kapłan, będąc sługą Wszystkowidzącego, Wszechmogącego, Najsprawiedliwszego i Najlepszego Gospodarza – Boga, winien przede wszystkim, ze wszelką możliwą u człowieka gorliwością, sumiennością i dokładnością spełniać obowiązki swego stanu. I nie pytać o płacę, ani nie targować się o nią, a już w żadnym razie nie procesować się. „Albowiem wie Ojciec Niebieski, co wam potrzeba”.
              Bądźmy pewni, że tak jak my, ludzie ułomni, nie możemy skrzywdzić dobrego najmity, to cóż dopiero Najsprawiedliwszy Gospodarz!
              Nie ma żadnej logicznej racji, byśmy od parafian żądali jakiejś zapłaty za czynności święte. Po pierwsze, nie służymy u nich, a tylko u Boga. Zatem to Jego prośmy, a On nam da – parafian zaś zostawmy w spokoju.
               Co się tyczy parafian: jedynie dla nieskończonej Swej dobroci pozwala im Pan, podług miary ich wartości przed Jego Obliczem, przyczyniać się do utrzymania Jego sługi. I to utrzymania, nie w formie zapłaty „za” pojedyncze czynności, lecz w formie pomocy „przy” lub „z okazji” różnych funkcji kapłańskich podług miary [posiadanych] przez każdą jednostkę środków materialnych.
              Dlatego też np., jak to niesłusznie się mówi, „za” taki sam pogrzeb od jednego bierze się 100 zł., od innego 10 zł., a od jeszcze innego nic. Dlatego ewentualne wprowadzenie cennika byłoby co najmniej pozbawione logicznej motywacji, a nawet byłoby obrazą stanu duchownego. Dlatego wszelkie targowanie się przy wykonywaniu funkcji kapłańskich jest wręcz niedopuszczalne, wszelka ugoda bezpodstawna, a proces o niedotrzymanie jej – to po prostu logiczny absurd.

             II. Kapłan jest „ojcem” duchownym swych parafian, a obowiązki jego [w tej dziedzinie] znów najlepiej zrozumiemy na przykładzie.
              Każdy ojciec rodziny, gdy chce by go rodzina kochała, szanowała, słuchała i poważała – musi być poważny, uczciwy, przykładny i zapobiegliwy dla swej rodziny. Musi dbać o jej potrzeby fizyczne i duchowe. Musi nieraz wystąpić ostro, czasem nawet  i uderzyć, czasem zaś pewnych rzeczy nie widzieć i nie słyszeć. Jednak nade wszystko musi rodzinę kochać i rzeczywiście jej się poświęcić itd.
              Tak samo musi postępować i ojciec duchowny jakiejś rodziny duchowej, czyli duszpasterz. Nie może on zatem się dziwić, że nie budzi sympatii, o ile w jego sercu mieścić się będzie choćby iskierka nienawiści albo pogardy dla jego duchowych dzieci (odczują to instynktownie, jak by tego nie ukrywał). Gdy zobaczą, że robi on im wstyd swym niemoralnym życiem czy nietaktownym zachowaniem, jeśli usłyszą z jego ust kpiny z ich najświętszych przekonań, chociażby nawet i błędnych, gdy będzie on ich traktował jak kretynów, idiotów, bydło, gdy uczyni ich narzędziem swego finansowego wyzysku, gdy nie będzie dla nich przykładem moralności, dobroci, dzieł miłosierdzia i innych cnót...
              I tak gdy nasi parafianie przywykną patrzeć na nas nie jak na rzemieślników, urzędników albo dziedziców-wyzyskiwaczy, a jak na swych najlepszych i szczerze kochających ojców, co radzi by im i krwi z serca utoczyć, jak na sług Bożych, a nie swych najmitów – wtedy nie będziemy mieli podstaw, by skarżyć się na ich obojętność wobec nas, na ich złość, skąpstwo, zachłanność, złodziejstwo i co tam jeszcze. Wtedy na pewno chętnie i z ochotą nie tylko przyczynią się szczodrze do naszego utrzymania, ale jeszcze będą poczytywać sobie za honor, że mogą nam w czymkolwiek i jakkolwiek pomóc. Osoba  nasza będzie dla nich święta, zaś majątek – nietykalny. Jednak na razie mają nas oni za to, czym sami się wobec nich jawimy. 

********************************


OD TŁUMACZA:

Pensja miesięczna, o której wspomina bł. Emilian, wypłacana była z funduszy państwowych na zasadzie art. XXIV ust. 3 oraz załącznika "A" do konkordatu z 1925 r. Państwo dotowało Kościół katolicki (rzymsko-, grecko- i ormiańskokatolicki) jako następca prawny państw zaborczych, które niejednokrotnie pozbawiały kościelne jednostki organizacyjne części lub całości dóbr ziemskich, w zamian płacąc duchownym pensje. Załącznik "A" przewidywał konkretne rozmiary wynagrodzeń dla poszczególnych stanowisk kościelnych, np. proboszcz dostawać miał miesięcznie 270 punktów "według bieżącej mnożnej dla urzędników państwowych".  Ale de facto dotację wypłacało państwo nie każdemu uprawnionemu oddzielnie, a ryczałtowo biskupom diecezjalnym na podstawie przedstawionych "budżetów" (raczej preliminarzy) dla poszczególnych diecezyj - zaś rozdziałem pieniędzy w diecezjach zawiadywali już sami biskupi, którzy przed nikim nie musieli zdawać sprawy z tego, jak rozdzielają środki z dotacji konkordatowej. Mogli zatem np. proboszczom biedniejszych parafii dawać więcej, a ich bogatszym kolegom mniej itd. Stąd też pensja miesięczna, teoretycznie uregulowana w konkordacie, w rzeczywistości mogła być mniejsza lub większa, w zależności od decyzji biskupa czy konsystorza (kurii). I o tym pisał bł. Emilian. 

Jeśli chodzi o korzystanie z majątku parafialnego, to może zdziwić tak sceptyczna postawa Błogosławionego wobec tego źródła dochodów proboszczowskich. Często się uważa, i nie bez racji, że posiadanie przez Kościół bazy materialnej do działalności gospodarczej (dawniej podstawą była tu ziemia, dziś liczy się bardziej działalność usługowa czy przemysłowa prowadzona przez podmioty powiązane z Kościołem) to rozsądne wyjście, pozwalające na utrzymanie duchownych i zapewniające środki na działalność religijną bez "drenażu" kieszeni parafian. Bł. Emilian widział tu problem włączania się duchownych w działalność gospodarczą, z natury ukierunkowaną na zysk, niekoniecznie uwzględniającą interes pracownika w stopniu postulowanym przez naukę społeczną samego Kościoła. Sam Błogosławiony ziemię parafialną traktował jako narzędzie... pomocy ubogim parafianom. Gdy któryś z nich potrzebował wsparcia, Proboszcz z Przemyślan wydzierżawiał mu parafialną łąkę czy grunt za symboliczny czynsz lub nawet za darmo, żeby w ten honorowy, nie poniżający sposób pomóc mającemu kłopoty wiernemu wyjść na prostą.

I wreszcie ważne zastrzeżenie: tekst pochodzi z 1932 roku, dotyczy realiów wsi wschodniogalicyjskiej (i małych miasteczek) i tamtejszych parafii greckokatolickich - z licznymi, ale na ogół biednymi wiernymi. Przełożenie zatem na Polskę AD 2012 i jej realia (także te dotyczące Kościoła greckokatolickiego) wskazań bł. Emiliana nie może być mechaniczne ani proste. Tym bardziej, że - zwróćmy uwagę - Kościół nie jest zorganizowany na modłę kongregacjonalistyczną, nie luźnym jest zrzeszeniem parafij. A rady bł. Emiliana dotyczą  w zasadzie finansowania duchowieństwa parafialnego, a ściślej: proboszczów (wikariusze byli - z uwagi na gęstą sieć liczebnie niezbyt dużych parafij - stosunkowo nieliczni, zwłaszcza poza miastami).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz